15 lutego 2009

...

Już nie liczę przepłakanych nocy, nie liczę rzucanych w przestrzeń pytań ,,dlaczego?”, wbijania paznokci w skórę, żeby tylko przekonywać się, że jeszcze żyję. Nie umiem zmusić się do uśmiechu, nie mam powodu. Od środka jestem martwa, codziennie zmuszam się żeby wstać z łóżka i wyjść z domu. Codziennie muszę się przekonywać , że jednak jest po co żyć. A przynajmniej, że życie jest lepszym wyjściem niż śmierć. Właśnie, śmierć. Najpierw umarł Łukasz a potem dwa dni potem ja sama umarłam. Albo zostałam zrównana z ziemią. Roztrzaskana na kawałki. Jak to wszystko zbiegło się w czasie. Tak, że załamało mnie to podwójnie. Tak, grunt to wyczucie chwili u niektórych osób. Nie umiem poradzić sobie z niczym. Nigdy nie będę umiała.

A. miała rację. Znajomi J. też mieli rację. Ale ja im uparcie nie wierzyłam bo zaufałam temu, który mówił, że mnie kocha. Jak strasznie patetycznie to brzmi. Ale takie jest. Byłam tak cudownie naiwna żeby uwierzyć mu we wszystko co mówił. O miłości, oddaniu, zaufaniu, doświadczeniu, ideale, że jestem ważna, że coś dla niego znaczę, że to wszystko co się między nami wydarzyło coś dla niego znaczy. Teraz bardzo mi trudno uwierzyć, że znaczyło cokolwiek. Jeśli jest jakiś cudowny sposób żeby przestać go kochać to bardzo proszę o radę. Bo jeżeli tego nie zrobię to zwariuję i zamkną mnie w pomieszczeniu gdzie nie ma klamek. Albo w ogóle przestanę istnieć. Boże, pozwoliłeś mi go pokochać, po raz pierwszy chyba tak naprawdę. Po raz pierwszy tak dojrzale. Czemu to musi tak boleć?

Ja ślepo wierzyłam, że to jego tak zwane doświadczenie coś go nauczyło. I że jeśli coś mówi to wie, co mówi. I potrafi odróżnić miłość od zauroczenia czy przelotnej fascynacji. Sam tak przecież mówił. A miłość nie wypala się po trzech tygodniach.
To brutalne, co napiszę ale czuję się jak przedmiot. Który po chwili zabawy się znudził. Dla niego pokonałam tal wiele moich barier i zahamowań, postawiłam na szali przyjaźń. I co? Nic. Łatwiej byłoby mi się z tym uporać gdyby był jakiś namacalny powód. Że ja zrobiłam coś nie tak. Ale nie umiem znaleźć czegoś takiego. Oczywiście, że zawsze jest coś takiego co jest nie tak. Nie jesteśmy aniołami. Ale zawsze mi się wydawało(bo jestem głupia i naiwna), że te dobre strony przeważają nad złymi. Tak więc się rozsypałam.

Podobno to nie jest to. To co do mnie czuł to nie jest to. Mocny argument.

Duża cześć mnie umarła i nigdy się nie odrodzi. I nie piszę tego bo jestem rozhisteryzowaną neurotyczką. Nie. Dużo nad tym myślałam. To efekt mojej refleksji. Kobieta, która narodziła się w październiku, w poniedziałek wykrwawiła się na środku ulicy i umarła. I nigdy tego wszystkiego nie zrozumiem.

08 lutego 2009

[*]

Chcę wierzyć Boże, że to wszystko to jest Twój plan i że dobrze wiesz co robisz. Że może rzeczywiście tam jest mu lepiej niż tutaj. Że tam w końcu ma spokój, nie cierpi na bezsenność, nie ma kataru siennego i może czytać Blankets ile tylko razy chce bo ma teraz tak dużo wolnego czasu.

Ł. nie był kryształowy. Nikt z nas nie jest. Ale mógł zrobić jeszcze tyle dobrego na tym świecie. Wierzę, że chciał. Wbrew temu co czasem mówił. I chociaż pewnie już nigdy nie umielibyśmy swobodnie rozmawiać. Pewnie nigdy nie umielibyśmy się przyjaźnić. Może za parę lat by to nastąpiło. Jest taka maleńka cześć mnie gdzie schowałam te wszystkie wspomnienia o nim. Żeby ruszyć z miejsca po kwietniu. Te wszystkie słowa, gesty i spojrzenia. Wspomnienie o jego odejściu, jakiekolwiek by ono nie było, również musi znaleźć tam swoje miejsce.

Nie umiem sobie uświadomić, że go nie ma. Nie wiem, może jestem za bardzo emocjonalna, może w pewnym sensie się do tego wszystkiego przyczyniłam, może dlatego, że po raz pierwszy stykam się ze śmiercią tak blisko. Może.

Ł. znowu przez Ciebie muszę składać się do kupy:) Jak Ty to robisz:) ?

''the sound
of the wings
of the flight
of the dove

take it away"

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...