27 grudnia 2007

Create a post

Posucha. Ostatnio kiedy tu byłam, choroba zżerała mi mózg. Widać do końca nie zżarła bo piszę tu znowu. Piszę. Tak jakby. Bo przejrzałam moje stare notki i teraz połowę bym wyrzuciła. Za infantylność, niezrozumienie tematu, brak wyczucia, niedojrzałość, nachalną autokreację. Za brak iskry, za głupie tematy. Chciałabym pisać tak, żeby później czytając nie wstydzić się tego co wypociłam. Żeby to było dobre, zwarte a równocześnie żeby zdania szły sobie jak po aksamitnej tasiemce. I żeby słowa oddawały to co myślę a nie to co ktoś chciałby usłyszeć. Żeby słowa nie poddawały się łatwo interpretacji tudzież jej siostry nadinterpretacji. Słowa powinny być słowami. No more no less. Ale czy to w ogóle jest możliwe?

Tutaj miała być notka o Świętach. O magii Świąt, która zaczyna mi się sprowadzać do wolnego czasu, kilku fajnych rzeczy dostanych pod relikt pogaństwa, dobrych rzeczy do jedzenia na wpół kupionych na wpół zrobionych samemu i kiczowatych ozdób choinkowych made in CHRLD. Ale mi się odechciało. Dziś intensywnie odpoczywam. Tak intensywnie, że aż zamierzam się zmęczyć.

14 grudnia 2007

Equilibrium

Przeczytałam przed chwilą na znajomym blogu, że autorka ma o czym pisać ale nie ma potrzeby. Dlatego ogłasza przerwę w pisaniu. Ja natomiast zamierzam wywnętrzać się na tym skrawku Internetu do końca mojego życia. A jak tak dalej pójdzie to za chwilę nie będziecie mieli co czytać bo autorka skończy przykuta kajdankami do kaloryfera.

Umysł, myśli mają potężną moc. A dodajmy do tego katar, kaszel i gratis 38 stopni temperatury to wyjdzie nam obraz nędzy, rozpaczy i wszelkiego ubóstwa. Co też widzę dziś w lustrze. I na termometrze, kiedy po południu mierzyłam ciepłotę. W sumie taki stan jest ciekawy. W głowie tak fajnie się kręci. Tak jakby ją ktoś napompował. Ale z drugiej strony źle się czuję bo wtedy jestem w pewien sposób zależna.
Ostatni raz byłam chora jakoś rok temu. W ogóle nie choruję zbyt często. W ogóle to nie powód do chwalenia ani opowiadania. Wszelkie słabości zawsze próbowałam ukrywać. W ogóle nie lubię opowiadać i zadręczać nikogo jak to jestem biedna, smutna i nikt mnie nie kocha. (Głos zza kurtyny: to po co, do jasnej ciasnej blog? ) Trudno mi to przychodzi. Bo zawsze gdzieś tam czai się myśl, że pewnie znów to wszystko sobie wymyśliłam, że moja żałosność jest jakąś tam próbą zwrócenia na siebie uwagi. Ale trzymam się tych słów, że jednak jestem normalna. Podobno. A Osobie, która te słowa wypowiedziała wierzę zawsze i wszędzie.

Autorka uprasza o nie nadinterpretowanie powyższego tekstu. Notka jest tekstem czysto informacyjnym:)

02 grudnia 2007

The very core

Dziś nie mam siły. Cały dzień uczenia się teorii socjologicznych 1 stanowczo nie odbija się pozytywnie na zdrowiu. A jak mówi WHO zdrowie to całokształt fizycznego, psychicznego i społecznego dobrostanu. Stosując się do tej definicji znam niewiele zdrowych osób. Ale. Nie zagłębiając się w szczegóły i nie poddając się meandrom wyobraźni, która z każdym dniem zaczyna myśleć teoriami socjologicznymi, co będzie postępować do obrony pracy magisterskiej przejdźmy do senda. Tak na marginesie popełniłam właśnie zdanie złożone prawie jak Georg Simmel. Generalnie wniosek z dziś: Max Weber jest gupi. Chociaż mądrze pisze.

Dzisiejsze sedno to dwa słowa: cykl i oczekiwanie. Nie pamiętam kto i gdzie powiedział lub napisał, że ciągle na coś czekamy. Na weekend, na wolny czas, na wakacje, na skończenie studiów, na pracę, na wypłatę, na dzieci, na rodziców, na spokój..
To oczekiwanie jest tak trochę sensem. Czymś co nam wyznacza cel. Czymś na co możemy czekać, rozmyślać, planować.
Ja ostatnio żyję od wtorku do soboty. Z mnie tylko znanych powodów. Czekam również aż będę miała tyle czasu, że będę mogła bez wyrzutów sumienia usiąść i pomyśleć. Tyle, że będziemy mogli usiąść sobie razem i już.

Czekam również jak skończy się moje pięć godzin w Ipsosie co drugi dzień. To naprawdę jest sztuka nawijać tyle czasu.

Tylko co stanie się kiedy zabraknie nam tego oczekiwania? Kiedy już nie będzie tego czegoś na co możemy czekać. Kiedy wyczerpią nam się momenty przełomowe, kiedy cykl się zakończy i nie będzie kolejnego?

18 listopada 2007

Bajki

Ludzie mają zadziwiającą skłonnośc do wierzenia w rzeczy, które nie istnieją. Ludzie uwielbiają wierzyc w bajki. W bajki, które się dobrze kończą. Zawsze.

Czemu uwielbiamy karmic się ułudą? Czemu chcemy życ życiem bohaterów z opowieści, które nigdy nie miały miejsca? Czemu lubimy czytac o miejscach i zdarzeniach, które żyją jedynie w umyśle ich twórców? Czemu znajdujemy przyjemnośc w zagłebianiu się w historie, które zwykle mają niewiele wspólnego z rzeczywistością?

Bo jestesmy ludźmi. Istotami tak bardzo niedoskonałymi, że potrzebujemy świata, do którego możemy uciec. I który daje nam nadzieję, że może kiedyś się w nim znajdziemy.
Nigdy nie przestanę wierzyc w bajki. Nigdy nie przestanę w nie wierzyc bo chociaż metryka mówi co innego to nadal w głębi duszy jestem małą dziewczynką śniącą o pięknych sukniach, walcach do rana, balach i tej odrobinie magii dzieki której życie jest z każdym dniem coraz mniej prozaiczne.

Wczoraj Ktoś mi powiedział coś bardzo ważnego. I znowu nie mogłam spac w nocy...

16 listopada 2007

Lines


-Ale mam dług wobec przyjaciół z Thornfield Hall.
Moje życie dopiero tam naprawdę się zaczęło. Tam stałam się Jane Eyre.
-Bóg stworzył Jane Eyre!
Chyba nie uważasz, że to zasługa tego Rochestera!
-Oczywiście, że nie.
Zawsze wiedziałam, kim jestem.
-Ale on pierwszy mnie zauważył.
I pokochał to, co zobaczył.


,,Jane Eyre" 2006, BBC adaptation

04 listopada 2007

Proszę Państwa, oto Miś.




Rozbroił mnie napis na tabliczce pod misiem. Miś znajduje się w Empiku na Nowym Świecie gdzie drogą kupna nabyłam trzeci oraz czwarty sezon Monty Pythona. Tak wiem, to jest jak nałóg;)

14 października 2007

Dusk

Jednym z miłych skutków posiadania własnego, prywatnego laptopa jest to, iż mogę siedziec na mojej fajnej, niebieskiej kanapie, otulona kocykiem i jednoczesnie pisac notkę. Ta miła czynnośc ma na celu zagłuszenie tego nieokreślonego poczucia niepewności zmieszanego z przyspieszonym biciem serca i okraszonego lekkim strachem, który towarzyszy mi przez większośc życia.

Ostatnio zdałam sobie sprawę jak bardzo jestem wrazliwa. Chyba tak to sie nazywa jednak nie jestem tego pewna wstu procentach bo to słowo nie oddaje tej specyficznej cechy mojej osobowości w całości. Na przykład łatwo zburzyc mój spokój psychiczny. Jedno słowo i masz. Mnie w wersji- Świat sie wali, uciekajmy. Na przykład zbyt często coś ściska mnie w dołku. Dziś na przykład. W Kościele odbył się chrzest zupełnie mi nie znanej dziewczynki. Ale ujęło mnie to, co powiedział ksiądz na początku mszy. ,,Przyjmujemy do naszej wspólnoty z radością tę małą istotkę zrodzoną z waszej miłości.”

Nie lubię się poddawac. Nie lubię patrzec na siebie z boku i widziec, że to ja zawiodłam na calej linii. Że to moje siły, umiejętności, chęci okazały się niewystarczające. Nie lubię siebie zawodzic. I chociaż zbyt często obwiniam siebie o wszelkie zło tego swiata, zbyt często w sobie upatruję źródła wszelkich problemów to i tak nie lubię sie poddawac. Nigdy na początku i w środku.

Zbyt czesto czuję bezsilnośc. Zbyt często czuję, że coś jest nie tak, że potrzebujesz otuchy. Chyba po prostu nauczyłam sie czytac Twoje słowa inaczej niz wszyscy. Może po prostu lepiej Cię znam. Choc Ty powiedziałbyś, że sam siebie nie znasz. Wiesz, że mogłabym spotkac się z Tobą chocby zaraz gdyby to miało na moment rozwiac te chmury, które ostatnim razem widzialam w Twoich oczach? Bo czasem zmęczenie jest mało ważne. I mógłbyś zaprzeczac, że wszystko w porządku, że to weekend, że to grudzień, że już tak masz. A ja bym wtedy powiedziała, że to nieważne. Że nieważne, bo nie kochamy za chwile załamania a za to, że po nich przychodzą te dobre chwile. A te wynagradzają wszystko.

07 października 2007

Changes


Jestem zajęta. Dwuznaczność tego słowa przejawia się w moim życiu aż w dwóch znaczeniach. Jestem zajęta niezwyczajnie gdyż nie jestem że się tak wyrażę stanu wolnego stricte. Jestem zajęta gdyż studiuję, pracuję, pobieram nauki deutsche sprache jak również staram się nauczyć współczesnej lingua latina pewną dziewczynkę o poetyckim imieniu Weronika. Oba znaczenia słowa zajęta łącza się i tworzą oto obraz mojego napiętego terminarza. Jeżeli w tym momencie zadajecie sobie pytanie, czy jest możliwe zmieścić to wszystko w jednym tygodniu, a przy tym nie zwariować i jeszcze znaleźć czas wolny albo przeciwnie- jeśli w tym momencie moglibyście wymienić swój jeszcze bardziej wypełniony czas w ciągu tygodnia plus weekendy to obie wasze reakcje są jak najbardziej prawidłowe.

Wszystko się da. Jak na razie nic ze sobą nie koliduje, nie nachodzi, prawie wszystko ładnie gra. Generalnie studiuję dwa dni w tygodniu plus ćwiczenia z ekonomii w środę rano. Dodam, że mam dwie ścieżki specjalizacyjne- specjalista do spraw zatrudnienia oraz pomoc społeczno- terapeutyczna. Pracuję w pozostałe trzy dni. Zajmuję dumnie brzmiące stanowisko konsultanta telefonicznego. Wtorki i czwartki wieczór przeznaczam na walkę z Genitivem oraz rekcją czasownika.

Mogłabym nie studiować. Ale chcę być mądrzejsza. Zaraz podniosą się głosy, ze i bez studiów mogłabym to osiągnąć. Ale akurat ISNS mnie w tym względzie satysfakcjonuje. Co roku widzę u siebie pewną ewolucję- w sposobie wysławiania się, formułowania wniosków a i wiedzy podręcznikowej również przybywa. Jestem na trzecim roku i kolejny raz przekonuję się, że ISNS to był dobry wybór. Chyba najlepszy.

Mogłabym nie pracować. Mam to szczęście, że moi rodzice mnie utrzymują. A mówią, że mogliby to robić dotąd aż będą w stanie. Ale ja chcę zdobyć doświadczenie. Obok bycia mądrą chcę być też bogatsza w doświadczenia. I CV będzie się lepiej czuło i ja oswoję się z systemem pracownik- szef. Oraz będę mogła zaprosić Kogoś na sushi za moją pierwszą wypłatę:)

Mogłabym nie robić wielu rzeczy. Mogłabym siedzieć w domu, chodzić sobie po luzacku na jakieś studia i generalnie mieć dużo rzeczy jeszcze przed sobą. Ale w dowodzie osobistym czarno na białym jest, że mam 21 lat. Młoda jestem, co ja tam o życiu wiem. Ale właśnie chodzi o to, że chcę się o nim dowiedzieć ja najwięcej. Bo pomimo tego, że czasem jest do niczego i wszystko czasem jak na rozkaz chce się na mnie uwziąć to jednak jest fajne. Po prostu fajne. Bo teraz jesteśmy jeszcze w takim okresie kiedy tak naprawdę jesteśmy odpowiedzialni tylko za siebie. Dzieci nie płaczą nam za ścianą, nie zbliża się kolejna rata kredytu za mieszkanie, komornik nie wchodzi nam na pensję.

I pewnie za jakiś czas napisze tu jak to mi źle i niedobrze bo nic mi się nie chce, jestem zmęczona i w ogóle do kitu, idę sobie podciąć żyły to jednak później, z perspektywy czasu powiem, ze mi się ten wysiłek opłacił.

Na razie popracuję do końca roku bo taką mam umowę. Potem poszukam sobie praktyk i to już będzie ciekawsze i czasu będzie więcej. Wszystko będzie dobrze.

14 września 2007

So what?


Przeczytałam przed chwilą na pewnym blogu, ze pisanie i czytanie o szczęściu jest nudne. Fakt- krew, pot i łzy zawsze najlepiej sie sprzedawały. A mleko ma najszybszy transport. Inaczej sie zsiada.
Czy ta notka będzie o szczęściu? Poniekąd. Wbrew pozorom, gdyby tak wszystko zebrać do kupy to mogę powiedzieć: tak, jestem szczęśliwa. A ostatnie trzy miesiące utwierdziły mnie w przekonaniu, ze mam cholernego farta, ze tam na górze Ktoś nade mną czuwa. Tyle razy mogłam popaść w niezłe kłopoty, tyle razy miałam ochotę rzucić tą całą Amerykę i wrócić do domu. A jednak nadal tu jestem.

Philadelphia to przyjemne miasto. Dosyć stare jak na USA i z klimatem. Mówi się, że to miasto braterskiej miłości. Czemu nie chociaż bezdomni koczujący w centrum z całym swoim dobytkiem raczej by się ze mną nie zgodzili. No i ten cudowny billboard przy wjeździe do miasta: żołnierz na tle amerykańskiej flagi i napis: ,,God bless America and our troops" Chciałam im wtedy krzyknąć: ,,Sami żeście chcieli tej wojny, to teraz nie mieszajcie do tego Boga!"
Brookhaven, miasteczko pod Philadelphią jest o wiele bardziej amerykańskie według mnie. Może dlatego, że przypomina mi Wisteria Lane z Desperate Housewives. Tu dopiero można unaocznić sobie tak wychwalane przez Tocquevilla community, wspólnotę.

I po raz kolejny uratowały mnie słowa. W szczególności maile Łukasza. I nie będę tu pisać ile razy łzy ciekły mi po policzkach, kiedy je czytałam. Powtarzam się ale bez niego bym zginęła. I codziennie dziękuję za to, że przy mnie jest... I jak zawsze w takim momencie wpadam w patetyczny ton. Jeszcze nie zauważyliście? Ostatnio stwierdzam, że za często płaczę ze szczęścia właśnie. To sie chyba nazywa wzruszenie. Wtedy tak ściska w dołku a łzy też są trochę inne. Takie odważniejsze, chyba mniej się ich wstydzimy.

Idę spać. W Polsce przecież 4:43. A tu nie ma jeszcze 23. To opłaca mi sie w ogóle iść spać? Strefy czasowe to dziwny pomysł... Ale mój laptop załapał internet i nawet na polskie znaki. Prawie jak w domu:)

02 września 2007

Polglish

Wzielam shower, nakarmilam bejbusia, jedzenie bylo ze specjalnego orderu. Resztki wyrzucilam do garbidza. Poszlam na korner, kupilam mleko, urodzinowego kejka i sirio. Wieczorem bylo street pary a wszyscy dawali sobie kisusie. Na Richmoniu wszyscy sa dla siebie bardzo mili, zawsze w niedziele zasiadaja w dining roomie do obiadu. Pija sode, jedza bego a nastepnego dnia ida pracowac na officy. Wiekszosc domow ma moldingi i fene. Karpety to standard.

Lubie jezyk angielski. O wiele bardziej niz polski. W angielskim lubie jego melodie, plynnosc, brytyjski akcent. Angielski kojarzy mi sie z Krolowa, arystokracja. Lubie sluchac angielskiej intonacji slow, lubie myslec po angielsku, ubierac mysli w slowa z tego jezyka. O wiele bardziej lubie sluchac muzyki po angielsku niz po polsku. Chociaz nie chcialabym by angielski byl moim mother tongue. Wole poznawac go po swojemu.

Polski. No tak. Fakt, potrafie wiecej w tym jezyku powiedziec, bardziej szczegolowo opisac jakas sprawe. Ale zlikwidowalabym wszystkie te literki z kreseczkami i kropkami, wszystkie te syczace litery dzieki ktorym wszyscy na swiecie mysla, ze jestesmy z Rosji(no offence dla Rosji). Po polsku mysle wiec moze dlatego kojarzy mi sie z domem, ale tez z tymi wszystkimi slownymi tongue twisters, o ktorych tu nie napisze bo nie mam polskich znakow. Sasza, Krolowa Karolina i te sprawy...

Nie lubie hybryd. Kaleczenie jakiegokolwiek jezyka wywoluje we mnie wrazenie takie jak przesuwanie paznokci po tablicy. Bo taki dialekt to taki polsrodek stworzony na potrzeby miejsca i czasu. Emigranci mowia po polsku ale zewszad docieraja do nich slowa, bez ktorych nie moga sie obejsc. Slowa codziennego uzytku, ktorych nie warto tlumaczyc, a ktore mozna jedynie spolszczyc. Dlugo zajelo mi na przyklad rozwiazanie zagadki co znaczy tajemnicze sirio. Az wreszcie sama przeczytalam na pudelku, ze to cereal... Nie podobaja mi sie takie zabiegi laczenia dwoch jezykow ale rozumiem i szanuje ich cel. Inna sprawa, ze duzo Polakow majacych obywatelstwo tej Ziemi Obiecanej nie potrafi sie poprawnie wyslowic po angielsku a ich zasob slow ogranicza sie do schematu ,,Kali zjesc krowa" czyli na przyklad He go work and holidays. Jak rowniez trzech magicznych slow: Hi, Bye, Thank You. A wlasnie, jeszcze cudownie wiele mowiace, obowiazkowe ,Good'(z naciskiem na oo) jako odpowiedz na ,,How are You?"

Dzisiejsza notka sponsorowana jest przez mojego nowego laptopa oraz the Very Special Person Who Said That He Would Be Angry If I Won't Write A New Note Today. No wiec jest:) Krotka ale jest.

Aha, USA ma bardzo dobry PR. Powinnismy sie od nich uczyc.

29 sierpnia 2007

New York, New York

Akurat w Nowym Jorku nie moglabym mieszkac. Za duzo ludzi, samochodow, betonu i burzujskich sklepow. Philadelphia pod tym wzgledem jest taka wywazona, spokojna. To tak jakby NY byl nastolatkiem w wieku dojrzewania, z buzujacymi hormonami a Phila dostojna, stateczna pania w srednim wieku. I w gruncie rzeczy New York nie zachwycil mnie tak jak sobie wyobrazalam, ze mnie zachwyci. jasne, wszystko bylo ciekawe, pocztowkowe, fajne ale czegos mi zabraklo. Nie wiem, moze pewnego zachlystniecia sie, jakiegos blihtru, ktory powinien mnie obezwladnic. Nic takiego nie bylo. zadnych iskier, zadnej chemii. Statua wolnosci jako symbol zrobila na mnie wieksze wrazenie niz caly ten Central Park i slawne Metropolitan Museum of Art. Ligia dobrze powiedziala, ze Amerykanie maja cudowna wlasciwosc wypromowania doslownie wszystkiego. Bo czymze jest Central Park? Jednym wielkim trawnikiem. Nawet przywioze sobie troche tej slawnej trawy:) Tyle, ze nakrecili tam tyle filmow, ze nawet organizowane sa wycieczki do miejsca w ktorym Harry poznal Sally albo gdzie Kevin sam w Nowym Jorku karmil golebie...

Ogolnie bylo przyjemnie, choc moje nogi czesto juz chcialy odmowic wspolpracy. I teraz jak beda pokazywac choinke na Times Square w telewizji to bede mogla powiedziec, ze widzialam to miejsce na zywo i wcale tak monumentalnie nie wyglada.

See you in Warsaw in two and a half weeks time:)






27 lipca 2007

Atlantic City and other sites

Smiesznie jest. Od apatii do euforii, od jednego dnia do drugiego. Ponizej zdjecia z Historic Philadelphia- Penn's Landing gdzie mamy zacumowane statki zupelnie jak w Gdyni, swietny sklep z patriotycznymi pamiatkami(nie ma koszulki pro bushowskiej) oraz Atlantic City- miasto atlantyckie. Jak ja uwielbiam te proste nazwy- Walnut street, Blue Hill, Surf City. Uwielbiam amerykanska telewizje gdzie w programie The Next Best Thing pokazujacych zwyklych ludzi wcielajacych sie w Vipy jak Barbara Streisand, Robbie Williams, Paris Hilton- wygrywa facet udajacy Elvisa. A facet parodiujacy straszliwie Georga W. ma drugie miejsce. W American Inventor ludzie placza gdy opowiadaja, ze ze przez dwanascie lat swego zycia konstruowali zaparzacz do herabty lub stanik bez ramiaczek na plecach. pogoda w Action News na Abc jest w formie piktogramow, zeby wszyscy zrozumieli. Fajnie. Tylko chce do do domu.








15 lipca 2007

Briefly

Wypadaloby cos wiecej napisac o tym czyms, czym jest moja obecnosc w kraju, w ktorym jest goraco a ludzie sa niewyobrazalnie wrecz dumni, ze sa Amerykanami. Stany Zjednoczone Ameryki Polnocnej na pierwszy rzut oka wydaja mi sie bardzo uporzadkowane. Oznaczen drog moglibysmy sie od nich uczyc. Napisy jak ,,School area. Slow down", ,,Left line must stay clear" sa na porzadku dziennym. Amerykanie sa otwarci. Czasem az do bolu. Gdy ktoregos dnia wchodzilam do domu, w ktorym mieszkam, spotkalam na moich schodach sasiadke. Wygladalo to troche tak, ze zagradza mi droge. Oczywiscie musiala skorzystac z okazji i wypytala mnie o cel podrozy tutaj, wiek, co robie w Polsce. A zaczela od jakze poetyckiego pytania ,,Who are you?" i ,,Do you know English?" Chyba byla zdziwiona, ze jakas dzikuska spod Syberii (bo chyba tam lezy Polska;)) zna ich narzecze i w dodatku umie sie w nim wyslowic a jeszcze ma jako taki akcent. Ale generalnie okazji do pogadania a Amerykanami mam jak na lekarstwo. Mieszkam w polskiej dzielnicy Philadelphii- Port Richmond. Cudowne sa nazwy sklepow na glownej ulicy- Polka Deli, Podhale Travel Agency, Kazimierz Wielki Bank...

Aktualnie jest 14.57 czasu miejscowego. Czekam az z dalekiego kraju zadzwoni Mama i poopowiada co tam u nich. Wygladam pzez okno i widze dwie wierze polskiego kosciola pod wezwaniem swietego Adalberta, czyli Wojciecha. Na ulicy dzieci wszystkich ras i kilku narodowosci graja w pilke i rysuja kolorowa kreda na topiacym sie asfalcie gre w klasy. Wieje wiatr ale akurat tutaj nie przynosi on wytchnienia. Wszystko przez humid, obowiazkowo podawany w News at noon i w kazdych kolejnych. Nie wyobrazam sobie, ze moglabym tu mieszkac na stale. Za goraco, za parno. I jedzenie jakies takie sztuczne. Na kazdym opakowaniu nutrition facts i poziom saturated fats. Az sie niedobrze robi na sama mysl ile chemii zjada sie kazdego dnia..

Do uslysznia w kolejnej odslonie cyklu ,,Ania na amerykanskim szlaku" :)

Greetings from USA

Za wielka woda wszystko jest wieksze, bardziej kaloryczne. Mleko sprzedaje sie na galony a temperatura siega 90 stopni (Fahrenheita). Domy sa funkcjonalne a klawiatury nie maja polskich znakow. Ale jest fajnie. Chciaz zaczynam tesknic...






29 czerwca 2007

Gruelling

Zaczynam nie być sobą tylko jednym wielkim kłębkiem nerwów. A jak nie zdążę? A jak zapomnę? A jak się zgubię, zniszczę, unicestwię? A jak nie dopilnuję? Biurokracja, załatwianie, studia, wyjazd. Zwala mi się to na głowę i ciąży. Nieziemsko. W złym tego słowa znaczeniu. Jak na razie mało rzeczy idzie w dobrym kierunku. Oprócz tego, że mam zaliczoną sesję - wszystko w pierwszym terminie(zakładając, że zdałam historię idei a raczej tak jest).

Jutro będzie fajnie. Moje nasiadówy urodzinowe zawsze były fajne. W tym roku może będzie jeszcze lepiej. Jakoś tak...pełniej. Tak, to dobre słowo. Bedzie tak, że wszystkie elementy- ludzie, atmosfera, szczegóły będą do siebie pasować. Szczególnie ludzie. Szczególnie jeden człowiek. Będzie dobrze. Bo jak nie będzie to będzie głupio. Mało odkrywcze ale ostatnio wpadam tylko na mało odkrywcze myśli. Może dlatego, że podobno są wakacje. A ja w wakacje nie myślę. Jak przez większość roku.

Dziś obudziłam się i płakałam aż poduszka zrobiła się mokra i nie dało się inaczej jak tylko wstać i zmierzyć się z życiem.

22 czerwca 2007

***

Wszyscy umrzemy. Umrzemy i zostanie z nas tylko pył. Zostanie z nas tylko proch, który połączy się z ziemią. Serce przestanie bić. Nasze ciało nie będzie już nasza własnością. Chociaż nigdy do końca nie było to gdy żyliśmy, mieliśmy nad nim przynajmniej połowiczną kontrolę. Teraz gdy dusza oddzieliła się od ciała i dryfuje sobie gdzieś tam, ciało leży bezwładnie skazane na łaskę tych, którzy szczęśliwie jeszcze tu są. Co zrobią z naszą ziemską powłoką? Złożą do zimnej, ciemnej, nieprzyjemnej ziemi. Po kilku latach zostanie tylko szkielet a po kolejnych nie zostanie nic. Najwyżej złote żeby, metalowe i plastikowe zastawki serca, sztuczne biodra i by-passy.

Czemu pozwalasz Boże, by śmierć dosięgała tych, którzy mogli zrobić jeszcze tyle dobrego? Czemu zabierasz ludzi w pełni sił, czemu pozwalasz by w pewnym momencie serce po prostu przestało bić? Dlaczego w swojej nieskończonej dobroci, w swoim nieograniczonym majestacie i niepojętej mądrości bierzesz do siebie tych, którzy mieli jeszcze dużo do zrobieni tutaj, wśród nas?

Dr D. zajmował się socjologią religii. Teraz z pewnością jest u źródła. Teraz na pewno zna odpowiedzi na wszystkie pytania, które tutaj pozostawały bez rozstrzygnięcia.

16 czerwca 2007

Another

Pierwszy raz piszę dwie notki jednego dnia. Nic to. Historia Idei jest średnia. Nie zachwyca. Jest dwudziesta a świeci słońce. Mogłoby padać. Zjadłam dwie nektarynki. Sok ściekał mi po brodzie. A teraz lepią mi się palce. W telewizji dawno nic nie ma. Jest tak dziwnie cicho. Jakby zaraz miało się coś stać. I zasatanawiam się: czemu oddałam mój drogocenny indeks wraz z CAE do Sekretariatu ds. Certyfikacji? I czemu nie wzięłam żadnego zaświadczenia, że oddałam? I co on tam robi sam, samiuteńki? Może mu zimno? I chciałabym wiedzieć, co dostałam z socjo rodziny i moralności. Chciałabym miec czysty umysł. Bez wyrzutów sumienia poczytać książkę o tureckiej księżniczce. Pojechałabym do Krakowa albo nad morze. I chciałabym się nie miotać. Chyba zacznę uprawiać jogę. Znowu nie ma lektoratów z hindi. Przynajmniej USOS mi działa.

W sensie- że niezbyt? Może. A ile mam czasu na odpowiedź?

Only slipped away into the next room

Taki zastój. Aktualnie jestem w sesji. Egzaminacyjnej. Dwa za mną, jeden za półtora tygodnia przede mną. Jeden zaliczony w zerówce. Za chwilę jeszcze egzamin na ścieżkę. Nie wiem czy się nadaję na negocjacje, mediacje i rozwiązywanie konfliktów i właśnie dlatego podejdę do tego egzaminu i los osądzi. Ścieżka główna już wybrana: Specjalista do spraw zatrudnienia. Czemu tak? Bo mnie ciekawi powiązanie gospodarki, polityki, prawa, psychologii, socjologii, ekonomii. I dlatego, bo lubię dumnie brzmiące nazwy. Nigdy nie potrafiłam się zdecydować w kwestii tego, co mnie naukowo interesuje. Dlatego wybrałam stosowane nauki społeczne a nie jakąś jedną konkretną dziedzinę. Inaczej jest z ubraniami i mężczyznami. Dobra, lekka generalizacja wyszła ale naprawdę tak jest. Pierwsza bluzka w sklepie- już wiem, że pewnie tą kupię chociaż obejrzę wszystko co mają w asortymencie. Pierwszy związek- już wiem, że to na zawsze, o ile Ten na górze pozwoli.

Zapowiadają się ciekawe wakacje. Pewnie ciężkie z początku, trudne do poradzenia sobie z tęsknotą i odległością od domu, od Ł., od Estetów ale wmawiam sobie, ze wyjdzie mi to na zdrowie. Może w końcu nauczę się dorosłości i odpowiedzialności. Za ocean lecę. Do zgniłego Wuja Sama. Do siedziby wyzwoliciela narodów. Do największej brytyjskiej kolonii. Do uosobienia demokracji, tak mówią. Do kraju hamburgerów i KFC. Do USA. Konkretnie do Philadelphii.

Co potem? Życie. Pewne rzeczy się nie zmienią. Wrócę a tutaj nadal będzie na mnie czekał Nowy Świat, Campus Główny. Z niecierpliwością będzie domagał się mojej obecności jakiś kurs niemieckiego. I nadal będę poprawiać nastrój pewnemu studentowi koreanistyki z urlopem na japonistyce:) I może poszukam sobie jakiejś pracy, która mnie czegoś nauczy. I tak praktyka liczy się najbardziej. I nawet dyplom najlepszej uczelni w Polsce mnie nie uratuje. Może w końcu dorosnę. Kiedyś. Za chwilę.

Zbiera się na deszcz. Uwielbiam ten wiatr przed burzą. Zamykam oczy i można by pomyśleć, że jest się nad morzem.

02 czerwca 2007

Slick

Pisanie jest łatwe. To przecież tylko myśli ubrane w szyty na miarę strój. W jedwabne dopasowane w talii suknie, w wygodne ciepłe płaszcze, otulone miękkimi, muślinowymi szalami. To proces ujarzmiania wodospadu a czasem tylko strumienia. Myśli. Czy wiadomo skąd się biorą? Z doświadczenia? Nie zawsze. Często to kwestia chwili by w umyśle pojawiła się refleksja, zdanie. Z początku takie nieporadne, nieobrobione jak dziecko, kóre dopiero uczy się chodzić. Wystarczy tylko znaleźć dla niego sens, zrozumiały dla świata. Kod, który można napisać. Myśli jest wiele. One żyją własnym życiem, egzystują gdzieś tam, gdzie czasem możemy dosięgnąć. Często po prostu nie chcemy. Bo możemy dojść do wniosków, które się nam nie spodobają.

Pisanie jest trudne. To przecież proces ubrania strumienia świadomości w sztywny, często niemodny mundurek. Język jest ograniczony. Często przecież nie potrafimy opisać tego co czujemy. Jak więc opisać to, na co nie ma słów?
Trzeba samemu wypracować sobie kod. Taki zrozumiały- dla siebie i dla świata. To trudne, wiem. Ale to również cudowne ćwiczenie dla umysłu. Bo przecież pisanie to jedynie opisywanie tego co widzi nasza wyobraźnia, tego co widzimy pod powiekami gdy zasypiamy i wtedy gdy się budzimy. Tego, co rozumiemy i tego, czego nie jesteśmy w stanie pojąć. A widzimy zawsze. Czasem tylko udajemy, że nie. Bo po prostu nie chcemy czegoś zobaczyć. Czegoś, co mogłoby zburzyć nasz misternie budowany świat. Czegoś, co by nas uleczyło.

27 maja 2007

Springish

Nie żebym chciała zapychać bloga nie pisząc niczego ale przeglądając zdjęcia z ostatnich kilku plenerów znalazłam pare ładnych, na których miło zawiesić oko. To tak w przerwie bo na tapecie mam jeszcze analizę wyników badań do pracy ,,Ruch Hare Kriszna w społeczeństwie Polskim" jak również niemiecki. Ich liebe Verbalstil und Nominalstil. Ich hasse Konjunktiv II Vergangenheit. Ach, po tym mało intelektualnym wstępie- podziwiajcie:)








22 maja 2007

Update

No dobra. Zmieniłam zdanie. Jednak jeszcze trochę pożyję i pomęczę was wszystkich wokoło moją jakże absorbującą osobą. Moją neurotyczną, męczącą, ufną, przejmującą się osobą. Przez ostatnie cztery dni nie miałam taki ściśnięty żołądek, nie mogłam spać. Nie mogłam się skupić. To się jakoś nazywa. Reakcja psycho- fizjologiczna czy jakoś tak. Chyba nawet zmuszałam się żeby się uśmiechnąć. Musiałam udawać bo co bym powiedziała gdyby mnie spytali, co mi jest? Że cierpię bo najważniejsza osoba w moim życiu powiedziała kilka prawdziwych słów i zostawiła mnie w stanie zawieszenia, w ciszy własnych myśli? Że zbytnio przejmuję się wszystkim wokół a szczególnie, że nie potrafię poradzić sobie ze sobą, światem, z moim stosunkiem do tegoż? Że reaguję zbyt emocjonalnie? Że dopiero w obliczu zagrożenia jestem w stanie zrobić absolutnie wszystko?

Przepraszam za te łzy, przepraszam, że zrobiłam z siebie histeryczkę i nie zachowałam się na swoje prawie 21 lat. Ale nie będę przepraszać za to co wtedy powiedziałam. To wszystko była prawda. To o życiu, o Tobie, o mnie.

Dopiero wtedy odczuwamy co mamy w chwili gdy to tracimy. A ja nie chcę stracić. Nigdy.

Na dziś koniec wywnętrzania się. Ostatnio słabo mi to wychodzi. A jak wychodzi to jakoś tak chaotycznie. So, im diesem Thema ohne ein Wort ze sprechen heute.(No, co muszę zaszpanować niemieckim- kreacja ponad wszystko)

Dziękuję A. Acha, A. wytypował nas dziś jako pierwszych z Estetów do ślubu... Pozostawię to w randze ciekawostki:)

13 maja 2007

Emily Dickinson

Lubię widzieć agonię,
Bo wiem, ze to nie fałsz;
nikt nie symuluje konwulsji,
nie udaje skurczu ciał.

Oczy szklą się raz tylko- w śmierci.
Nie może to być skłamane,
ani paciorki potu na czole
przez szczerą mękę nizane.

30 kwietnia 2007

sound of silence

Ostatnio mam wiele pomysłów. Na wszystko. Na życie, na sens, na siebie, na innych. Na notki również. Ale ostatnio zawsze wydawało mi się, że nie umiałabym urać tych myśli w słowa. Czasem po prostu nie ma takich słów. W żadnym języku, żadnym dialekcie. Ale dziś, zanim wyjdę na zimny i deszczowy świat chcę coś napisać. To kiełkowało we mnie od nasiadówy z piatku na sobotę. Oprócz tego, że cudownie było spotkać Was wszystkich to było kilka momentów kiedy poczułam coś nowego. Coś jakby połączenie spokoju, błogości, radości. Nie umiem tego do końca opisać. To tak jakbym chciała wytłumaczyć teorię systemów Luhmana po niemiecku.
Poczułam to kiedy we dwoje siedzieliśmy w pokoju Z. Przypomniały mi się wtedy takie słowa- sharing my passion. Bo dzieliłeś się ze mną tym co dla Ciebie ważne. I jeszcze słowa mojej koleżanki- ,,dopiero wtedy wiesz, że kogoś znasz gdy przyjemnie jest Ci z tą osobą pomilczeć" A mnie było przyjemnie. Ty mówiłeś, ja słuchałam. Ten półmrok był taki przytulny, kojący. Domowy.

I uwielbiam gdy mi Ktoś dmucha w kark:) *blush*

12 kwietnia 2007

Big City life

W powietrzu wiosnę czuć. I w kościach czuć też. I brać studencka tudzież kadra zrzuciła zimową skórę i przywdziała nowe, kolorowe piórka. Płaszcze poszły spać, obudziły się marynarki, tweedy i kurtki wszelakie. Są nawet tacy, sama widziałam, co mają odwagę chodzić w samych koszulkach. I jeżdżą na rowerach. Po Krakowskim Przedmieściu! Jak to mówi brać dresowa: wielki szacun dla was ziomy:)
Młodzież wyleguje się na trawce i rozgrzewa kości. Wykład? Jaki wykład, idę na sun- party, znaczy na opalanie:) A na KP posadzili drzewa, wyglądają niemrawo ale może dadzą radę.

Koniec świata. Mężczyźni się za mną oglądają na ulicy:) Może dlatego, ze mam ładną kurtkę;)

- I won't buy this record. It is scratched.
- But sir! It's the tobbaconist...
- Do you want to go to my place to do bouncy- bouncy?

Tak w skrócie można określić sytuację społeczno- gospodarczo- polityczno- kulturową w naszym kraju:) Tylko, że oni słabo znają angielski. Po co ministrowi aż dwa języki?

05 kwietnia 2007

25 marca 2007

Blogger@ sign in


Chyba tylko raz pisałam o blogowaniu. Na samym początku. W sumie to założyłam bloga z mody. Wtedy, te dwa lata temu to było takie super, trendy, jazzy i edgy. I wszyscy go mieli. No więc czemu miałabym odbierać sobie tego blichtru bycia cool? Przez pewien okres czasu blog był miejscem gdzie pisałam o sobie. Fakt, ciągle piszę o sobie. Ale wtedy zamieściłam kilka notek o różnych rzeczach z mojego życia, neutralnych w sensie natężenia emocji. Potem zaczęło się grafomaństwo na maksa, kreacja na osobę z bardzo bogatym życiem wewnętrznym i problemami natury egzystencjalnej. Zmieniło się to w kwietniu 2005 od kiedy to nie napisałam żadnej, nie licząc ostatniej, bardzo, bardzo depresyjnej notki. Chyba, jeśli się nie mylę. Bardzo wiele z nich było bardzo osobistych ale widać nie zainteresowały one bo nie widnieje pod nimi żaden komentarz.

No właśnie- komentarz. Łatwo mówić- komentarze nie są dla mnie ważne bo przecież pisze bloga dla siebie i takie tam inne pierdołki dla zabicia poczucia żalu. Nie oszukujmy się. Bloga piszemy by wykreować się na pewnego rodzaju osobowość- świadomie czy nieświadomie. Pisząc tworzymy w odbiorcach pewien nasz obraz, który często nijak nie przystaje do rzeczywistości. No, chyba, że zakładamy piękne, sztuczne maski. Blog nie jest prywatnym pamiętnikiem, jest publiczną manifestacją uczuć, przeżyć i odczuć. I komentarz, choćby jednozdaniowy jest śladem bytności, zainteresowania, a nawet przeczytania notki, wyciągnięcia wniosków. W końcu każdy z nas na blogu chce przekazać jakąś wiadomość światu, zwykle tym osobom, które znają nas w rzeczywistości.
Niektórych rzeczy nawet Google Analitics nie wykryje. Nie wiem skąd są wejścia direct na przykład. Nie wiem kto czyta mojego bloga, wiem tylko ile było wejść. To i tak jest głupie, zakładać jakiekolwiek statystyki ale mam do nich słabość- w końcu studia zobowiązują:)

To tyle na dzisiaj, długie notki są specjalnością innego bloggera:) A bardzo krótkie też innego. No więc, spróbuję wstrzelić się w środek. Bycie średnim jest w miarę dobrym sposobem na życie.

22 marca 2007

Hypocrisy

Rozczulam się nad sobą. Pozwalam sobie na lenistwo i przyjemności. Za dużo czasu tracę na odpoczynek. Jakbym miała go niewiadomo ile, tego czasu. Mam wyrzuty sumienia, że po przyjściu o dwudziestej do domu nie mam na nic siły. Powinnam coś robić tylko cholera, nie wiem co. Rozpaskudzam się i rozpieszczam duszę. Nie rób tego bo się zmęczysz, bo będzie bolało, szczypało, gryzło i sumienie nie pozwoli Ci spać.

Nie znam ludzi. Myślałam, że tak. Ale nie. Zbyt wielu rzeczy nie wiem. Chciałabym się dowiedzieć ale siłą informacji nie wyciągnę. Wywiady swobodne a co gorsza sterowane mogą być przeprowadzone tylko za świadomą zgodą. Nie można ludzi wkręcić w socjometrię. Nie można zmanipulować, odurzyć i dać ankietę. A trekking to już wyższa szkoła jazdy. Nie wspomnę o metodzie ex post facto. Dlatego niech się nikt nie dziwi, że żyjemy w kłamstwie. I obłudzie.

Mój pesymizm wylał się z naczynia i moczę w nim nogi. Cóż końcu na coś się przydał.

Sens życia nie istnieje. Słowa nie istnieją. Nic nie istnieje a jednocześnie każe nam myśleć, że tak. Banały wypełniają nasze życie tak bardzo, że w pewnym momencie pękamy.

Notka nie ma na celu wywołania uśmiechu. Za ewentualne starty moralne nie ponoszę odpowiedzialności. Ale w razie ewentualnych roszczeń proszę zgłaszać się do mojego adwokata, którego nie posiadam. Wakat czeka. A proces rekrutacyjny będzie żmudny i nikt go nie wygra.

Cisza. Piękne słowo. Trudne słowo. Łatwy sposób na życie. Najłatwiejszy.

19 marca 2007

Dil deewane

Nie jest dobrze kiedy od skrajnej depresji wpada się w skrajną euforię. Mówiąc skrajna depresja mam na myśli stan totalnego zlewu na wszystkich, wszystko dookoła i przede wszystkim na siebie. Kiedy przychodzi skrajna euforia mam ochotę przytulić cały świat, idąc ulica uśmiecham się do nieznajomych i oglądam mój uśmiech w wieczornej szybie autobusu. I słucham bollywoodzkich piosenek idąc senną ulicą. W takiej sytuacji Bollywood jest jak najbardziej na miejscu, w skrajnej euforii ,,Rukja o dil deewane” czy ,,Mangale magale” brzmi jak odpowiedź świata na moje pytania.
Często kiedy jadę autobusem, patrzę na niebo. Często jest tak cudownie błękitne. Myślę sobie wtedy: ,,spójrz, świat się do ciebie śmieje a ty?” Jak wracam do domu, na tym skrawku wszechświata widać gwiazdy. Wiele tysięcy jasnych punkcików. Zauważyliście, że one mrugają? To tak jakby się uśmiechały.
Ale w skrajnej depresji nie potrafię patrzeć w niebo. Nie potrafię robić nic. Wiele rzeczy w życiu wykonuję mechanicznie ale wtedy staję się robotem. Byle przeżyć do następnego dnia. Nie wiem z czego wynika fakt, że jestem tak podatna na taki stan. Głupio to zabrzmi ale chyba dlatego, że moja wrażliwość przekracza dozwolone normy. I za dużo myślę. Stanowczo. Często jedno słowo potrafi zburzyć mój stan ducha. Rozrywa na kawałki. Graweruje się w mózgu, w duszy. Mogłabym się bronić. Ale po co? Żeby stracić jeszcze więcej wiary w siebie, której i tak mam zbyt mało? Żeby kolejny raz poczuć łzy, które powolutku spływają po policzkach? Żeby znowu poczuć ten nieznośny, dojmujący, paraliżujący ból? I przypuszczalnie też go zadać...wcale tego nie chcąc. I znów poznać znaczenie słów ,,sound of silence". Nigdy nie używajcie przy mnie słowa -abstrakcyjna-. Bo to znaczy: nigdy nie istniała, mało znaczyła, rozpłynęła się.
A ja przecież jestem.

05 marca 2007

Number 1- The larch


Co to znaczy ,,zwyczajnie” ? Zwyczajne życie, zwyczajne ubranie, zwyczajny film. Pierwsza myśl jaka mi przychodzi do głowy to ,,nie odbiegające od społecznie ustanowionych, subiektywnych norm”. Tu i teraz. Nie tam. Nie kiedyś. Ale zaraz pojawia się drugie skojarzenie- ,,nudne”. I jeszcze jedno- ,,bezpieczne”. Ale jeśli tak pomyśleć, to zwyczajne życie nie istnieje. Każdy z nas ma coś ciekawego co mógłby powiedzieć o swoim losie. Jakiś wyskok, skazę, przygodę.

Musze dać zadość łańcuszkowi wywołanemu przez Arta:) Dobra, strzeżcie się. Oto Top 5 nieznanych faktów o mnie.

1. W zerówce wyszłam za mąż. To znaczy najpierw kolega mi się oświadczył. Chyba był ode mnie wyższy. Był pierścionek, a jakże. Z cyrkonią, mam nadzieję, że nie podwędzony mamie oblubieńca. Koleżanka zagrała księdza. I jeśli dobrze pamiętam to rozwodu nie było. Formalnego. Najwyżej taki za obopólną, niesłowną zgodą stron. Pierścionek się zagubił. Brak dowodów rzeczowych:)

2. W podstawówce usłużny kolega podciął mi nogi i dzięki niemu mam teraz, ledwie widoczną na szczęście, bliznę na łuku brwiowym. Wtedy to po raz pierwszy i ostatni byłam w szpitalu i to nie byle jakim- MSWiA na Wołoskiej. Ale tylko dlatego, że to mój rejon:)

3. Mam kilka irracjonalnych strachów. Boję się pająków. I tych dużych latających komarów. No cóż, kobieta musi mieć jakąś skazę, przynajmniej taką, żeby jej mężczyzna mógł się wykazać. Łup i plama na ścianie. I po strachu. A jak można za takie bohaterstwo dziękować;) No i mało kto wie, że w dzieciństwie bałam się czarnego parasola. Wystarczyło położyć go na korytarzu i już siedziałam cicho w swoim pokoju bawiąc się Kicusiem- wytartą pluszową zabawką, kangurzątkiem. A Tata wmówił mi, że w piwnicy mieszka potwór Trontrytel. Ale jest niegroźny. W to nie uwierzyłam. Piwnicę omijałam z daleka.

4. Moja praprababcia była z krwi i kości Niemką. Nazywała się Kunz. Lepsze to niż mieć dziadka w Wermahcie:) Czy to stąd moja wręcz obsesyjna czasem pedanteria?

5. Moja kariera przedszkolna trwała 3 miesiące. Na początku przez jakiś tydzień otwarcie protestowałam przeciw zamknięciu mnie w tej jakby nie było instytucji totalnej (patrz: Goffman) poprzez odwadnianie się oczami na mamę i inne osoby postronne. Potem zachorowałam chyba na zapalenie oskrzeli, odrę i tak dalej. No więc się zlitowano i opuściłam ten przybytek.

Mam prawo kogoś wyznaczyć, tak? No to poproszę o wywnętrzenie się Miłkę, Tellura, Karolinę, no i może Łukasza ?

14 lutego 2007

,,Numer 10" Sue Townsend

Adele spojrzała na biały sufit i zobaczyła dwie małe muchy w tańcu. Czuła przyjemną senność: nie miała ochoty nic mówić, wyrażać opinii w jakiejkolwiek sprawie. Na szafce przy łóżku leżały książki, ale na myśl o ich otwarciu i podjęciu jakiegokolwiek wysiłku myślowego poczuła zmęczenie. Przypomniała sobie, że jest żoną premiera Wielkiej Brytanii, Edwarda Clare'a oraz matką Morgana, Estelle i Poppy, że pisze książki i artykuły, wygłasza wykłady, uczestniczy w spotkaniach, kolacjach, przyjęciach, potrafi pisać na maszynie, jeździć na nartach, nurkować, obsługiwać komputer, prowadzić samochód, mówić po francusku, niemiecku i włosku, gotować, prasować, usuwać plamy z dywanu i żonglować. Tymczasem wystarczy leżeć w czystej pościeli i obserwować taniec much pod sufitem. Po prostu istnieć.

09 lutego 2007

Maybe some other time

Dear Ms Krawczyk

Valentine’s Day is fast approaching, and London has something for everyone – from the most romantic of couples, to the most free-spirited singles.
For example, if you’re wanting to sweep someone off their feet this February, you might wine and dine them at one of the city’s many romantic restaurants such as Gordon Ramsay at Claridge’s with its sumptuous velvet interior and Michelin starred cuisine.
You could take a romantic walk along the river, or possibly visit bustling Piccadilly Circus where it’s said that if you kiss your beloved in front of the statue of Eros, they’ll be your love forever.
There’s also romance on the menu for singles in London this February. ‘Chemistry’ is a special Valentine’s club night at the Hammersmith Palais. If you’re single, it could be your chance to meet the Valentine of your dreams.
You don’t even have to be in a romantic mood to lose your heart in London this February. You could choose to indulge your passion for biking at the London Motorcycle Show, or for shopping at the ‘Pure’ fashion sale at London’s Olympia which features clothes from over 800 designers.

So whether you’re in the mood for love or not, there really is only one city that fits the bill this February.

See you then.

Olivia Khwaja
British Airways



Ej no, oni to robią specjalnie, żeby mnie wkurzyć. Bo wiedzą, że nie mam pieniędzy na super, extra luxurious trip to England.. No cóż, nie można mieć wszystkiego. A dzisiejsza czwórka ze statystyki rekompensuje bardzo dużo. Dwa tygodnie nauki do sesji to stanowczo za dużo ale chyba kiedyś się opłaci. To ja będę nadzorować kopanie rowów. :)

05 lutego 2007

Life is just a dream

Dziesięć miesięcy. Dziesięć miesięcy odkąd dokonał się w moim życiu przewrót kopernikański. Odkąd ciągle ktoś mi mówi, że jestem najcudowniejsza i najwspanialsza... Odkąd to co sobie tylko wyobrażałam i to co pozostawało w sferze iluzji stało się najprawdziwszą jawą. I chociaż czasem myślę sobie, że coś może mnie z tego stanu brutalnie zbudzić to chcę wierzyć, że to będzie trwało wiecznie.
Tak, niektórzy pomyślą, że to przecież normalne. Ludzie od stuleci łączą się w pary, są ze sobą, i co? I nic. Bo to jest normalne. A jednocześnie unikalne. I każda taka para to odrębny świat. Nie wierzcie w kulturę singli. Ludzie stworzeni są do życia w stadzie. Jakkolwiek by to zabrzmiało. Socjologowie chcą mieć o czym pisać dlatego wymyślają;) A statystyka to najwieksza kłamczucha na świecie.
Ciężko jest pisać czy mówić o przywiązaniu, miłości, uczuciach nie popadając w ton grafomański i patetyczny. Trudno znaleźć słowa, który byłyby na miejscu. Łatwo zachłysnąć się tym co piękne a potem wypalić. Łatwo wyczerpać słowa, gesty by potem nie zostało już nic. Dlatego przez te dziesięć miesięcy często próbowałam mówić ,,zaczynam się od Ciebie uzależniać” zamiast ,,nie poradzę sobie bez Ciebie”. To daje drogę ucieczki. Ale czy ja chcę uciekać? Nie. To znaczy, jakaś część mnie, ta głupia i nieracjonalna, ta dwunastoletnia Ania mówi- zastanów się zanim coś zrobisz. Ta druga, dorosła w końcu, zaprzecza tamtej pierwszej. Ciągle przecież kiedy Cię widzę, to serce chce wyrwać się z piersi. Czasem zachowuję się jak bym nie miała rozumu... i za dużo mówię. A może to dlatego, że jestem kobietą:) ?
No i co? Wyszła grafomania. No dobra, jest kilka dobrych kawałków. Kilka. Ale nie zmienię swojego stylu pisania. Nie chcę. Robiąc coś na siłę raczej nie wychodzimy na tym dobrze. Chociaż czasem trzeba. I wychodzimy na tym dobrze... A ten koniec jest do bani. Muzo natchniuzo...ratuj:)

01 lutego 2007

Ecce homo

Lubię patrzeć na nieznajomych ludzi na ulicy. Lubię obserwować z pozycji takiego idealnego obserwatora. Widzialnego a jednocześnie niewidzialnego. Patrzeć na ludzi, ich twarze, fryzury, sposób ubierania się, mimikę twarzy. Zawsze wtedy próbuję napisać w myślach historię, która pasowałaby do danej obserwowanej osoby. Co jest dla nich ważne, co robią, co zamierzają, gdzie idą. Ludzie to fascynujący twór do obserwacji. Nie ma dwóch takich samych, jako jednostka jest twórcą i odbiorcą świata. Jako tłum- masą zdolną obalać rządy i zmieniającą bieg historii. Siłą.
Uwielbiałam reklamę Bennetona. Pamiętacie? Były tam twarze ludzi z różnych stron świata, nie twarze komputerowo zmienionych modelek a zwykłe- piegowate, czarne, białe, żółte, z pewnymi mankamentami, które w oku fotografa wydawały się urocze.
Lubię wyłapywać w tych obserwowanych ludziach ich szczegóły, które wyróżniają je spośród setek na ulicach, w szarej rzeczywistości błota pośniegowego... kolorowe włóczkowe szaliki, fioletowe rajstopy, płaszcze w czerwoną kratę, soczysto zielone czapki z pomponem, trampki w mróz. Czasem kiczowate białe kozaczki(zbrodnia przeciw modzie, serio...), futerka, różowe mini...
Pamiętam, kilka lat temu widziałam w metrze chłopaka, który niczego się nie bał. To się czuło. Wpatrywałam się w niego jak w posąg, jak w Boga. Uśmiechnął się wtedy do mnie. To było dziwne, chyba po raz pierwszy uśmiechnął się do mnie chłopak. Tak specjalnie do mnie. Ale w pamięci został mi wyraz jego twarzy- taki pewny siebie, mówiący- ,,Życie, możesz mi co najwyżej naskoczyć..."
Pamiętam też, że kilka dni temu, szłam Nowym Światem, spieszyłam się gdzieś, zapewne sprawa była niecięrpiąca zwłoki, ale mignęła mi twarz dziewczyny. Młodej, chyba studentki, krótka modna fryzurka, gustowny brązowy płaszczyk, dopasowane oficerki i te zrozpaczone, zapłakane niebieskie oczy. W biały dzień, płakała i nie wstydziła się tego. Była sama. Stała sama na ulicy i blada dłonią wycierała łzy cieknące na policzku. ,,Cóz ja Ci zrobiłam Świecie, że mnie tak każesz?"
Czy coś z tego wynika? Raczej nie. Zawsze może wyniknąć. Na razie nie. Dziś daję upust wenie, która przyszła, usiadła na ramieniu i szepce do ucha...

17 stycznia 2007

Kabhi khusi kabhie gham


Nie chce mi się. W takim momencie, kiedy najbardziej w całym roku powinnam pracować na najwyższych obrotach, kiedy wszystkie styki muszą być dobrze naoliwione i dobrze przepuszczać informacje, to wtedy maszyna zwana organizmem odmawia współpracy. Maszyna nie chce iść, woli jechać. Maszyna najchętniej spałaby dwanaście godzin na dobę. Maszyna nie chce zapisywać sobie nowych danych na dysku twardym. Maszyna chce zwinąć się w kłębek.

Ale, choć sama siebie zaskakuję, często udaje mi się zmusić całą maszynerię do działania. Uczyłam się filozofii w dzikich godzinach kiedy wszystkie grzeczne dzieci śnią już o tylko tym, żeby zobaczyć Sharukha albo by Budda Amida zrobił im dobrze(ale on podobno wszystkim robi dobrze, więc się nie liczy). I zaliczyłam to koszmarne kolokwium na piątkę. I jestem z tego faktu niewyobrażalnie dumna. Nikt mnie już nie zagnie z Kanta.
Znajduję w sobie energię, żeby wykuć się na blachę ,,Liste der wichstigsten Verben mit Prepositionen” Na przykład: sich unterhalten mit ale za to sich erholen von. Unregelmasige verben też jako tako mam w mózgu. Aber freiheit ist sehr wichtig fur mich und ich lerne nur die Dinge ich muss lernen.... Shade... Spraw Boże żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce:)
Wejściówki z polityki społecznej już się skończyły ale chyba nawet będę miała tę piątkę z ćwiczeń.... I może nawet zaliczę sesję..

Nie pisze tego, żeby pokazać wszystkim jaka to ja jestem mądra, super, extra i w ogóle och i ach. Chociaż niektórzy tak twierdzą:) Piszę to, żeby się dowartościować. Żeby się przekonywać, że mnie na coś stać. Że mogę i że potrafię. A nastawienie to połowa jeśli nie więcej sukcesu.

Część notki sponsorowana przez Czekoladę: Autorka pragnie wyznać, że dziękuje Łukaszowi za to, że jest. I nie będzie zakładać się o wynik egzaminu ze statystyki. Bo istnieje szansa, że może wygrać. Autorka pragnie również oświadczyć, że pozwoli sobie trzymać kciuki ze wszystkich sił w piątek. Uda się. Wszystko.

13 stycznia 2007

A quote


'To dare is to lose one step for but a moment, not to dare is to lose oneself forever'

Crown Prince Frederick of Denmark in a letter to Miss Mary Donaldson on their official engagement interview.

01 stycznia 2007

Each and every one of us

Nie lubię podsumowań. Bo w większości przypadków wypada na moją niekorzyść. Ale ten rok był szczególny. Kilka ostatnich lat było cudownych odkąd poznałam Estetów. Ludzi, którzy sami twierdzą, że są trochę inni. T. dzisiaj w metrze powiedział, że jesteśmy bandą idiotów:) Ale idioci rządzą naszym krajem, występują w filmach, piszą książki a nawet zostają prezydentami. To czemu my nie możemy? Być idiotami oczywiście. Trzeba zdawać sobie sprawę ze swojej inności, widzieć dalej niż inni, za horyzont. Pewnie wielu jest takich ludzi na całym świecie, szczególnie w Kazachstanie ale ja znam tylko Estetów. Nie do podrobienia. Trade mark. Tylko Esteci są w stanie kupić Gwiezdne Wrota na Allegro i tylko oni potrafią widzieć w zielonej świetlówce miecz świetlny. Tylko oni potrafią sprawić, że odczuwam chroniczny masaż mięśni przepony ze śmiechu. Tylko Esteci umieją rozmawiać o niczym przez trzy godziny i jeszcze wymyśleć przy tym coś nowego, dla potomności. Tylko Esteci mają radochę z plastikowej kuli świecącej się na różne kolory. Magia. Albo i nie. Zwyczajnie- przyjaźń.

Zaczęłam od tego, że ten rok był szczególny. Bo był. Bo tak. Bo wyłowiłeś mnie z tłumu. I codziennie we mnie wierzysz. Bo miałeś siłę żeby ze mną walczyć. Bo cudownie jest się wtulić w twoje ramiona. Bo jesteś. Tak zwyczajnie.
Co widzisz kiedy na mnie patrzysz? Strach przed upadkiem, ufność, ostrożność? Nie wiem. Chciałabym wiedzieć. Kiedyś napisałeś, że mnie prawie wcale mnie nie znasz. To było dwa lata temu. A teraz? Mam tę kartkę. Napisałeś: ,,Ostatnia historia opowiada o czymś, co bardzo trudno zdefiniować. Coś, co pokona czas i przestrzeń. Obyś jak najszybciej to coś odnalazła!”

Czy zastanawiałeś się kiedyś nad karierą wróża, proroka czy wieszcza:) ?

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...