07 września 2009

Dieu Et Mon Droit

Zachwycił mnie. Swoją bezpretensjonalnością, bezpośredniością w wyrażaniu poglądów i zwyczajów, wielkimi planami na przyszłość i anegdotami z przeszłości, która nie zawsze była chlubna. Zauroczył mnie swoją posągową aparycją i bystrością zachmurzonego spojrzenia. Właściwie to trudno mu się dziwić, wiele już w ten sam sposób oczarował i wiele chciałoby się znów zagubić w jego bezbrzeżnych ramionach. Czasem jest szorstki i duszny w sposobie bycia, zawsze dużo się u niego dzieje, ale mimo to nie umiałam mu się oprzeć. Wiedziałam, że ta decyzja znów obciążona jest ryzykiem bólu i pewnie okupiona będzie potokiem łez tak wielkim jak Tamiza. Ale czego nie robi się dla miłości, nawet, gdy jest tak niepewna?

Nasze tete a tete trwało zaledwie dwa dni, ale nie żałuję ani minuty. Nie zawiodłam się na Londynie ani trochę. I choć poznałam tylko skrawek ogromu tego, co może zaoferować to ta cząstka dała mi piękne, bajecznie monarchiczne sny, stąpanie kilka centymetrów nad ziemią przez następne kilka miesięcy i całe mnóstwo wspomnień, tych mniejszych jak indyjska herbata kupiona pod Heathrow w sklepie prowadzonym przez Sikha i tych większych jak doznanie intelektualnej ekstazy przy zwiedzaniu Westminster Abbey. Wszyscy, którzy tam byli i po powrocie opowiadali o mieście, ze jest ciekawe i warte zobaczenia, ale nie ekscytowali się nim zbytnio. Szczerze mówiąc, zazdrościłam każdej osobie, z której ust słyszałam te opowieści i chciałam je sama zweryfikować. Jednak od kilku lat, kiedy to Londyn stał się moim marzeniem, coś zawsze przeszkadzało by je spełnić. Brak czasu, brak pieniędzy, brak mieszkania, brak kompana do wyprawy. Rozwiązanie w tym roku okazało się prostsze niż myślałam, jeszcze raz przekonując się o słuszności powiedzenia, iż najprostsze rozwiązania są zwykle najlepsze.

Chcę jeszcze tam wrócić, zobaczyć więcej, poczuć więcej i chłonąc i sycić oczy tą architekturę, tych ludzi, którzy są sami w sobie osobnymi historiami, znów podziwiać ich często wyszukany styl i niepowtarzalny smak przy wyborze ubrań, usiąść w St. James i obserwować gęsi, przejść się po City i podejrzeć jeden z większych ośrodków biznesu na świecie, znowu napić się cydru i zjeść ciasto marchewkowe, zobaczyć klejnoty koronne w Tower i znowu obejrzeć wystawę azjatycką w British Museum. A hol w British Museum zwiedziłabym jeszcze raz, dokładniej, bo to właśnie tam tańczył Hrithik Roshan w K3G. Jako histeryczna fanka owego aktora, muszę te schody jeszcze raz zobaczyć.

Na osłodę brutalnego rozstania z Londynem dostałam Windsor, Cardiff, Brighton, Bath, klify w Eastbourne, Caerphilly Castle, Stonehenge i Arundel Castle. To chyba sprawiedliwa zapłata za porzucenie, gdyby tak kończył się każdy związek, na świecie prawie nie istniałyby samobójstwa z miłości, depresja i chandra. Mogłabym o każdym z tych miejsc napisać, że było cudowne i fascynujące na swój tylko sposób. W Windsorze rezyduje Królowa, co jest dla mnie wartością samą w sobie a pod zamkiem stoi piękny, majestatyczny, wykonany z brązu pomnik królowej Wiktorii, która z godnością będzie tam stać na wieki. Royal Pavilion w Brighton to wariacja na temat azjatyckich zainteresowań króla Jerzego IV- gdyby moje zainteresowania musiałby być pokazane w postaci jednego obrazka, pokazałabym Royal Pavilion, bo zawiera się tutaj monarchia, Wielka Brytania, historia, Indie, morze, czyli duża część tego, co uwielbiam. Bath to klasyka wiktoriańskiej architektury i to tutaj przez kilka lat mieszkała Jane Austen. Mogłam wejść po tych samych schodach, po których ona wchodziła. Czy to nie jest cudowne? Klify w Eastbourne to taka mała Grecja, przejrzyście lazurowa woda, przestrzeń, malownicze igranie słońca z chmurami i wrażenie, że ziemia może się pode mną osunąć w ciąg kilku chwil. Arundel Castle czyli rodowa siedziba książąt Norfolk to żywa historia, głównie z powodu zamieszkiwania przez Norfolków części zamku. Sam gmach jest apoteozą moich wyobrażeń o zamku idealnym- romantyczny, ale jednocześnie masywny, z pięknym, rozległym ogrodem, wnętrzami przyprawiającymi o zawrót głowy. Z salą balową, w której nogi same podrywają się do tańca gdyby nie obsługa muzealna. I prawdziwy, najprawdziwszy tron koronacyjny królowej Wiktorii wystawiony w jednej z sal tak, że niemal można go dotknąć. To wszystko sprawia, że te postaci, tak historyczne, legendarne i odległe stają się trochę bliższe i ma się wrażenie, że stoją obok nas.

Teraz tylko muszę wymyślić sobie nowe marzenie podróżnicze :) Właściwie wybór jest bardzo prosty- Indie.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...