27 lipca 2008

Berlin, eins

,,Żyć trzeba dać”- by Apsalar.

Tellur kazał mi napisać, że w Berlinie nic się nie działo. Fakt, bomba na nas nie spadła, nie zaatakowali nas neonaziści ani nikt nie wmawiał nam, że jesteśmy odpowiedzialni za Holokaust. Ale zacznijmy od samego początku. Po usadowieniu się w pociągu relacji Warszawa-Berlin i usłyszeniu jak pani z głośników mówi po polskiemu zaczęliśmy naszą grosse Reise nach Berlin czyli pojechaliśmy do Aps i Arlety. Podróż tę odbyłam z Tellurem, który okazał się jak zwykle świetnym towarzyszem rozmów, żartów i tym podobnych sentymentalnych stuff. I przepraszam, że śmieszą mnie Twoje głupie teksty:). Kiedy nie gadaliśmy o naszych uczuciowych long stores tudzież o losie naszego wspólnego dziecka (no oczywiście, że Forum Wyrafinowanych Estetów) na wirtualnej emigracji, tellur zarabiał na kieliszek chleba tłumacząc grafomaństwo niejakiej Miss Agathy Christie. Droga o dziwo upłynęła nam zadziwiająco szybko. Nawet nie zauważyliśmy a byliśmy w Deutchland (ach to Schengen:) ), które to przywitały nas do białości czystym dworcem oraz widokiem schick&stylish Aps i Arlety w bliźniaczo podobnych płaszczykach. Po burzliwej dyskusji, które bilety kupić, wsiedliśmy w kolejkę i po 15 minutach znaleźliśmy się pod czerwonym chipsem(albo językiem), minęliśmy hinduską knajpę i poszliśmy do mieszkania dziewczyn. Generalnie zaraz mieliśmy iść spać bo przecież trzeba rano wyruszyć podbijać Berlin ale musieliśmy omówić wiele ważkich spraw jak nowa dziewczyna Jasia, dylematy życiowe oraz intymne życie Estetów. Zrobiła się z tego 3 w nocy więc po zjedzeniu wina, wypiciu herbaty, sera, chleba orkiszowego, szynki własnej roboty i senfu ekologicznego poszliśmy spać. Tellur ma wyjątkowo spokojny sen, dobrze mi się spało u jego boku;). Rano dziewczyny poszły na ruski a ja i Tellur zdobywać Berlin. Jest fajny. Berlin znaczy się. Tellur też ale do tego się większość z nas już przyzwyczaiła. W Berlinie najważniejsze zabytki są na głównej ulicy Unter den Linden i chyba tylko zagubiony mógłby się tam zgubić;). Tak więc wspólnymi siłami przy udziale naszych foreing language skills i powtarzając coś takiego: ,,Zapytaj się tego, powiedz Hande hoch! Gdzie jest Aleksander Platz?” zaliczyliśmy: Unter den Linden Strasse, Brandenburger Tor, Reichstag, Berliner Dom, Mauer, 5 sklepów z takimi samymi pamiątkami, pomnik ofiar Holokaustu, Fernsehturm z zewnątrz i Aleksander Platz z czego zdaliśmy sobie sprawę później. Następnie zjedliśmy lody w Sybolu kapitalizmu czyli McDonalds (Na Marien Kirche jest reklama MD, spytajcie Tellura :) ). Następnie dołączyliśmy do Arlety i Aps na Uniwersytecie Humboldta, gdzie na wejściu wita nas cytat z Marksa ,,Do tej pory filozofowie tylko opisywali świat, idzie o to by świat zmieniać”. Zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy na spacer na ulicę- świątynię konsumpcji czyli Kurfurstendamm Strasse. Gucci, Pucci, Dolce i Gabana oraz Lacoste. Oraz Aishwarya Rai reklamująca burżujskie zegarki no i clu programu- Kaufhaus Des Westens czyli tak wygląda kobiecy raj. Naprzeciwko jest Gedachtnis Kirche każący pamiętać o wojnie i tak dalej ale KaDeWe jest fajniejszy do zwiedzania. Taki londyński Harrods. Wstąpiliśmy jeszcze do ichniejszego Traffica czyli Dussmana gdzie nabyłam drogą kupna Umrao Jaan(bollywodzka opowieść o kurtyzanie) a Tellur dwupłytowe wydanie Shillera. Następnie stwierdziliśmy, że wracamy do domu. Po zapchaniu się pysznym ciastem śliwkowym Arlety zrobiliśmy małe pidżama party i rozmawialiśmy o fryzurach intymnych gdzie Tellur dowiedział się czym jest pas startowy oraz obgadaliśmy połowę tego o czym można gadać. Znów zrobiła się 3, Aps jak sama powiedziała się wstawiła, więc Morfeusz niezwykle chętnie przyjął nas w swoje ramiona.

C.d.n. …

26 lipca 2008

bliss

Miało być o Berlinie ale z tego rozkojarzenia nie mogę zebrać myśli. O Berlinie będzie jutro. Dziś nie mogę skupić się na najprostszych czynnościach więc nie wymagajcie super elokwentnej notki o naszych wojażach w Deutchland:)

No zakochałam się. I chyba od pierwszego wejrzenia. I to jest tak dziwne, że aż nieprawdopodobne. Bo podobno coś takiego nie istnieje a nawet jeśli istnieje to lepiej w to nie wierzyć bo się nie spełni i tak dalej. Ale jednak istnieje. I jest zupełnie namacalne.

I boję się zrobić coś dalej bo boję się, że to wszystko zaraz się rozwali jak długo budowany domek z kart. Chociaż pewne kroki robią się same. Ale skoro Boże uwierzyłam Ci kiedyś, że Ty dobrze wiesz, co robisz to i teraz Ci zaufam.

06 lipca 2008

Kabhi hai

Hindusi mają jedną zasadniczą wadę- są Hindusami. Więc komunikacyjnie jest z nimi trudno. Chociaż znajomość polskiego jeszcze nie gwarantuje łatwości komunikacyjnej to ten mały szczegół zwykle pomaga. Jednak dla podbudowania poczucia własnej wartości, które u mnie zwykle leży i się obija zamiast mi służyć, należy pozwolić im się adorować. A Hindusi robią to w zadziwiająco szybki i skuteczny sposób. Po jednej piosence się do Ciebie kleją, po drugiej pokazują na swoje i twoje serce oraz patrzą głęboko w oczy, a po trzeciej wyznają miłość lub proponują małżeństwo. Aha, w międzyczasie szepczą coś tam do ucha, całują po karku i mówią ,,Jesteś piękna”. Nie wiem na 100% czy ten schemat powtarza się w każdym przypadku i z każdymi Hindusami, ale w przypadku moim zdarza się to za każdym razem. I cóż, żeby nie było- muszę przyznać, że nie rzucają się na każdą białą laskę, która pokaże dekolt tylko jakieś tam kryteria doboru mają. I tak słodko się gniewają, kiedy mówię, że muszę już iść. Cóż polecam każdej dziewczynie, która myśli, że jest nic nie warta albo bardzo mało warta. Hindusi przywracają wiarę w siebie. I nieźle całują po karku.

Na imprezy Bollywoodzkich zwykle dwie rzeczy zawsze są pewne: dużo świetnej, porywającej muzyki do tańczenia oraz dużo przystojnych Hindusów, bardzo często avatarów Aamira Khana czy innego Hrithika. Generalnie miło jest poczuć na sobie wzrok mężczyzn, którzy z chęcią nie poprzestaliby jedynie na całowaniu w kark właśnie Ciebie.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...