27 grudnia 2005

HP

***
bądź przy mnie blisko
bo tylko wtedy
nie jest mi zimno

chłód wieje z przestrzeni

kiedy myślę
jaka ona duża
i jaka ja

to mi trzeba
twoich dwóch ramion zamkniętych
dwóch promieni wszechświata

23 grudnia 2005

What a lovely, sunny day!

Cieszyła się jak dziecko na ten dzień. Chciała zobaczyć ich wszystkich. Chciała mieć pewność, że jakoś ułożyli sobie życie. Chciała zobaczyć czy się zmienili, czy jeszcze pamiętają te wszystkie szczęśliwe chwile spędzone w kindergarten. Zjazd absolwentów połączony z wigilią od pierwszej chwili buchnął w nią tysiącem ton emocji, uśmiechów, wspomnień, dobrych słów. Jeszcze kilka dni później dźwięczały jej w uszach słowa pana M.: ,,Masz pisać. Kiedyś coś z tego będzie”. Była cudownie zaskoczona, że pamiętał. Że ona, coś, kiedyś tam skrobała. Rozpierała ją duma, że młodsze roczniki patrzą na absolwentów z podziwem. Ją samą zaskoczyła ta wręcz przytłaczająca jedność. Potem razem z tymi, z którymi czuła się najlepiej i z którymi rządziła światem przenieśli się do mieszkania M. Pili herbatę, palili szałwię, leżeli na podłodze, wspominali stare czasy i snuli plany na przyszłość. Nie obyło się bez sesji zdjęciowej, której dowody skrzętnie zniszczono. Przyszedł. Nie wiedzieć czemu wolał zachowywać bezpieczny dystans. Przynajmniej dla niej wyglądało to tak jakby z jednej strony robił im łaskę, że się z nimi spotykał, a drugiej strony, że jemu wydaje się, iż to oni litują się nad nim i ofiarowują mu swoje towarzystwo. A przecież ich przyjaźń była bezwarunkowa. Żadnych tajnych, pisanych małym druczkiem warunków. Żadnych haków. Jeszcze kiedy byli niewinni, młodzi i optymistycznie patrzyli na świat, kiedy Kaczory nie rządziły światem, coś ich łączyło. Coś nieuchwytnego. Ale skończyło się równie szybko jak się zaczęło. Jej problemem było poczucie niższości i ta nieśmiałość, która przybierała postać dziewczynki z ,,Ringu” i wymuszała ucieczkę. Więc uciekła. Nikt nie próbował jej gonić. Jedna myśl tłukła się po głowie jak osa wpuszczona do słoika. Przecież mogła zawrócić.
Nie mierzyła poziomu endorfin w organizmie ale była pewna, że na pewno przekroczył dozwolona normę. Jeżeli tak ma wyglądać euforia to chcę być ciągle na haju- myślała. Tylko jakoś tak trudno było im się dogadać. Ta rozmowa często schodziła na temat narzecza Inuitów. Dwoje z nich zafascynowanych tym dialektem północno- zachodnich Eskimosów poświęciła pół życia na badania antropologiczne i naukę tego trudnego języka, w którym istniało 40 czasów i odmiana rzeczowników przez osoby, liczebniki i garnki. Wiedziała, że to ich życie. Ale czy ona nie poświęciła swojego na karierę dziennikarską? Czy A. nie trudził się by zostać wykwalifikowanym latarnikiem? Czy M. na marne studiowała technologię drewna? Niewidzialna siła nazywana przez niektórych arogancją budowała sobie spokojnie mur między nimi. I ta jego alienacja. Bolało ją to. I nie wiedziała co ma zrobić, żeby ten stan rzeczy naprawić. Kiedy spytali go, czy będzie na ślubie ich wspólnej znajomej odpowiedział po inuicku, że jeszcze nie wie. Tak ma wyglądać policzek?- pomyślała. Ale czemu tak Cię to zabolało? Przecież nic Ci nie obiecywał, nie ma żadnych zobowiązań w stosunku do Ciebie. No właśnie. A jednak trochę ukłuło. I zastanawiała się, co zrobiła źle. Chociaż przecież nikt nie nauczył jej jak postępować w takich sytuacjach. Była Tabula rasa. A może prawda była aż nazbyt brutalna.

16 grudnia 2005

A prince


Mój najmłodszy, kochany, prostolonijny braciszek cioteczny- Kuba. Chciałabym patrzeć na swiat jego oczami...

Half-blood prince

Ostatnio nie lubię niejednoznacznych słów. Na przykład ,,tak jakby”. Gdyby powiedzieć ,,to tak jakby kłamstwo” i ,,to jest kłamstwo” to to pierwsze nie brzmi tak dobitnie, jest łagodne. Jest jeszcze kilka takich słów- trochę, może, prawie, niby, w sumie. Z jednej strony używanie ich zniekształca nam rzeczywistość, prawdziwy obraz świata. Z drugiej strony czasem lepiej jest coś nie dopowiedzieć żeby nie sprawić przykrości, nie kłócić się, albo po prostu żeby coś nie zostało powiedziane wprost z różnych powodów.

Słowa są ważne. I choć gesty, spojrzenia, ruchy mogą wiele powiedzieć to nigdy nie zastąpią słów. A te maja te głupią(?) właściwość, że mogą być rozumiane na różny sposób. It’s a matter of interpretation, jak mawiają Brytyjczycy. Dlatego gdyby nie było tych niejednoznacznych to może łatwiej byłoby nam się porozumieć. Gdyby w ogóle udało nam się rozmawiać tak naprawdę.

Czasem oszczędność w słowach jest piękna. W opisach na gadu-gadu kilkoro moich ,,kontaktów” czyli znajomych, kuzynów ma w opisie na przykład ,,kocham Cię kotku” ,,kocham Cię”. Inna sprawa czy można tak powiedzieć będąc z kimś od miesiąca czy mniej. Mnie chodzi o coś innego. W moim prywatnym słowniku ,,kocham Cię” jest uświęcone, niemal sakralne i nie jest zwykłym, pierwszym lepszym słowem, które można wpisać od tak na równi z ,,cześć”, ryba” czy ,,mleko”. Nie piętnuję okazywania swoich uczuć tak globalnie chociaż sama wołałabym ochronić piękno i niepowtarzalność tych chwil, gestów, słów. Raczej chodzi mi o to, że tak często powtarzane, niedługo straci na znaczeniu i powinno być zarezerwowane tylko dla tej drugiej, najważniejszej osoby. I nawet kiedy już to słowo padło w jakiejś cudownej scenerii lub przeciwnie w bardzo prozaicznej(ale w tej właśnie chwili stającej się bajkową) to wypowiadanie go przy każdej nadarzającej się okazji wymywa z niego trochę znaczenia i wkrótce będzie znaczyć tyle co nic. Czy nie lepiej napisać na przykład ,,bez Ciebie czuję się niekompletna” albo po prostu ,,Ty” ?

11 grudnia 2005

Dedicate to...


Dla wszystkich zagubionych, smutnych, nieszczęsliwie zakochanych i dla mnie a w szczególnosci dla Estetów (tekst może trochę zbyt ,,miłosny" ale kto powiedział, że nie można kochać Estetów:))

When You Say Nothing At All (Ronan Keating, Paulina Rubio)

It's amazing how you can speak right to my heart
Without saying a word, you can light up the dark
Try as I may I can never explain
What I hear when you don't say a thing

The smile on your face lets me know that you need me
There's a truth in your eyes saying you'll never leave me
The touch of your hand says you'll catch me wherever I fall
You say it best ....when you say nothing at all

Es absurdo saber cómo hago tu voluntad,
y te vuelves amor luz en la oscuridad
Tú no lo ves y está escrito en tu piel
yo lo escucho, lo siento, lo sé
sonríe si sé que tú puedes oírme
que tu piensas en mí y yo puedo sentirte
estás entre el cuerpo y el alma, callada total

The smile on your face lets me know that you need me
There's a truth in your eyes saying you'll never leave me
The touch of your hand says you'll catch me wherever I fall
You say it best. When you say noting at all(carry on end note)

Oh......The smile on your face lets me know that you need me
There's a truth in your eyes saying you'll never leave me(pause)
The touch of your hand says you'll catch me wherever I fall
Lo entiendo mejor... when you say nothing at all

16 listopada 2005

Hepatitis

jac* said...
w marzeniach?


Jak zwykle w sedno. Łukasz, może Ty się zajmiesz pisaniem notek na moim blogu?

Widzę w sobie wrak człowieka. Męczy mnie wstawanie przed siódmą czy ósmą, wiatr, chłód. Męczy mnie bieganie po kwadracie ulic Nowy Świat, Krakowskie przedmieście, Dobra, Karowa plus Campus Główny w poszukiwaniu nieistniejących lektur. Z powodu siedzenia w murach ISNS moje komórki cierpią z niedotlenienia. Może dlatego cierpię na chroniczny ból głowy. Moja hipochondryczna natura stwierdziła, że to rak mózgu ale moje Ego zaprzeczyło tej teorii stwierdzając (cytuję): ,,To zbyt patetyczne”. Jestem chora z wyczerpania gdy próbuję wyłowić kilka sensownych zdań z otaczającego mnie strumienia estetyzmu(All rights reserved by jac*). Boję się ciemności i myśli o własnej beznadziejności. Nie lubię myśleć, że nic nie osiągnęłam. To nie o to chodzi, że studia są takie ciężkie. Bo tak naprawdę to nie są. Gorzej z sesją tudzież kolosem. Trochę lektur, siedzenia na zajęciach, dyskusje, refleksje, formułowanie poglądów, rozumienie i inne sprawności, które już gdzieś tam przećwiczyłam. Teraz następuje pogłębianie i porządkowanie. Głębokie pogłębianie rowów. I to nie o to chodzi że jestem intelektualnie zmęczona. Jestem fizycznie zmęczona. I nikt tego nie chce zrozumieć. Ja potrzebuję kilkunastu godzin niczym nie zmąconego czasu kiedy nikt mi nie będzie wyrzucał, ze nic nie robię. Bo ja chcę przez kilkanaście godzin nic nie robić. Mam taką cholerną meta-potrzebę (patrz: psychologia humanistyczna A. Maslowa).

,,Bo w życiu musisz zdecydować czy będziesz kopać rowy czy nadzorował kopanie rowów” moja ostatnia złota myśl


A Bollywood Nite zrobili we wtorek właśnie wtedy kiedy mam zajęcia do 20 !!!!! To jest najbardziej z tego wszystkiego cholernie niesprawiedliwe. Idę gdzieś gdzie mnie nie znajdą.

24 października 2005

Trying to remember/forget/keep deep in heart...

Liście zrobiły się złote i rubinowe. A to mi przypominało jak mając dziewięć czy dziesięć lat, zgarniałam te liście na kupkę przed domem, kładłam na to koc i udawałam że jestem kurą albo że to gniazdo to mój dom a wszelkiej maści pluszaki to moi podopieczni. Freud miałby tu dużo do powiedzenia... Pamiętam jeszcze, że razem z A. i G. chodziłyśmy do ich ogrodu i snułyśmy plany jaki to cudowny domek na drzewie będziemy miały na kasztanie(tak jak w ,,Końcu niewinności”). Przebudowywałyśmy w myślach ich dom. Już nie pamiętam gdzie miałam mieszkać ja ale G. miała mieć strych:) Czasem tańczyłyśmy taniec deszczu. W naszej świadomości deszcz równał się pójście do najbliższego domu, ,,no bo przecież pada”. Co z tego, że ja mam trzy minuty od ich domu do mojego:) Trzeba wiejsc i przeczekać deszcz. Potem zwykle bawiłyśmy się we wspinaczkę wysokogórską. Trzeba wam wiedzieć, niezorientowani, że A. i G. mają dwupiętrowy dom i jeszcze strych. I dużo schodów dla takiego dziesięciolatka... Więc G. chyba zwykle przewodziła tej ,,wyprawie”. Skakanki i gumy do skakania pełniły role lin. I tak, schodek po schodku wchodziłyśmy na samą górę, aż pod drzwi starszej siostry K. Pamiętam, ze jak chodziłyśmy do trzeciej klasy to czułyśmy się strasznie dorosłe:) A jak chodziłyśmy na angielski to G. rysowała mi w zeszycie znak Batmana, co to znaczy, nie nadaje się do napisania:) więc nie pytajcie... A jak chodziłyśmy do gimnazjum to A. zawsze przed lekcjami kupowała Icetea. Dziewczyny, jak chciałyśmy nazwać naszą restaurację, pamiętacie?? Tylko proszę, nie cytujcie, błagam!

Nie chciałabym czegoś stracić. Tyle rzeczy już straciłam, tych najważniejszych. O jednej będę pamiętać do końca życia, ciągle mi się to przypomina wchodząc na psychologię do Audi Maxu, sala Mickiewicza, środa, 8.00(drakońska godzina, wiem, moje worki pod oczami mówią same za siebie) Tylko wykład nie jest o tym co wtedy.

Nie chciałabym żeby coś mi umknęło. Coś trudnego do zdefiniowania. Coś jakby satysfakcja+szczęście+miłość+przyjaźń+radość życia+urozmaicenie. Bo jak tak siedzę nad świętymi Malinowskim, Ossowskim, Petrażyckim, Podgóreckim i innymi świętej pamięci profesorami-badaczami z firnamentu ISNS to czasem robię sobie przerwę (bo na przykład taka teoria systemów Nickhlasa Luhmana jest delikatnie mówiąc zawiła i na trzeźwo nie da się tego przeczytać) i sobie myślę co ze mnie będzie za pięć lat oprócz (jak dobrze pójdzie) magicznych literek mgr przed nazwiskiem.

Ja to juz dawno mówiłam. Esteci powinni rządzić swiatem.

15 października 2005

It goes...

Dwa tygodnie bycia studentką ISNS. Wcale nie podkreślam tego że ,,ISNS” z przekory. Po prostu lubię tą nazwę. Jest taka dostojna. Instytut Stosowanych Nauk Społecznych. I po dwóch tygodniach odmieniania tej nazwy przez wszelkie przypadki wcale mi się nie znudziła. Wręcz przeciwnie. Czekam na kolejny wykład z psychologii (metody obronne ego...) i z antropologii kulturowej (zostanę szamanem w Jakucji). Lubię bar Uniwersytecki za jego PRLowską atmosferę. Uwielbiam BUW za jej zakamarki i czuję się rozpieszczana przez nasz ISNSowy samorząd. Nauczyłam się organizować czas między zajęciami. Doceniam instytucję pana Xero i automatu do kawy. Lubię dr. Rymszę za jego kompetencję i ikrę z jaką mówi o polityce społecznej.

Tylko czasu mi brak. I was, paszczaki. Wiecie, że to już dwa tygodnie po urodzinach Miłki? I dwa tygodnie was nie widziałam. Nie, przepraszam. Przelotem widziałam: Ampera, Janka, Tomka, Tomka, Martę, Olka, Radka, no i prawie codziennie widuję Patrycję. Do czego zmierzam? Chyba uzależniłam się od waszego towarzystwa:)

Przestałam oglądać komedie romantyczne, melodramaty i dramaty. Po co sprawiać sobie ból? Przecież i tak nic takiego nigdy mnie nie spotka. Przestałam oglądać reklamy w kolorowych magazynach. Po co się dołować. Przecież i tak nigdy nie będę mieć takiego ciała jak modelki. Co z tego, że wiem, że na tych zdjęciach wyżywali się graficy komputerowi i fotki mają mało wspólnego z rzeczywistością?
I nawet ten, który twierdził, że go nie zraniłam, przestał się do mnie odzywać.

I chociaż moja nieporadność i większość życiowych ,,problemów” wynika ze mnie samej i dopiero po fakcie wiem jak powinnam była się zachować to coraz częściej odkrywam w sobie pokłady zdrowej energii, które ładują mój akumulator. Idę dalej(?).


02 października 2005

Bitter- sweet...


No własnie.Urodziny Miłki. Jak zwykle esteckie do potęgi. Zagubiony, czekam z niecierpliwością na twoje krasnoludzie wąsy:) Ala, nie martw się. Wszystko ci się ułoży. A jak już będzie tak naprawdę źle to pamiętaj, że ja jestem i możesz się wygadać w każdej chwili. A jak niektórzy ci będą dokuczać i szpanować swoja nowo zdobytą wiedzą to pomyśl, że to też taka maska, dla bezpieczeństwa. I dziękuję Ci, że wysłuchałaś moich wynurzeń. No i oczywiście za szaleńczy taniec bolly. Odol, proszę więcej takich tekstów jak ten o Aps:) Miłka, dziękuję za świetną atmosferę i za to, że zniosłaś nawet muzykę hindi. Amperze, wino nalewane osobiście przez Ciebie smakuje wyśmienicie. Krzysiu, gdyby nie twoje ,,opanowanie” nocowalibyśmy na cmentarzu:) No i oczywiście, Twoja dziwna muzyka rządzi! Oleńka, uśmiechaj się więcej! Tak ci z tym do twarzy:) Iwa, kocham twoje potyczki słowne z Amperem. Proszę o więcej.

I chociaż przez większość nocy nie spałam bo krasnoludy zrobiły sobie kopalnię diamentów w mojej głowie to i tak było świetnie. Jak zwykle. Jak zawsze.

Tylko ignorancja mnie poraża. A ona boli najbardziej. I chociaż sama się o to prosiłam to myślałam, że...a resztą, nieważne. Myślałam, ze to wszystko to było coś ważnego. I tak te słowa nie trafią tam gdzie powinny a ja nie będę umiała obronić się przed zbytnim zaangażowaniem, uczuciowością, oddaniem. Bo już taka jestem. A to, że te cechy sprawiają mi najwięcej cierpienia to już chyba tylko moja sprawa jak widać na przykładzie mojej egzystencji.

Jutro zaczyna się ten nowy etap. Taki, który teraz postrzegam jako naturalny w rozwoju większości ludzi. Tylko wszystko zaczyna się od początku. Adaptacja, przyzwyczajanie się do nowego, wyzwania, wyższe szczyty do pokonania, wyższa poprzeczka. Ale uda nam się i jak to już często powtarzałam- będziemy rządzić światem:) (koniec tej notki brzmi jak epilog epickiej powieści o życiu i śmierci ale co tam, enjoy i na zdrowie moi drodzy!)

28 września 2005

Kaal Hoo Naa Hoo (Gdyby jutra nie było)...

Chociaż jeszcze nie wysiedziałam na ani jednym wykładzie to coraz bardziej podoba mi się życie studentki ISNS. Udało mi się przeżyć obóz integracyjny, dostać index, legitymację, ułożyć plan(co graniczy z cudem- a i tak mam czasem 1,5 godziny między wykładami), poznać trochę fajnych ludzi, dowiedzieć się gdzie jest Nora, Aurora, bar uniwersytecki, zwiedziłam główny campus, zapisałam się na WF i angielski. I jeszcze zniechęciłam się do studiowania prawa(przepraszam Tomek, Olek, Janek, Amper i inni których tym stwierdzeniem uraziłam:)ale z tego co słyszałam od ludzi studiujących prawo przez rok a potem rezygnujących z tych studiów na rzecz np. mojego ,,prostudenckiego” ISNS to nie wygląda to zbyt ciekawie. Tłumy na sali, 1000 osób na pierwszym roku i podobno lekceważenie studentów przez wykładowców. Chociaż to mogą być tylko subiektywne uczucia kilku osób...

Jest dobrze. I oby ten stan trwał jak najdłużej.

Moja wena zrobiła sobie wolne na długo. Teraz wróciła. Po integralce musiałam wrócić do trzeźwej rzeczywistości chociaż dużo nie piłam. A ciągle musiałam wszystkich przekonywać, że smak piwa mi nie odpowiada. Czy to jest takie trudne do zrozumienia? Widać tak.
Potem był 25 września. Nie, wcale nie z powodu wyborów na które poszłam. Poszłam z czystego obywatelskiego obowiązku. Chociaż jestem w stanie zrozumieć tych, którzy go nie wypełnili. A wracając do zaczętego wątku...Wszystko powtarza się z zabójczą precyzją i logiką. Festiwal Nauki, Urodziny M., ten sam zapach, Stare Miasto. To już rok. I potem będą dwa lata, trzy...a pewnie i tak nic się nie zmieni. Czy ktoś może mnie od tego uwolnić? Byłoby łatwiej iść przez to i tak niełatwe życie. Mniej zobowiązań, spokojniejszy sen, łatwiej byłoby się skupić...

Politycy już mają nas gdzieś. Kaczyński wodzi nas za nos jakbyśmy byli przedszkolakami.

14 września 2005

Missing you...simply

Ostatnio świat dostarcza mi rozmaitych wrażeń. Od skrajnej euforii poprzez znudzenie i smutek do melancholii. Euforia objawiła się w samolocie zmierzającym do Kopenhagi. Znudzenie nastąpiło po powrocie z Danii. Smutek zagościł wczoraj. Nasza Martyna jedzie na cale 6 lat studiować w Wielkiej Brytanii. Pomimo zdrowej zazdrości czuję, ze jakaś część mnie tam z nią pojedzie. I w tym miejscu pragnę ostrzec. Notka zrobi się teraz patetyczna i grafomańska. Moja znajomość z Martyną tak naprawdę rozpoczęła się w drugiej klasie liceum na wycieczce na Litwę. Wtedy to ja, Ala i Martyna mieszkałyśmy razem w pokoju i wkurzałyśmy wychowawczynie plotkowaniem grubo po ustalonej godzinie ciszy nocnej. Dużo rozmawiałyśmy. I tańczyłyśmy na ulicach Wilna. Potem nastąpił czas Estetów. Nasiadowy, wspólnie oglądane filmy, wypady...o tym też już pisałam. I Aps była taką siłą napędową naszych akcji... przynajmniej ja ją tak widziałam. Moja babcia by powiedziała -takie żywe srebro-. Jeszcze później było Zakopane o którym również pisałam... no i było wczorajsze spotkanie. Starówka już zawsze będzie dla mnie miejscem magicznym. Szczególnie nocą. A takie pogaduchy przy gorącej czekoladzie nastrajają optymistycznie. I wczoraj były takie słodko-gorzkie...ostatni raz w tym składzie bo Aps wyjeżdża...I odkryłam kolejne piękne miejsce na Starówce. Oprócz oczywiście panoramy Wisły...chodzenie po murach jest fajne. I gapienie się w rozgwieżdżone, zachmurzone nocne niebo jest lepsze od wszelkich używek...skłonni do melancholii niech tego nie nadużywają...działa jak narkotyk.

A teraz Martynka już wyjeżdża. Będę mogła powiedzieć, ze znam kogoś w Anglii, w samym cudownym Londynie. Ale małe to pocieszenie...

Ostrzegałam o poziomie patetyczności notki. Sami oceńcie jak bardzo ten poziom przekroczyłam. Buuu...niech mnie ktoś przytuli....

Sail on silvergirl,
Sail on by.
Your time has come to shine.
All your dreams are on their way.
See how they shine.
If you need a friend
I'm sailing right behind.
Like a bridge over troubled water
I will ease your mind.

10 września 2005

Breaking through the silence


Przerywając okres milczenia spowodowany absencja tudzież oporną weną zacznę od cytatu.

,,Przyczyną tej niemocy był lęk przed odtrąceniem, przed odruchem niechęci na widok mojej osoby, przed upokarzającym poczuciem odrzucenia- że ją męczę lub drażnię, że jestem dla niej zawadą; i było to tak silne, że wolałem nic nie mieć, ale za to gwarancję, ze nie poniosę klęski, niż narażać się na nią, choćbym miał odnieść zwycięstwo”

,,Madame”

Jakież to prawdziwe. Sama mogłabym sobie wsadzić do ust te słowa. Tylko w formie żeńskiej. Przeczytajcie ,,Madame”. To nie książka o uczuciu pokonującym czas i przestrzeń ale o fascynacji. Bo jakże łatwo pomylić miłość z fascynacją. Miłość to proces, fascynacja to impuls.

Dania jest czysta i zadbana. Ale czasem jest zadbana i opakowana w plastikowe opakowania do niemożliwości. Jabłka sprzedawane po 10 sztuk w woreczku, chleb zachowujący świeżość przez dwa tygodnie w plastikowym opakowaniu...sama czułam się czasami opakowana w plastik. Duńczycy są otwarci i nie ma dla nich tematów tabu. Nie wstydzą się też samych siebie oraz mają fioła na punkcie flagi narodowej. Gdy są w domu, wywieszają flagę. Na przyjęciu urodzinowym, na stole stoją małe flagi. Nawet na opakowaniach serków czy owoców nadrukowane są flagi. I lubię latać samolotem. Czuję się wtedy taka dorosła, światowa. Uśmiechające się stewardesy, przystojni stewardzi. I przede wszystkim widok z okna. Może to głupie ale to moje odczucia:) Może i naiwne... wszak już wielokrotnie udowadniam sobie, że ze mnie jeszcze małe dziecko:)

Czuję się też dorosła kiedy mój braciszek od 1 września powędrował do swojego gimnazjum a ja mam jeszcze miesiąc wolnego. No, może nie do końca bo jeszcze obóz integracyjny, na którym nauczymy się przeprowadzać uliczne ankiety. Turyści w Zakopanem, strzeżcie się!

Muszę zacząć coś robić. Nadmiar wolnego czasu jest szkodliwy i powinien być prawnie zakazany. I mówię to ja, prawie w pełni władz umysłowych.

Acha! Na zdjęciu Ja, Stella z Niemiec, mala Dunka, kluski sląskie na naszym dniu wymiany kulturalnej:)



20 sierpnia 2005

Jet lag...


Nie lubię być kobietą. Regularnie co miesiąc. I nie jestem odporna na ból. To tak tytułem wstępu.

Tytułem rozwinięcia. Polecę samolotem. Zobaczę chmury z dołu i świat z dołu. Zobaczę inny kraj, bardziej cywilizowany od Polski, prawdziwą monarchię!!! I coraz bliżej z Danii do Wielkiej Brytanii. Moje zadanie tam: łamać głupie stereotypy o Polakach. O ile nie zgubię się z Alą na lotnisku w Kopenhadze to będzie dobrze. Chociaż chyba nam to nie grozi, bo Ala nie zgubiła się nawet na Heathrow Airport, więc rządzi. Następnym razem jedziemy do Japonii zahaczając o Londyn. Jeśli się to da. Aha, muszę pojechać na Orkady i Hybrydy. To wyspy należące do GB, najbardziej wysunięte na północ i zachód. Podobno gdzieś tam jest wyspa gdzie nigdy nie pada deszcz. No i jeszcze Irlandia, Szkocja i Walia. Oraz Indie.

Bollywood rządzi na mojej prywatnej liście odkryć kulturalnych zaraz za Latającym Cyrkiem Monty Pytona. W tym miejscu pragnę złożyć serdeczne dzięki mojej Ali, która odkryła przede mną głębię oczu Hritika i uśmiech Shahruka.

Czy mogę zapisać się na lektorat z Hindi? Kto ze mną idzie?

Tytułem zakończenia. Nie pojadę w tym roku nad morze. Nie będę zbierać kamieni na plaży i czuć smaku morskiej wody. I coraz częściej budzę się ze łzami płynącymi po policzkach. Bez wyraźngo powodu. Może to moje Id daje o sobie znać.

***
wzrok mój ślepy
twoją obecnością
słuch jest głuchy
ciszą samotności
dotyk wciąż brzmi
naszych warg suchością
smak się upił
tchnieniem tej przeszłości


07 sierpnia 2005

Taka miłość w sam raz


Ona trwała nie długo, nie krótko
Dla miłości najlepszy to czas
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz
Tyle ile potrzeba słodyczy
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć
Nadawało wytworny jej smak

Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna

Była taka dokładnie jak trzeba
Miała zalet tak wiele jak wad
Tyle piekła w niej było co nieba
Taka miłość w sam raz, akurat
Chyba zgodzisz się ze mną, kochany
To rzecz pewna, jak dwa razy dwa
Nasza miłość jest raczej udana
Zażywajmy więc póki się da

Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna

Choć nie zawsze nam miłość
Swe uroki odkrywa
Jednak jakby nie było
Jest po prostu prawdziwa

Trochę chmur, trochę słońca
Coś z początku, coś z końca
Trochę pieprzu, ciut mięty
Część dróg prostych, część krętych
Ciut poezji, ciut prozy
Trochę plew, trochę ziarna
Taka miłość, taka miłość
W sam raz, idealna


Zależy mi. I wiem, że to mi sprawi więcej bólu niż radosci. Bo Tobie chyba zależało tylko przez chwilę.

06 sierpnia 2005

Hidden treasures...

Czasem patrząc w te moje pseudo-zielone oczy widzę tajemnicę. Tego, co jeszcze mogę osiągnąć a czego nigdy nie doświadczę. Czasem widzę też głęboki żal, że większość ludzi tak łatwo rezygnuje i nie chce zadać sobie trudu żeby mnie odkryć. I wtedy zaczynam utwierdzać się w przekonaniu, że może tam nic do odkrycia nie ma.

Jestem sentymentalna. Do bólu sentymentalna. Przechowuję podstawówkowe wpisy do pamiętnika, pocztówki pisane pseudo-angielszczyzną (Tak, tak, best łiszes..), bilet do opery Wilnie, zdjęcia, kamienie i szyszki, ulotki, smsy z przed roku czy półtora, zdjęcia, kartkę zaczynającą się od słów ,,Będąc szczerym...”, śpiewnik LO67, stare klasówki, liściki pisane na lekcjach, bilety do teatru pochowane w starych kalendarzach, stare opowiadania, teksty, notatki. Po to żeby pamiętać. Może czasem te gorzkie chwile ale przecież to tez moje życie. Namiętnie i pasjami przechowuję wspomnienia. A one odżywają kiedy przyjeżdżam do Rostek. To taka wieś między Nasielskiem a Nowym Miastem, 70 kilometrów od Warszawy. To tam znajduje się dom mojej matki chrzestnej. Rostki w moich dziecięcych wyobrażeniach urosły do miana folwarku szlacheckiego, takiego jak z narodowej epopei. Moja wyobraźnia (czasem trochę wybujała) od zawsze była karmiona opowieściami o prapradziadku Wincentym, który posiadał wielki folwark na tym terenie i sprytnie podzielił go między swoich synów jeszcze przed reformą nacjonalizacyjną. Jego syn, mój pradziadek Tomasz, osiedlił się w tym domu właśnie gdzie teraz mieszka jego wnuczka, moja matka chrzestna, ciocia Wanda. W tym domu urodził się mój dziadek i tu przyjeżdżałam co roku na wakacje. Tutaj czuje się, że ludzie naprawdę się kochają. Chmury są przepiękne. Można chodzić po sadzie i jeść jabłka prosto z drzewa. Podobno w domu istnieje skrytka jeszcze z czasów II wojny światowej, żeby można było się schować przed Niemcami nachodzącymi gospodarstwo. Ten schowek uratował życie pradziadkowi Tomaszowi, który chorował na astmę i gdyby wzięli go do kopania wałów, umarłby z wycieńczenia. Za niego poszła jego żona, która jako jedyna oficjalnie była w domu. Na strychu podziwiałam ostatnio zabytkowy kołowrotek i walizki z dwudziestolecia. A mój ukochany wujek Sylwester, od którego wszyscy powinni uczyć się radości życia(ma 81 lat), przyniósł pewnego dnia do kuchni portret. Mojego młodszego o cztery lata brata spytał, czy wie kto na nim widnieje. Oczywiście mój braciszek nie wiedział i trudno go za to winić. Pod portretem widniał napis ,,Józef Cyrankiewicz”, który mnie osobiście kojarzy się z Kojakiem. Muszę jeszcze napisać o mojej jedynej najstarszej siostrze. Tak się złożyło, że mam wielu siostrzeńców, kuzynów etc. I wszyscy są ode mnie młodsi. Raczej ciężko porozmawiać na poważne tematy czy wymienić doświadczenia. A córka i syn cioci Wandy to moje jedyne starsze rodzeństwo. Zawsze byli moim takim wzorem, zazdrościłam im swobody. Są ode mnie starsi o 5 i 7 lat. Monika wyszła już za mąż i mieszka w Ostrołęce. Paweł pracuje w gospodarstwie. Wspomnę jeszcze o imionach psów, które są tak inteligentne, że wyczuwają dobrych ludzi i na nich nie szczekają. Więc odkąd pamiętam to były Kufel, Aza, Bonus, Tequila, Bonetti, Saga, Lipton, Tetley, Emeryt, Brutus. Kury też są niczego sobie bo niosą się tylko w ogrodzie między rabatami. A prosiaczki są śliczne.

Historia mojej rodziny jest fascynująca. Ale o Tm innym razem:)

27 lipca 2005

Between the salt water and the sea strand


Widziałam dzisiaj listę przyjętych na pierwszy rok w ISNS. Oficjalnie mogę powiedzieć: jestem studentką. Bardzo się cieszę. Chociaż w głębi mojego zagmatwanego umysłu krąży taka myśl. Powinnaś cieszyć się bardziej. Powinnaś skakać, żyć pełnią tego życia, które było takie na niby przez ostatnie trzy lata. Powinnaś...no właśnie, co? Już dawno przekonałam się, że ani trochę nie pasuję do schematów. Więc może to ,,powinnaś” do mnie również się nie odnosi. Dzisiejsza notka inspirowana jest notką Krzysia. Bo może ja i wy jesteśmy tacy dziwni, ze nawet dostanie się na studia, czyli u wielu naszych rówieśników szczyt marzeń i ukoronowanie planów, u nas to po prostu kolejny etap we wspinaczce na szczyt. I ten stan jest spowodowany innym postrzeganiem zjawisk, zdarzeń. Zmęczeniem dokonywania wyborów, nerwami...

Zadzwoniła do mnie pani z pytaniem czy byłabym zainteresowana dzienną resocjalizacją. Może i bym była, ale Ktoś Tam Na Górze mi dał sygnał, że to nie dla mnie. A ja w te znaki wierzę. Bo gdybym zgodnie z nimi nie postępowała to teraz nie byłabym tym kim jestem. Może trudno to wytłumaczyć. Ten cały fenomen wiary, odkrywania świata po śladach, jak dzieci bawiące się w podchody. Po strzałkach do celu...

Nie chcę patrzeć jak kolejna szansa na szczęście zostaje storpedowana przez wątpliwości. I może to głupie i naiwne ale wszystkie te szanse na szczęście, które były moimi swoistymi ideałami rozpadają się jak domki z kart. Dlaczego? Chociaż, czemu ja się dziwię. Ja postąpiłam tak samo. I te niewypowiedziane słowa, nie wykonane gesty pojawiają się pod moimi powiekami zawsze gdy skrywam się w objęcia Morfeusza...

Jadę tam, gdzie wszystko to się zaczęło. Wieś mazowiecka, dom mojej matki chrzestnej to miejsce gdzie niebo spotyka się z ziemią na linii horyzontu. Tak blisko. Chmury. Zapach lasu. Rodzinne opowieści o pradziadkach przy aromatycznej herbacie i domowym placku drożdżowym. Wtedy czujesz, ze jesteś człowiekiem. Tam zaczęła się wymiana myśli, która później zaowocowała tym innym rajem, który tak szybko na własne życzenie opuściłam.

Więc, cieszcie się. Mamy przed sobą dwa miesiące niczym prawie niezmąconego czasu. Uporajmy się z demonami, odstraszmy duchy przeszłości, odkryjmy siebie na nowo, odkryjmy świat, śmiejmy się, uporządkujmy bałagan wokół siebie i wewnątrz nas.

Do zobaczenia moi drodzy...

On the side of a hill in the deep forest green.
Tracing of sparrow on snow-crested brown.
Blankets and bedclothes the child of the mountain
Sleeps unaware of the clarion call.


22 lipca 2005

Meet me there...

Jestem. Studentką Uniwersytetu Warszawskiego w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych!! Jest dobrze, bardzo dobrze. Trudno, resocjalizacja musi poczekać. Chciaż gdybym poczekała to tam tez bym się dostała. Ale jakoś tak wierzę, że to nie przypadek. Ktoś chciał, żebym studiowała w ISNS. I dobrze. Postaram się sprostać wymogom losu... studia ciekawe, różnorodne, dające szerokie możliwosci. Potem sobie zrobię podyplomowe dziennikarstwo i będziecie na ty z jedna sławną dziennikarką. Fajnie, nie? I tylko mi smutno bo ja tam będę znała tylko Patrycję. A może aż? Ale i tak nie będę was widziała tak często jakbym chciała. Będziemy się tak wymijać. Jedni na tej swojej nipponoistyce, drudzy na Misiu, trzeci na lewie, czwarta na technologii informacyjnej a ja jedna na tym ISNS. Co mi to przyniesie? Odpowiedź za pięć lat po magisterce... Czy ja zawsze musze znaleźć dziurę w całym?

Na znak rozpoczecia nowego etapu w moim jakże ciekawym życiu, scięłam włosy. Na zapałkę, tak zupełnie krótko. Dobra, zartowałam. Tylko je podcięłam. Żeby były troche bardziej puszyste, zwiewne...

Ania gimnazjalistka(he, he), Ania licealistka(dużo wspomnień), a teraz Ania studentka. To ostatnie brzmi najładniej. Tak dojrzale i dostojnie. Oczywiście nie tak jak Ania Królowa czy chociaż lady Ania. No ale cóż? Trzeba się cieszyć ty co mamy. A mamy dużo. Przed liceum się bałam. Jak ja sobie poradzę w najlepszej szkole w Warszawie(wtedy takie było)? I co ja biedna zrobię, przecież ja tam nikogo nie znam oprócz Ali...coś mi to przypomina. Chyba kilka linijek wstecz. To może jednak nie będzie tak strasznie?
A z tym tytułem szlacheckim też sobie poradzę. Zawsze mogę sobie go kupić. Albo wyjść za jakiegoś lorda tudzież księcia. Tylko gdzie tu miejsce na miłość?

Oleńka, twój balkon rządzi. Jeszcze nie oglądało mi się ich tak cudownie. Błyszczące, na wyciągnięcie ręki, tak bliskie a jednak tak dalekie. I cisza. Taka, że odpływasz w niebyt przestrzeni i tygiel barw, dźwięków i zapachów. Ach, zapomniałam o towarzystwie. Amperze, dziękuję za dotrzymanie mi towarzystwa i refleksje o ćmach.

I got no deeds to do, no promises to keep
I'm dabbled and drowsy and ready to sleep
Let the morning time drop all its pebbles on me
Life I love you, all is groovy

(z dedykacją dla Ł:))

09 lipca 2005

You act like you never had love...


Postanowiła odejść na chwilę od ciepła ogniska i gwaru ich rozmów. W odległym zakątku łąki mogła w spokoju rozmyślać. Nie miała nastroju do śmiechu. Wolała starym zwyczajem pogapić się w niebo. Noc była chłodna a jej cienka koszulka nie chroniła od zimna. Objęła się więc ramionami i patrzyła. Nagle poczuła leciutki powiew wiatru a na jej plecach wylądował ciepły sweter. Ten zapach mogła wyczuć na kilometr. Odwróciła się i zatonęła w głębokich jasnozielonych oczach i szelmowskim uśmiechu.
- Chyba Ci zimno. Masz gęsią skórkę.- powiedział.
- Dziękuję... ale niepotrzebnie od nich odchodziłeś.- odparła a przez jej głowę przebiegało tysiące pomysłów, dlaczego on tutaj podszedł.
- Wolałem postać razem z Tobą- jego uśmiech zawsze roztapiał jej serce.- Co robisz?
- Oglądam gwiazdy. Przyłączysz się?
Razem zadarli głowy do góry i patrzyli jak dzieci księżyca zasypiają na wieczornym niebie.
- Nie znam się na tym. Te konstelacje, pasy, mapy. Wolę nieświadomie chłonąć ich moc.- jej głos przeciął ciszę panująca na tym skrawku łąki.
- I to jest w tym wszystkim najlepsze. Można tak po prostu bawić się życiem.- odparł.
Przez kilka minut znowu stali w milczeniu, bez żadnego skrępowania, tak jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie. Otuliła się cieplej swetrem. Zadrżała.
- Ciągle mi zimno. Chyba muszę przebiegnąć się trochę.- powiedziała w przestrzeń.
- Mam lepszy pomysł.
I nagle znalazła się w jego ramionach, ciasno otoczona jego ciepłem. Znowu wróciło dawne rozumienie się bez słów. Zamknęła oczy i próbowała sobie przypomnieć, dlaczego tak długo dzieliły ich jakieś wyimaginowane przepaście. Czemu tak długo każde z nich unosiło się instynktem samozachowawczym, honorem czy Bóg wie czym. I dlaczego stracili tyle czasu?
- Przepraszam. Przepraszam, że byłem taki uparty. Ja...nie chciałem widzieć tego, co chcesz mi pokazać. Ale bałem się, że znowu ktoś mnie zrani. Że wszystko się powtórzy...- jego szept koił jej nerwy i leciutko kołysał. Chciała mu wszystko wyjaśnić teraz dopóki jeszcze mogła mówić bo wzruszenie odbierało jej głos.
- To ja Cię przepraszam. Tylko wtedy to zdarzyło się tak szybko i ja byłam na to zupełnie nieprzygotowana... Ja Cię prawie nie znałam... I jeszcze nigdy... dopiero później sobie uświadomiłam, że...- wyszeptała.
- Wiem. I już nigdy nie pozwolę Ci odejść. Słyszysz?
Odpowiedziało mu ciche westchnienie. Po chwili zapytał jeszcze.- Mój mały cudzie, a teraz mnie znasz?- lekki uśmiech zagościł na jego ustach.
- O wiele bardziej niż wtedy. Bardziej Cię rozumiem. Rozumiem dlaczego tak postępujesz.
Przytulił ją mocniej jakby chciał ją przekonać o tym, że teraz już będzie dobrze, że już zawsze będą odnajdywać się w ciemnościach.

Pisane o 3.30 AM (chmury były różowe)

07 lipca 2005

Happens...

Apsalar said...
proponuję żeby któryś z uprzejmych panów kupił Ani kwiaty


Dzięki Aps:) Chociaż pomogłyby mi chyba długie esteckie rozmowy po nocy albo spacer nocą po Warszawie. No, nie wiem, wymyślcie coś. W końcu kilka takich wariactw mamy na swoim koncie.

Ciemność zamyka się wokół mnie jak płaszcz. Potrzebuje wytchnienia, odpoczynku ale takiego pełnego żeby już o nic się nie martwić. Ale to może za tydzień...

Nie umiem krzyczeć. Nie umiem dochodzić swoich racji. Nie umiem walczyć o to, na czym mi zależy. Niemy krzyk. Teraz wyobraźcie sobie, że krzyczę, ale tak bardzo mocno bo już dosłownie wszystko zaczyna mnie wkurzać, smucić, depresjonować. I samotno mi. Robimy nasiadówę? Ale taką prawdziwą. Żeby wszyscy byli, obejrzymy jakieś dziwne filmy, posłuchamy chorej muzyki i paradoksalnie nam to pomoże.

Tak bardzo chciałabym powiedzieć to, co jest zapisane głęboko w sercu. Ale nie mogę bo chyba nie będę umiała znowu leczyć tego pęknięcia.

04 lipca 2005

Sneezing...

Przeklęte pyłki, wolne rodniki, grzyby, alergeny, kurz, sierść i wszystko co powoduje an overreaction of an immune system czyli alergię. Czyli katar. Czyli niekontrolowane kichanie. Jakoś nigdy nie przyszło mi to do głowy żeby o tym napisać tak jak nigdy nie pisałam o wadzie wzroku, krzywym kręgosłupie czy innych ,,defektach” Może już się przyzwyczaiłam, że w okresie cholernego pylenia czy też tuż po deszczu zaczynam kichać. Albo że po bliskim zetknięciu się z kudłatym psem, kotem czy koniem zaczynam kichać. Albo że z bliżej nieokreślonych przyczyn zaczynam kichać. I jakoś zaczęło mi to wisieć czy kicham bo po pewnym czasie czy po zażyciu jakiegoś proszka to mija. Wtedy nic mi się nie chce tylko wgapiać się w niebieskie ściany tudzież w brytyjską flagę. Ale teraz zaczyna mi to doskwierać. Zbyt dużo wolnego czasu, katar powodują, że z człowiekiem dzieją się dziwne rzeczy...W moim przypadku ta mieszanka powoduje obniżenie poziomu endorfin w organizmie czyli mówiąc po prostemu dół psychiczny. A że to zaczyna się zdarzać coraz częściej to i do tego już się przyzwyczaiłam. A jako że w moim otoczeniu jakoś się wyludniło, muszę sobie radzić sama. Jakby mnie to miało dziwić...

Na mojej ulicy zauważyłam dziwną rzecz. W ogródku cztery na cztery metry jakiś ogorzały od słońca, przystojny... sześćdziesięcioletni facet od tygodnia przekopuje ziemię na tym skrawku ziemi. Czy szuka skarbu albo kości dinozaurów? Może mu się nudzi? Albo kopie schron? Lub studnię? Ja bym stawiała na domorosłego archeologa, który znalazł tutaj pozostałości po pradawnej osadzie Słowian no a że i tak jest na emeryturze to w sumie czemu nie?

Muszę pojechać nad morze. Chociaż na dwa dni.

01 lipca 2005

Stuff, deeds...


Dzisiaj będzie trochę o smutku i trochę o radości. Dawno tutaj nie byłam, na tym blogu. Bo i tez nie miałam co pisać. Moja piękna i zwiewna wena zwana dalej Muzą na jakiś czas ode mnie odeszła. Jak większość zresztą. A jeszcze czytając inne znajome dzienniki utwierdzam się w przekonaniu, że ludzie to neurotyczne, zakompleksione, zielone potworki. Nie wszyscy oczywiście. Jest paru takich co to się jeszcze nie dali. A przynajmniej taką pokazują maskę.

Wyczerpałam już zasób znaków na wysłanie wiadomości w eter, że mi zależy. Że mi bardzo zależy. Ale widać mój język jest wymarły i tylko ja go rozumiem.

Żałuję, że nie miałam w sobie dość siły i samozaparcia by wtedy, we wrześniu trochę powalczyć. I coś cennego mi uciekło jak biały królik Alicji w Krainie Czarów. Tak, wiem pisałam już o tym. Ale to będzie się za mną ciągnąć i pewnie będę tego żałować do końca życia.

Zdałam maturę. Cieszę się z tych wyników i chociaż nie są w top dziesiątce najlepszych to jest dobrze i obyś mi Panie Boże pozwolił dostać się na te studia. Bo później to już będzie z górki. I ja spróbuję się zmienić i może świat będzie przyjemniejszy w użyciu.

Złość mi już przeszła. Byłam zła i łzy jak ziarna grochu kapały na poduszkę. Nie umiałam sobie wytłumaczyć dlaczego, czemu. To wszystko jakoś tak się nawarstwiło i spadło na mnie. I jeszcze te wykręty, puste słowa, które tak bardzo bolą.

Niech mnie ktoś przytuli. Potrzebuję ciepła, dużo ciepła. I niech mnie ktoś weźmie na spacer. Na długi, letni spacer na łąkę(chociaż nie, bo trawy pylą) albo do parku albo do starej Warszawy, poodkrywać historię. Albo gdzieś za miasto, nad jezioro, staw czy rzekę. Woda mnie uspokaja, koi nerwy i daje nadzieję na kolejny dzień. A już w szczególności najpiękniejsze ze wszystkich cudów Ziemi jest morze. Zapach, smak, plaża o zmierzchu, wielobarwne kamienie, spacer, wiatr, fale i kąpiele przy pogodzie przedsztormowej. To jest piękne.

,,Nie martw się- cokolwiek Cię smuci zniknie nim wstanie nowy dzień. Bo wiedz, że na pewno wstanie i przegoni noc.”

25 czerwca 2005

Feelin' groovy



To tak jakbym była polem doświadczalnym
Gdzie sobie eksperymentują
Jak to będzie gdy wyrwiemy jej kawałeczek skóry?
Czy to będzie bolało jak jej wytniemy kilka nerwowych połączeń?
A może by tak uszczknąć kilka gram jej duszy, przecież i tak nic się nie stanie
Warto spróbować ignorancji i silnych uderzeń w serce

A jak by to było gdyby zniknęła? Taki mały problem z głowy
Nie musielibyśmy
Najpierw dajmy jej parę uncji nadziei a potem zrzućmy ją w dół urwiska
To by było dopiero ciekawe
Chociaż jest egoistką

Raz, dwa, trzy. Opadają liście, delikatne płatki kwiatów, marzenia
Cztery, pięć, sześć. Puste miejsce obok Ciebie, burza
Siedem, osiem, dziewięć. Poezja, deszcz i noc
Dziesięć. Do widzenia



18 czerwca 2005

Fallible

Wiesz, lubię wieczory
Lubię się schować na jakiś czas
I jakoś tak, nienaturalnie
Trochę przesadnie, pobyć sam
Wejść na drzewo i patrzeć w niebo
Tak zwyczajnie, tylko że
Tutaj też wiem kolejny raz
Nie mam szans być kim chcę


Miałam napisać o hipokryzji ale mi przeszło. Napiszę o kłamstwie. Najbardziej na świecie brzydzę się kłamstwa. Wolałabym usłyszeć gorzką prawdę niż potem dowiadywać się od osób trzecich o kłamstwie lub wiedzieć, że dana osoba kłamie w żywe oczy a być wobec tego faktu bezsilnym albo przyjąć za prawdę dane wytłumaczenie czy fakt a potem w innym źródle (szeroko dostępnym) dowiedzieć się, że jesteś tylko śmieciem któremu wciska się kit. To boli najbardziej jeżeli nikt nigdy nie mówi prawdy. Jeżeli o każdą błahą sprawę musisz się doprosić, żeby dana osoba łaskawie ci odpowiedziała, wytłumaczyła. Czasem wielogodzinne rozmowy i tak nic nie dają. Ktoś sobie coś postanowi, ze na przykład nic nie powie i już. Rozumiem, może mieć ku temu powody. Ale na Boga, jeżeli chodzi o sprawy dotyczące nas wszystkich czy osoby nam bliskie to dlaczego trzeba wszystko ukrywać? I to chyba przeszywa mi pierś takim strasznym bólem. Ta bezsilność połączona ze wspomnianą hipokryzją. ,,Chcę żebyś mnie poznała”, ,,Nikt nie zadaje sobie trudu żeby mnie poznać" mówią Niektórzy. Ale ci Niektórzy nie dają szansy na jakiekolwiek poznanie się bo z najmniejszej sprawy robią wielką, mroczną tajemnicę. A potem mają pretensje do całego szeroko pojętego ,,świata”, że ktoś ich nie rozumie i mają wszystko w głębokim poważaniu.

Proszę, nie kłamcie. Już i tak mam z tym światem do pogadania. Czy muszę naprawiać go jeszcze z waszej strony?

13 czerwca 2005

I am a rock (Simon&Garfunkel)


A winter's day
In a deep and dark December
I am alone
Gazing from my window
To the streets below
On a freshly fallen silent shroud of snow

I am a rock
I am an island

I've built walls
A fortress deep and mighty
That none may penetrate
I have no need of friendship
Friendship causes pain
It's laughter and it's loving I disdain

I am a rock
I am an island

Don't talk of love
Well I've heard the word before
It's sleeping in my memory
I won't disturb the slumber
Of feelings that have died
If I never loved I never would have cried

I am a rock
I am an island

I have my books
And my poetry to protect me
I am shielded in my armor
Hiding in my room
Safe within my womb
I touch no one and no one touches me

I am a rock
I am an island

And a rock feels no pain
And an island never cries


Someone said to me ,,The truth is in lyrics". As you see above, it is absolutely true. I am this rock from the song. I create my safe fortress from books, thoughts. But I can't say that I don't need love, friendship or acceptation. Moreover, lyrics and of course songs by Simon&Garfunkel are as I would say, my life. Because there are a few songs that characterise my exsistence here on Earth. I joined ,,Bridge over troubled water" with the best time of my life. It was when Someone understood me. But not enteirly I suppose. If so, we would continue this ,,best time" till now. ,,The boxer" is the song, from which I started my fascination, love and amusement when it comes to S&G. It was the 2000 year, I think. My English teatcher brought lyrics of ,,The boxer" and we had to fill in the gaps after listening the song. I remember that after coming back home I listened to that about twenty times and the reality didn't exsist that time. ,,The 59's bridge song" makes me beam. It is because I received a birthday card in which was the quote from that song. And the card was given by someone special. I shouldn't write this because it hurts. My soul hurts, my heart hurts. But still it is someone special. ,,The sound of silence'' is importand to me. It reminds me of the city in the night. Warsaw by night is special, magical, it has this specific razzmatazz fragrance. Still it is an ironic, sad song about the disability to talk, to understand and hear-listen tandem. Do you know ,,Cloudy" ? I dedicate it to those who adore the blue sky, sun and stars...

11 czerwca 2005

Body Talk...

My life seems unreal,
My crime an illusion,
A scene badly written
In which I must play.
Yet I know as I gaze
At my young love beside me,
The morning is just a few hours away.


Gdyby moje włosy mogły mówić to z pewnością powiedziałyby, że im ciasno. Że się duszą i chcą nad morze, na plażę, zbierać kamienie. Że chcą żeby je ktoś pogłaskał, przytulił, powiedział, że będzie dobrze. Gdyby moje nadgarstki mogły wyrażać swoje myśli to pewnie wyraziłyby chęć spaceru po parku Kensington z jakimś miłym dżentelmenem lub zupełnie zwyczajnym kimś płci męskiej. Pewnie chciałyby słońca, braku trosk. Gdyby moje oczy również posiadły tę samą umiejętność to postanowiłyby ciągle błyszczeć od śmiechu i miłości. Cofnęłyby też pewne słowa i gesty. I nie wstydziłyby się tego. Gdyby moje palce u rąk zostały ożywione różdżką maga to przypuszczalnie chciałyby pojechać do Wielkiej Brytanii i poznać Królową. Pewnie chciałyby też żeby ktoś je odgrodził od tego dziwnego świata granicą ramion. Gdyby mój nos mógł coś powiedzieć to pewnie strzeliłby wielkiego focha(nie taką kaczkę tylko to drugie znaczenie). Nic by nie powiedział bo by się obraził na to wszystko. I zamilkłby a ta cisza byłaby wymowniejsza niż gdyby wygłaszał tyrady i laudacje. Gdyby moje policzki miały władzę przekazania swoich refleksji to zwierzyłyby się z marzeń o innym charakterze i usposobieniu, z błędów i zaniedbań. Powiedziałyby, że ciągle szukają i znaleźć nie mogą. I mało osób zadaje sobie trud żeby je zrozumieć. Gdyby moje ramiona mogły coś dodać to stwierdziłyby, że im ciężko. A gdybym ja miała coś jeszcze powiedzieć to chyba już nic by mi nie zostało. A nie wiem czy do zainteresowanych by to dotarło.

09 czerwca 2005

Some literature

Dziś nie będę mówiła ja(jakoś to przeżyjecie, I hope so) tylko Wirginia Woolf. Czyli Pani Dalloway i jej strumień świadomości. Mistrzostwo słowa.

I will write something in english soon so that other bloggers could understand it too.


Przypięła do sukni koronkowy kołnierzyk. Włożyła nowy kapelusz, ale on nie zauważył i jest szczęśliwy bez niej. Ona nigdy nie jest szczęśliwa bez niego! Nigdy! Septimus jest egoistą. Wszyscy mężczyźni są tacy. Bo on nie jest chory. Doktor Holmes powiedział, że nic mu nie jest. Podniosła dłoń. Ach! Schudła tak bardzo, że obrączka zsuwa jej się z palca. To ona cierpi, tylko że nie ma komu o tym powiedzieć.

Doskonale wiedziała, czego chce. Jej uczuciowość była powierzchowna. Głębiej Klarysa Dalloway była bardzo przenikliwa, dużo lepiej znała się na ludziach niż Sally, a przy tym wszystkim miała mnóstwo kobiecości. Miała ów szczególny, właściwy kobietom dar tworzenia własnego świata wszędzie tam, gdzie się przypadkiem znalazła. Wchodziła do pokoju, stawała na progu, otoczona mnóstwem osób. Ale pamiętało się tylko Klarysę. Nie znaczy to, że jej uroda była uderzająca, Klarysa nie była piękna, nie była efektowna, nie mówiła nigdy nic specjalnie błyskotliwego. Ale stała tam na progu, była.

Nie, nie, nie! Nie kocha jej i już! Tyle tylko, że po tym dzisiejszym spotkaniu, po tym, jak ją widział tego ranka, z nożyczkami i jedwabiem na kolanach, przygotowującą się na wieczorne przyjęcie, nie może przestać o niej myśleć, ona wraca wciąż do niego, jak pasażer uśpiony na ławce wagonu, poszturchujący sąsiada. Co naturalnie nie jest miłością. Po prostu myśli o niej, usiłuję ją zrozumieć.

Mogło się zdawać, że ten dzień, ten londyński dzień, dopiero się zaczyna. Jak kobieta, która zrzuciła perkalową suknię i biały fartuch, żeby się przystroić w błękitne jedwabie i perły, dzień zmieniał się, odrzucał ciężkie suknie, ubierał się w tiule, przystrajał na wieczór i z tym samym westchnieniem radosnej ulgi, z którym kobieta zrzuca na podłogę bieliznę, pozbywał się kurzu, upału, barw. Ruch na ulicach był teraz mniejszy, samochody mknące szybko, z warkotem, zajęły miejsce ciężko dudniących wozów, a tu i tam pośród gęstego listowia skwerów wisiało jaskrawe światło. Abdykuję, zdawał się mówić dzień, blednąc i niknąc nad kopułami i wieżycami, nad płaskimi dachami i szczytami hoteli, kamienic mieszkalnych i domów towarowych. Ustepuję, zaczął mówić dzień, znikam, ale Londyn nie chciał o tym nawet słyszeć i wzniósłszy swe bagnety w niebo, przytrzymał dzień, zmusił do uczestniczenia w wieczornych hulankach.

08 czerwca 2005

Bridge Over Troubled Water Paul Simon, Art Garfunkel


When you're weary, feeling small,
When tears are in your eyes, I will dry them all;
I'm on your side. When times get rough
And friends just can't be found,
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.

When you're down and out,
When you're on the street,
When evening falls so hard
I will comfort you.
I'll take your part.
When darkness comes
And pains is all around,
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.

Sail on silvergirl,
Sail on by.
Your time has come to shine.
All your dreams are on their way.
See how they shine.
If you need a friend
I'm sailing right behind.
Like a bridge over troubled water
I will ease your mind.
Like a bridge over troubled water
I will ease your mind.


Jasne. I co jeszcze? Powiedz mi Paul, tylko szczerze. Czy pisząc tą piosenkę myslałes trochę o rzeczywistosci? Chyba nie. Piekne słowa ale tylko słowa. Chociaż dodają otuchy. Kiedy je słyszę, robi mi się cieplej na sercu.
I jeszcze coś. Skoro wszyscy mówią prosto z mostu to ja też. Po pierwsze, przestań robić z siebie pieprzoną ofiarę. Nie graj, nie pozuj na kogoś, komu trzeba współczuć i weź się w garść. Zaciśnij zęby i idź dalej. Ja tak robię i się sprawdza. Myślisz, że tylko ty masz takie problemy? Ty jeden na świecie borykasz się z jakimś brzemieniem? Tylko ty próbujesz za wszelką cenę żyć? The answer is: NO.
Po drugie, kocham. I co z tego? W sumie nic.

Dziękuję za uwagę. To był kolejny odcinek z serii ,,The dreary life of Bluegirl”

05 czerwca 2005

Fragrances

Fiołkowo-cynamonowo- waniliowa Lolita Lempicka
Powietrze o 4.12 AM
Waniliowe mleczko do ciała
Cynamonowa herbata
Wiśniowo-miętowe mydło na skórze
Truskawkowy szampon
Madame
Łąka w lipcu
Deszcz we wrześniu
Deszcz w czerwcu
Słońce o świcie
Jego zapach
Herbata earl grey z bergamotką
Zioła prowansalskie
Pomarańczowe kadzidełka
Ciepła ziemia
Chrupiąca skórka od chleba


Wyobraźcie sobie to wszystko. Dzięki temu świat staje się czasem zupełnie prosty, cudowny i niepowtarzalny. Pisane w przypływie weny twórczej, która zaatakowała znienacka i nie chciała wypuscić ze swych nad wyraz opiekuńczych ramion. Po namysle stwierdzam, że jeszcze trochę u niej zostanę...

Hangover? No way...

No tak. 4. 12 a ja pisze sobie notkę na blogu. Jaczak i Oleńka śpią sobie słodko na moim łóżku jak aniołki. Chyba jestem zazdrosna...Tellur właśnie przytulił policzek do podusi i chyba zasnął. Tak, potwierdzam. Tellur zasnął. Niech mu się przyśni hm...no on już sam wie. No dobra miało być o tej wczesnej porze. Właśnie odkryłam cudowną kartkę od Jaczaka. Dziękuję. Ptaki śpiewają a niebo wydaje się odradzać niczym feniks z popiołów. Przejaśnia się. Padało wczoraj ale przestało. Miłka, Odol, Zagubiony poszli odprowadzić Harcerza do jego domu. Czy im się to uda, dowiecie się w następnej notce jak tylko wrócą. Oby.
A teraz słów kilka o B-day czyli moich przesławnych urodzinach o których jeszcze długo będzie głośno w naszym światku. Nie przyszedł G. Tak, spodziewałam się tego. Ale w głębi mojego naiwnego serca miałam nadzieję, że jednak się przełamie. Chyba wiem dlaczego jednak tego nie zrobił. Ale to pozostawię tylko dla siebie. I wiedz G., że rozumiem. Chociaż może Ci się to wydać samolubne i głupie to ciągle próbuję Cię zrozumieć. Czasem mi się to udaje czasem nie. Może nigdy nie powiedziałabym Ci tego wprost bo nie mam dość odwagi. A tak zostaje ten blog.
Było dziwnie. Bo to tak jakby połączyć przeszłość i teraźniejszość. Wreszcie znalazłam kilkoro dzikich ludzi z buszu, których w miarę rozumiem i którzy mnie rozumieją, taką mam nadzieję. Mamy swój własny, chory świat poprzetykany aluzjami, wspólnymi żartami, sytuacjami. Tak to już jest gdy ścieżki się rozchodzą. Ja pójdę tą drogą inni drugą. Bywa i tak. Jednak zawsze można próbować budować mosty. Grafomaństwo. Trzeba się tego oduczyć...
Dostałam filiżankę. Jest tak przedziwnie angielska, że aż boje się jej dotknąć. Co za rozkosz picia herbaty! O kartce już mówiłam? Mówiłam. Ale co ja na to poradzę, że takie małe niespodzianki sprawiają mi największą przyjemność. I czystą radość.

Slow down. You move too fast...

02 czerwca 2005

Słońce, wiatr we włosach, góry i Esteci

Długo oczekiwane, wysmażone przez mnie subiektywne sprawozdanko i luźne relacje tudzież zapiski z wyjazdu w góry z estetami. Wszelkie prawdopodobieństwo do osób prawdziwych zamierzone. Enjoy.

25.05.2005 Siema (gostek typu dres w pociągu do Zakopanego)

Niebo było niepokojąco niebieskie tego roku. A pola, lasy i trawa soczyste i żywe. Po wpakowaniu się do pociągu i czułym pożegnaniu przez naszego nieocenionego Ampera wyruszyliśmy. Do Zakopca wtoczyliśmy się o 21 a do miejsca naszego noclegu i odpoczynku, do Kir dotarliśmy busikiem kierowanym przez pseudo Górala, którego co trzecie słowo to ,,kurwa”. Mieszkamy u Księży Luteranów, to znaczy Lateranów. Obok prysznica jest kaplica więc mało brakuje byśmy wykąpali się w chrzcielnicy. Pan Jaczak jest bardzo miły i ma dziwne poczucie humoru. Podobny do pana Dybowskiego. Jak prawdziwy. W czasie sześciogodzinnej podróży rozmawialiśmy ,,głównie o seksie” jak to określiła Aps. ,,Bo my jesteśmy młodzieżą” dodał Tellur. Bóg jeden wie, co miał na myśli... Poza tym Odol uczył się wysokości górskich szczytów w panoramie Tatr a Miłka słówek fińskich. Potem przepytywali się z tych jakże ciekawych informacji. Szkoda, że was tu nie ma.
,,Mieszkamy przytulnie ale gierkowsko” to słowa Tellura do mamy. Nic nam z jego strony nie grozi bo nosi plasterek;) a poza tym on i tak śpi z Andym. Albo z Aps. Ale co za różnica;)

26.05.2005 Pamiętać: skombinować wino mszalne (Odol)

O 6.30 obudziły nas dzwony bardzo pobliskiej kaplicy. A o 7 rozpoczęła się msza i chorał gregoriański. Wszak to Boże Ciało. Nic już nie powinno nas dziwić. Ale nie przeszkodziło nam to w spaniu do 9. Co za rozpusta.
Stwierdzam, że moje nogi nie istnieją. Fakt ten został mi objawiony około 15 po tym jak straciłam połączenia nerwowe między kończynami dolnymi a tułowiem.
Widzieliśmy skocznię Małysza, potoczki, kościoły, włoskiego biskupa. Górali i inne cuda jak owce, kozy, niedźwiedzie, warany, owczarki niemieckie, krokodyle i piżmaki. No dobra. Piżmaków nie widzieliśmy. Nawet nie wiemy jak toto wygląda.
Po zdobyciu sprawności nocnoleśnego estety w bardzo, bardzo późnych godzinach nocnych dotarliśmy do pokoju. Reszta jest milczeniem. Te wydarzenia chcemy pominąć. Za drobną opłatą możemy się jednak przemóc i uszczknąć rąbka tajemnicy...

27.05.2005 DUPA - Demokratyczna Unia Polityki Autorytarnej (Tellur)

Bolą mnie nogi, stopy i pięty. Dolina Kościeliska byłaby całkiem fajna dolną gdyby nie obtarte pięty. W pewnym sensie mogę sobie wyobrazić jak wyglądała droga krzyżowa...buu

28.05.2005 Martyna, idź się myć! (Tellur do tejże)

Sklep, Dolina Małej Łąki oraz plany rządzenia światem. To nie jest takie trudne jak się wydaje. Trzeba tylko odpowiednio obsadzić stanowiska. Amper będzie papieżem, ja królową Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Europy, a Tellur zajmie się Ameryką. Akai-kaze poślemy do Rosji. I tak dalej. Grunt to dobra organizacja.
Akcja ,,Ugotuj makaron i nie zrób totalnej rozpierduchy” przebiegła sprawnie. Błogosławmy czosnek i salami Odola! Jutro akcja pod kryptonimem ,,Czy naleśniki estetyczne da się zjeść?”
Tellur ma kosmate myśli bo Aps nosi za krótkie szorty. Tellur opowiada nam, co go podnieca. Nie chcielibyście tego wiedzieć:) Aps zostaje uroczyście odznaczona mianem ,,śpiworowego estety”

29.05.2005 Kompleks agrarysty (Tellur, mówi, ze ma)

Podbój Krupówek przez inwalidów czyli przez trzy piąte naszej grupy. Przystanki u każdego jubilera, rozpusta pieniężna, burżujstwo. Ambitni weszli na Czerwone Wierchy i taplali się w śniegu. Tellur dostał orgazmu intelektualnego bo kupił długo wyczekiwane książki jakiegoś Dukaja;) Aha, ktoś ma być podobno zazdrosny o pewne zdjęcia. Moja huśtawka nastrojów ale ratunek przyszedł jak zwykle w samą porę. Wieczór zaowocował grzanym winem, odwiedzinami pana Jaczaka i kotki Gryzeldy.

30.05.2005 Jestem tak inteligentny, że wino działa stymulująco na mój mózg. (Tellur)

Naleśniki rządzą. My też. Dolina Strążyska jest przepiękna. Te widoki. Ta przestrzeń. Niebo jest tutaj nieziemskie. Tak głębokie, że chciało bo się polecieć do góry i nigdy nie wrócić.
Miód pitny rozgrzewa i pachnie cynamonem, goździkami i miodem(odkrywcze). ,,Nie będę pasł pieprzonych owieczek” to stanowcze oświadczenie Tellura wstrząsnęło nami do głębi gdy zaproponowaliśmy mu by został pastorem.

31.05.2005 Jesteśmy gdzieś na rubieżach. (Tellur do mamy, gdzieś pod Raszynem.)

Wszystko co dobre szybko się kończy. Nasza eskapada też. Hm...autokar i długa droga do domu umilana lekturą Tygodnika Podhalańskiego i ogłoszeniami ,,Góral Estate Agency” Śpimy, czytamy, kontemplujemy, okupujemy tyły. Było dziko. Było jak w komunie hipisowskiej. Było przede wszystkim estetycznie. Kiedy powtórka?




24 maja 2005

Just...

Thank you for ignoring me. Thank you very much. I appreciate that. Now I can see everything in a different perspective. Tak do Ciebie mówię. Chociaż może to zwyczajnie wyolbrzymiam. Ale po tym co było miałam nadzieję na cos innego. Że może to wszystko inaczej sie potoczy. Głupia byłam. Jak zwykle. Naiwniactwo is my second name. The World bombards me with emotions, events, thoughts...not wishes I suppose. My wishes are hidden in a deep dark cave. I wish they went out soon...and fulfilled. How I wish you were here...

PS: Jadę w góry. Z Estetami. Z obawami co zastanę jak wrócę. Z próbą pozbierania wszystkiego do kupy. Z próbą uspokojenia skołatanych nerwów. Może mi się uda...
Po powrocie dostaniecie obszerną relację. Bez cenzury, ostre sceny, pikantne szczegóły, głębokie thoughts i być może wishes wyłowione z przepastnych lasów czy mrocznych jaskiń. Tak czy inaczej odpoczniecie ode mnie. I może wyjdzie wam to na zdrowie. Cheers! Take care, jak to mówią.....

21 maja 2005

Lecture number one

Szkoła pseudożycia według Bluegirl. Lekcja 1

Dziś powywnętrzamy się na temat miłości. Miłość jest piękna. Miłość jest niewinna. Miłość jest zabójcza i destrukcyjna gdy nie jest wykorzystana zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Ale dobrze, że jest. Co z tego, że być może nie istnieje miłość w swojej najczystszej formie wykreowana przez filmy, książki... ta romantyczna, idealna, bezproblemowa, z happyendem. Taka, która przychodzi łatwo, nie przysparza bólu i strachu. Co z tego, że większość z nas w ogóle jej nie doświadczy. Ale ta większość może nadzieję, że może kiedyś. Może kiedyś znajdzie się ktoś, kto zada sobie trochę trudu by zeskrobać powłokę, która budowaliśmy wokół siebie i uwolni nas- prawdziwych. Grafomania, grafomania...a może prawda?

Miłość może połączyć dwoje ludzi, którzy mają ze sobą tylko trochę wspólnego. Wtedy mogą siew wzajemnie dopełniać. Bo gdy spotykają się dwa homo sapiens do siebie podobni albo nawet identyczni, zaczynają się schody. Dwie osoby odważne, dynamiczne, śmiałe mogą siebie zniszczyć. Piszę ,,mogą” bo to przecież nie jest reguła. Z kolei dwie zagubione w sobie, nieśmiałe i skryte dusze mogą się nigdy nie odnaleźć. I nie piszcie o ,,potędze miłości’’ bo żeby przezwyciężyć charaktery potrzeba dużo samozaparcia i silnej woli.

Praca domowa: Nie zaprzepaszczajcie szans od losu. Nie warto.


April, come she will--
When streams are ripe and swelled with rain.
May, she will stay--
Resting in my arms again.
June, she’ll change her tune--
In restless walks she’ll prowl the night.
July, she will fly--
And give no warning to her flight.
August, die she must--
The autumn winds blow chilly and Cold
September, I’ll remember--
A love once new has now grown old.

15 maja 2005

I have nothing (Whitney Huston)

Share my life, take me for what I am
Cause I'll never change all my colours for you
Take my love, I'll never ask for too much
Just all that you are and everything that you do

I don't really need to look very much further
I don't want to have to go where you don't follow
I won't hold it back again, this passion inside
Can't run from myself
There's nowhere to hide
(Your love I'll remember forever)

Don't make me close one more door
I don't wanna hurt anymore
Stay in my arms if you dare
Or must I imagine you there
Don't walk away from me...
I have nothing, nothing, nothing
If I don't have you.

You see through, right to the heart of me
You break down my walls with the strength of you love
I never knew love like I've known it with you
Will a memory survive, one I can hold on to

14 maja 2005

Remember Me

You told me once that you were mine alone forever
And I was yours 'til the end of eternity
But all those vows are broken now and I will never
Be the same except in memory
But all those vows are broken now and I will never
Be the same except in memory
Remember me when the candlelights are gleaming
Remember me at the close of a long, long day
And it would be so sweet when alone I'm dreaming
Just to know that you still remember me
A brighter face may take my place
when we're apart, dear
Another love, with a heart more bold and free
But in the end fair weather friends
may break your heart, dear
And if they do, sweetheart, remember me



Tak na zapas gdybym kiedyś zniknęła. Gdyby zachciało mi się przenieść na inny stan świadomości czy do innego świata. Bo ten jest za bardzo pogmatwany. Żeby nie używać wulgarnych słów bo dzieci mogą czytać. Ale jak się kiedyś wścieknę to ostrzegam, będę bluzgać. Nikt mnie dziewiętnaście lat temu nie uprzedzał, że to będzie takie trudne. Nikt nie mówił też, że będzie fajnie i przyjemnie. Jestem niedoinformowana. A na biurku piętrzy się stos papierów. Korci mnie żeby zrobić poziomy ruch ręką i usłyszeć zbawienny huk upadania książek, zeszytów, atlasów i innych tabelek na podłogę. Wtedy będę miała pretekst żeby wstać z krzesła i to wszystko pozbierać. Mam dylemat. Czy lepiej podpalić siedzibę CKE czy też ustawić pod ścianą jej członków i wpakować każdemu magazynek z browninga(jeżeli browning nie może mieć magazynku to jakiś inny ognisty kij)?

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat. Ja wysiadam... po maturze.

Psyduck szyderczo się ze mnie śmieje, a Prosiaczek poklepuje po ramieniu. Czy cos ze mną nie tak??

11 maja 2005

Amazing Grace! How sweet the sound!

W ramach wiosennych porządków odnajduję wiele szpargałów w zakamarkach mojego dysku twardego. Swego czasu zbierałam notki z takiego jednego bloga. Wtedy bardzo mnie obchodziło, co jest tam umieszczane. Teraz też mnie obchodzi, ale jakoś tak inaczej. I znalazłam kawałek tekstu piosenki, który odpowiada aktualnej sytuacji mojego ducha. Ot, kolejne wynurzenia waszej Bluegirl.

Here we are stuck by this river
You and I underneath a sky
That's ever falling down down down
Ever falling down
Through the day as if on an ocean
Waiting here always failing to remember
Why we came came came
I wonder why we came
You talk to me as if from a distance
And I reply with impressions chosen
From another time time time
From another time.



I kolejna odkurzona sentencja.

Last night I tried to touch the sky, but I couln't because you weren't there...will you be by my side tonight so i could try again?

Następna, odkryta w naiwnym notatniku, naiwnej dziewczyny.

When things get tough, always remember... Faith
doesn't get you around trouble, it gets you through it !!

When you relinquish the desire to control your future,
you obtain happiness


I na koniec, nie byłabym sobą gdybym nie zaserwowała trochę Simona&Garfunkela. Jest wiele piosenek, które darzę sentymentem. Ale kiedy mi źle to słucham tego. Kocham ją za tą lekkość, zwiewność. Za radość życia, którą tak łatwo zgubić.

THE 59TH STREET BRIDE SONG (FEELING GROOVY)

Slow down, you move too fast, you've got to make the morning last
Just kickin' down the cobble-stones, lookin' for fun and feelin' groovy

Feeling groovy

Hello lamp-post, what's you knowin', I come to watch the flowers growin'
Ain't you got no rhymes for me, do-it-do-do-do, feelin' groovy

Feeling groovy

I got no deeds to do, no promises to keep
I'm dabbled and drowsy and ready to sleep
Let the morning time drop all its pebbles on me

Life I love you, all is groovy





Z ostatniej cholernej chwili: Nasuwa mi sie refleksja po wędrówce przez blogi i strony. Dla niektórych juz dawno umarłam.

09 maja 2005

And to fight for a cause they've long ago forgotten...

Jedno wyznanie
Tysiąc myśli
Dwa spotkania

Euforia

Trzy pocałunki
Szczypta bólu
Kilka łez

Nie wiem

Tuzin spojrzeń
Wiele słów
Za mało wiary

Przepaść

Kilka rozmów
Parę zwierzeń
Pięć milionów gwiazd

Na początku było Słowo


7.05.2005 2.37 AM,

07 maja 2005

Dancing in the darkness...

Wstaje szary świt. Trochę nocy mi żal. Weź ze sobą mnie. Albo zostań tu gdzie ja...

Jest ciemno. Sikorki wraz ze swymi maleństwami już dawno znajdują się w objęciach Morfeusza. Jeszcze nie widać księżyca. Poczekam na niego. On przynajmniej jest wierny i stały w uczuciach. Jest zawsze. Umyłam włosy owocowym szamponem i teraz w moim niebieskim pokoju unosi się zapach truskawkowo- malinowo- waniliowy. Tak ze zwykłej przekorności skropiłam swoje nadgarstki moimi ulubionymi perfumami- waniliowo- fiołkowe. Co z tego, że ten zapach kojarzy mi się z jesienią. Btw, lubię swoje nadgarstki. Są smukłe i szczupłe. I lubię swoje tęczówki. W zależności od humoru są soczyście zielone lub aksamitnie szmaragdowe. Przeszkadza mi tylko to głupie uczucie niepewności, że stracę sens własnego życia. Brzmi banalnie. Ale kiedy przeżyło się te dziewiętnaście wiosen i ma się poczucie popełnionych błędów i niewykorzystanych szans, które będą się za mną ciągnąć przez całe chyba życie to trzeba próbować znaleźć tę właściwą ścieżkę. Ale grafomania. Chociaż ostatnio powiedziałam T. i P. , że esteci to grafomani. I to się sprawdza. Gdyby tylko to cholerne uczucie osamotnienia zniknęło. Przez palce patrzę na płomień woskowej świecy. To fascynujące jak taki mały płomień rozpryskuje się na tysiące mniejszych i mniejszych. Zupełnie jak moje życie. Takie nie poskładane i nie dopieszczone. A przecież jestem cholerną pedantką. Więc widzę w tym jakąś konsekwencję. I widzę jak gram dziwną rolę w sztuce pod banalnym tytułem ,,Życie”. Idę z zamiarem pokazania siebie, zrobienia czegoś, pokazania, a okazuje się, że brakuje mi na to sił. I tak od nowa. Błędne koło. Tak, niektórzy znowu powiedzą, że ich ulubiona grafomanka się powtarza. Trudno.

Suplement do poprzedniej notki:
Piękne, prawda? Gorzkie, żal przebija z każdego wyważonego słowa. Mistrzostwo w wyrażaniu emocji. To już nie jest grafomania. To czyste mistrzostwo słowa. Chylę czoła. A przez słowa przebijają emocje tak silne, że nie mieszczą się w strofkach.

04 maja 2005

Signs...

Moja Lorelai

na początku było Słowo
i od słowa się zaczęło
od słów... niewinnych
słów

patrzyłem i słuchałem
i myślałem
jak dziecko... wciąż
dziecko

przelotny uśmiech
przypadkowy dotyk
wyznanie... nie
nieważny

a więc trwam
w bagnie życia
próbując zapomnieć
to co się niewydarzyło

30 kwietnia 2005

So close, so far....

Imagine
there's no heaven,
It's easy if you try,
No hell below us,
Above us only sky,
Imagine all the people
living for today...

You may say I’m a dreamer,
but Im not the only one,
I hope some day you'll join us,
And the world will live as one.



Dawno nic mnie tak nie trząchnęło jak to. Chciałam znaleźć dawną ,,podmiejską, modną willę w Mokotowie” budowaną na zlecenie księżnej Izabeli Lubomirskiej. Podobno znajduje się w sąsiedztwie Królikarni. Podobno, bo nie udało mi się jej znaleźć. Za to znalazłam coś o wiele piękniejszego. Moją ,,świątynię dumania” jak by to nazwał wieszcz. I jeżeli ktoś chce mnie zabrać na romantyczny/szalony/powolny/cudowny(niepotrzebne skreślić) spacer to niech skieruje swoje kroki do parku przy Królikarni. Ale nie tego na wysokości ulicy, o nie. Ten jest tak bardzo prozaiczny i pozbawiony magii, że hrabia Tomatis przewraca się w grobie, iż wybudowano mu coś takiego pod nosem. Nie, do mojego magicznego miejsca trzeba iść w dół, jakby do podziemi wąską ścieżką wzdłuż starego muru Królikarni, chwila szaleńczej jazdy na rowerze i już jesteśmy. Oto naszym zdziwionym oczom ukazuje się kawałek ziemi wyjęty ni to z puszczy ni to z lasu, mokradła poprzecinanie alejkami. W szuwarach mieszkają kaczki, te zwykłe i czarne. Wszechogarniająca, soczysta zieleń, czuć wiosnę, której nie widzi się na ogół w mieście. Stylizowane na antyczne ruiny korynckie kolumny, a na dziedzińcu Królikarni można sobie wyobrazić jak arystokratki wychodzą z powozu czy z bryczki w pięknych atłasowych, jedwabnych sukniach i po marmurowych schodkach wchodzą do rezydencji kierując się do sali balowej. Tam będą tańczyć walca albo kadryla, pić szampana, rozmawiać...ach miałam mówić o ,,świątyni dumania”. Ważny jest zapach, który unosi się tam pod wieczór. Taki słodko- gorzki, wilgotny. Czuć nagrzaną słońcem ziemię. Sam król nieboskłonu chowa się za chmurami. Jest obietnicą. Obietnicą jutra. Jutra lepszego lub gorszego. Na pewno innego.

22 kwietnia 2005

Just to explain a few things...

Przypomnij sobie Aniu jak miałyście świetną rozrywkę ze mnie, przypomnij sobie jak było fajnie doprowadzać mnie do łez. Przypomnij sobie jak z Majką robiłyście sobie żarty ze mnie, tej gorszej. Przypomnij sobie jak było fajnie mnie dołować, przypomnij sobie sytuacje na obozach. I nie zaprzeczaj, że tak nie było. ,,To boli, wiesz?" i nadal trochę boli. I być może nieopatrznie coś sformułowałam. Nigdy nie uważałam, ze jesteście narkomankami i alkoholiczkami. Być może dobrałam za mocne słowa. Za to przepraszam. Nie mówię, że jestem kryształowa. Również nie zawsze byłam w porządku. Twierdzę tylko, ze tamto środowisko miało na mnie destrukcyjny wpływ. I może źle was rozumiem bo same nie chciałyście się do końca poznać?

Nasza przyjaźń była w podstawówce i gimnazjum. Potem się rozmyło. Nawet nie chcę rozstrząsać dlaczego. Może wina leży po obu stronach, nie pomyślałaś o tym? I nie chcę się kłócić bo w walce na słowa mówione nie jestem dobra. I tak przegram, bo wpędzisz mnie w poczucie winy czy zaniżysz poczucie wartości.

Może moje niezrozumienie waszego życia wynika z tego, ze nigdy tak naprawdę nie chciałyście go pokazać? Tak, jestem nieobiektywna. Mój nieobiektywizm wynika z doświadczeń, które zyskałam także dzięki wam. Jeżeli chcesz, to powiedz prawdę o mnie. Na pewno powiesz więcej ode mnie. Ja tej prawdy jeszcze nie odkryłam. Co do naszego dzieciństwa to pozostaje ono takie jakie było- magiczne, niezapomniane. I takie pozostanie.

Pisanie traktuję terapeutycznie. Przez opisywanie próbuję walczyć z kompleksami. Szczęśliwi którzy ich nie mają...Tak, nie poznałam prawdziwej miłości. Może jestem zbyt beznadziejna, nudna, głupia(niepotrzebne skreślić) ale przynajmniej się staram. I niestety ideą bloga jest pewna forma masochizmu. Zgodziłam się na to zakładając go. Wiedziałam, że pojawią się komentarze. I dobrze bo może twoich Aniu i twoich Gośka nigdy bym normalnie nie poznała. A tak, wiem co myślicie o sobie i o mnie.

21 kwietnia 2005

And she carries the reminders...

Jestem naiwna. I nie umiem okazywać uczuć. I nie umiem przy sobie nikogo utrzymać. Odchodzą bo nie widzą we mnie tego, co ja chciałabym żeby widzieli. I nie umiem odmawiać. Potem mam wyrzuty sumienia. W ogóle moje sumienie jest dziwne. Czasem przypomina o sprawach, które są naprawdę błahe. A mimo to przypomina. I nigdy nie mogę być w czymś lepsza albo najlepsza. Zawsze średnia. Zawsze. Nie, nie chodzi mi tu o użalanie się jak to czynią niektórzy. Chodzi mi o stwierdzenie faktu.

Boję się. Boję się kontaktów z drugim człowiekiem, miłości, zdrady, prawdy, bólu, zadrapań, niespełnionych marzeń, życia, samodzielności, braku bratnich dusz, zawiści, strachu o jutro, wytykania błędów, popełniania błędów, nagłej śmieci, cierpienia, nie kochania, nie akceptacji, wyalienowania, trudów, znojów, chorób, ciemności, tysiąca rzeczy na głowie, odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka, depresji, nie posiadania rodziny, nie posiadania przyjaciół, nie posiadania... boje się żyć i umierać?

Dzisiaj spotkałam relikt przeszłości. Szłam sobie do mojej ukochanej biblioteki- jedynego przyjaciela, który mnie rozumie i zawsze jest, który nie zawodzi. Po drodze świat bombardował mnie tysiącem kolorów...żółte tulipany, czerwony dach, błękit nieba, czarny pies, zieleń trawy. Spotkałam D. Pomijając to, ze zachował się jak ostatni cham bo przeszedł koło mnie bez słowa to zaraz naszły mnie dwa słowa. Relikt przeszłości. Tej przeszłości kiedy zawsze czułam się gorsza, mniej inteligentna i zawsze wystawiona na głupie docinki ,,grupy ze stritu”. I bezproduktywne przesiadywanie na miejscówce albo na krawężniku ulicy. I ciągłe wystawianie się na upokorzenia. I ciągłe szukanie siebie. Czemu nie zauważyłam tego wcześniej? Czemu nie zauważyłam, że podświadomie pragnę akceptacji i pakuję się w środowisko, które moralnie jest wypaczone? Nie, nie wpadłam w żaden debilny nałóg, nawet nie próbowałam. I nie zrobiłam nic głupiego żeby oni wszyscy mnie zaakceptowali. W sumie to wam wisiało jak ja się czuję. Ale nie martwcie się. W końcu się spotkamy. W końcu zdaję na resocjalizację...

I am just a poor boy
Though my story's seldom told;
I have squandered my resistance
For a pocketful of mumbles,
Such are promises---
All lies and jest,
Still a man hears what he wants to hear
And disregards the rest.
(S&G...

19 kwietnia 2005

Who are you?

Laura Giliam będzie trochę jak ja. Nieśmiała, wielka romantyczka, trochę zwariowana, oczytana. Będzie zawsze dążyć do upragnionego celu i nigdy nie będzie się poddawać. Faceci będą się za nią oglądać, ale ona przysięgła sobie, że nigdy się nie zakocha. Nie chce cierpieć tak jak inne kobiety zostawione przez mężczyzn. Laura jest kobietą niezależną i silną. Ale nie jest chorobliwie nieśmiała tak jak ja, nie boi się mężczyzn, choć nie pragnie ich towarzystwa. Te moje zle cechy z niej wyplenilam. Wreszcie znajduje kogoś, kto będzie ja rozumiał, troszczył się o nią i wyzwalał w niej namiętność. Laura znajdzie swoją wielką miłość bardzo blisko siebie, chociaż będzie podróżować w czasie i przestrzeni. I nigdzie nie spotka mężczyzny tak odpowiedniego dla niej jak Jack Devlin. A on nie będzie o nią zabiegał, tylko skrycie będzie pielęgnował to uczucie w sobie. A on? Jaki będzie? Taki jakiego ja bym chciała miec u swego boku. Czyli inteligentny, wrażliwy, lekko zwariowany i przede wszystkim cierpliwy. Żeby umiał mnie zniesć. I żeby umiał mnie rozumieć. Aż wreszcie zrozumieją, iż są dla siebie stworzeni i nie mogą bez siebie żyć.Tak. G Tylko, że takie historie zdarzają się w książkach i jedynie w nich. Nic nie możemy na to poradzić, że życie jest czasem prozaiczne do szpiku kości...


***


Tak. Głupia romantyczka, powiecie. Może i tak.


***


I can hear the soft breathing
Of the girl that I love,
As she lies here beside me
Asleep with the night,
And her hair, in a fine mist
Floats on my pillow,
Reflecting the glow
Of the winter moonlight.


(z serii: S&G dobry na wszystko)

Hi there....

When you're down and out,
When you're on the street,
When evening falls so hard
I will comfort you.
I'll take your part.
When darkness comes
And pains is all around,
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.


Nie będę sie wywnętrzać. Przecież i tak nikogo to nie obchodzi.

15 kwietnia 2005

THE END

Często twe oczy miast wiosennieć zielenią
Są takie zimne i dziwne
W chorych rozmowach twe oczy patrzą gdzie indziej
Patrzą tylko gdzie by się schować

Twoje ramiona – nie kruszące się ciasto
Nie pachną miętową maścią
Ja w twoich ramionach – nieistotny dysonans
Deszcz szczęścia strzał nad przepaścią

Szeptem na ucho powiem że
Że ja, ja się tego wyrzekam...

Tych ranków jak febra
- u okien twych jak żebrak -
Siedziałem na drzewie nie raz

I gwiazd spadających
- pijanych gwiazd na stos -
Nocą gdy będę umierał

Szeptem na ucho powiem że
Że ja, ja się tego wyrzekam...
Wyrzekam bo...
Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości
Jak ty

Zanim piorun i tęcza przejdą przez smutków most
Zanim dzień stąd odleci na chmurze
Zanim groszki i róże pocałują się znów przez płot
Zanim kurz pozamiata podwórze

Szeptem na ucho powiem że...


Tak. Świat daje mi znaki. Dziwne, że tekst piosenki może być taki prawdziwy. A może nie? Gdyby tylko cofnąć czas. Najlepiej o trzy lata. Na pewno przeżyłabym to wszystko inaczej. Tylko problem w tym, że cos się skończyło i chyba już tego nie można odwrócić. Wiedziałam, że jestem dziwna ale żeby aż tak? Bo po raz pierwszy w życiu jest mi smutno z powodu zakończenia roku. Bezbrzeżny smutek. I dlaczego? Tak do końca to nie znam odpowiedzi na to pytanie. Chyba dlatego, że tak się przywiązałam do niektórych ludzi i nie chcę się jeszcze z nimi rozstawać tak na dobre. Pewnie dlatego, że te trzy lata to były lata prawdziwego emocjonalnego i intelektualnego dojrzewania. I lata dwóch miłości... tych prawdziwych. Lata przełomów, lata rozczarowań ale też odkrycia co znaczy prawdziwy, niepohamowany śmiech, zabawa. Zrozumiałam, że można mieć marzenia, można cieszyć się tymi najmniejszymi rzeczami jakie przytrafiają się nam na drodze życia.

A jeszcze na dodatek dręczy mnie cos takiego nieokreślonego. Zazdrość, ból, łzy, niepewność, nieodgadnione uczucia, beznadzejność życia, niemozność powiedzenia tego co bym naprawdę chciała. I jeszcze ta piosenka. "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości. Jak ty". Nieprawda. Ja boję się wszystkiego...

14 kwietnia 2005

Did I ask too much? More than a lot...


Wcale nie potrzebuję nikogo.
Wcale nie jestem zazdrosna.
Wcale nie wariuję.
Wcale nikt mnie nie ignoruje.
Wcale jest świetnie.
Wcale nie czuję się nieszczęśliwa.
Wcale nie mam nikogo oprócz tego głupiego bloga.
Wcale jutro nie skończy się jakiś etap.
Wcale mi nie jest smutno.
Wcale nie potrzebuję znaków.
Wcale nie potrzebuję ciepła.
Wcale nie potrzebuję ciepłych słów.
Wcale nie potrzebuję żeby ktoś o mnie myślał .
Wcale nie potrzebuję zrozumienia.
Wcale nie potrzebuję miłości.
Wcale nie chcę.
Wcale niczego się nie boję.
Wcale nikt mnie nie rani.
Wcale nikt mnie nie rozumie.
Wcale nie jestem taka jaką chcieliby mnie widzieć inni...

13 kwietnia 2005

What a bright, sunny day...

She calls out to the man on the street
"Sir, can you help me?
It's cold and I've nowhere to sleep,
Is there somewhere you can tell me?"
He walks on, doesn't look back He pretends he can't hear her
Starts to whistle as he crosses the street
Seems embarrassed to be there
Oh think twice, it's another day for
You and me in paradise...


Czy znasz kogoś, kto od dziesięcioleci żyje pośród aktorów, kłamstwa, ułudy, która odbiera mu powoli chęć do życia? Kogoś, kto boi się kontaktów z drugim człowiekiem i wyczekuje bezpiecznego powrotu do domu, a kiedy już tam jest to żałuje wszystkich wypowiedzianych słów, gestów, myśli. Kogoś, kto co wieczór myśli, co przyniesie mu życiodajne jutro... Kogoś, kto przemówić nie może, bo słowa, które mogą stać się narzędziem krzywdy, ale też i radości, spełnieniem marzeń nie chcą przecisnąć się przez zaciśnięte ze strachu gardło. Kogoś, kto wolałby pozostać niewidomym, by nie widzieć tego, co inni widzą lub nie chcą zobaczyć. Kogoś, kto chciałby pozostać niesłyszącym by nie usłyszeć wołania o pomoc. Żyć, by nie umrzeć? Kogoś, kto balansuje na granicy obłędu z jednej tylko przyczyny. Kogoś, kto rzuciłby się ze skały by wiedzieć, że jest ktoś, kto cię uratuje i powie, że jutro będzie jaśniejsze, czystsze. Kogoś, kto ciągnie za sobą ogromny bagaż kompleksów, ciężkich doświadczeń, niezasklepionych ran, niezapomnianych krzywd. Kogoś, kto cierpi na chorobliwą nieśmiałość i tylko dzięki kilku rzeczom potrafi egzystować. Kogoś, kogo można zranić tak łatwo, że nawet nie mrugniesz, a już ociera cieknącą krew z niewidzialnej rany na duszy. Nie znasz? Grubo się mylisz. To ty i ja. I to być może jest naszym przekleństwem lub błogosławieństwem.

Ten tekst napisałam w pierwszej klasie LO. W gruncie rzeczy nic się ze mną nie zmieniło. Ale to była inna epoka. I myślałam, ze już mam to za sobą. To wieczne, uporczywe uczucie niepewności i bezsilności. Te ciągłe rozmowy i roztrząsanie, dlaczego On zachowuje się tak a nie inaczej. Myślałam, że już mnie to nie ruszy i mało mnie obchodzi większość spraw z nim związanych. Myślałam, że już mi przeszło. Myślałam...głupia byłam. Bo ja naiwna, chciałam coś ruszyć. Sprawić, że może coś się zmieni. Że moje intencje zostaną czysto odczytane. Ale nie. Trzeba je było przeanalizować od innej strony i wyciągnąć takie wnioski na jakie nawet ja bym nie wpadła. A tak dostałam tylko po twarzy i dostałam kolejną etykietkę. Dziękuję, mam już ich aż nadto. Życie jest podobne do głębokiego basenu. Płyniesz i utrzymujesz się na powierzchni. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał Cię zatopić. A tak się składa, że mnie nie ma kto wyratować.

12 kwietnia 2005

My prince charming...

Do you remember, chalk hearts melting on a playground wall?
Do you remember, dawn escaped from moonwashed college halls? Do you remember, the cherry blossom in the market square? Do you remember, I thought it was confetti in our hair By the way didn't I break your heart? Please excuse me, I never meant to break your heart. So sorry I never meant to break your heart. But you broke mine.

Marillion, "Kayleigh"

To był on. Taki jaki mi się śnił. Ideał. Cudo. Po prostu. Brunet o orzechowych oczach. Koniuszki jego rzęs ktoś pomalował na złoto. Szczupła sylwetka i intrygujący wisiorek na szyi. Jednodniowy zarost i słuchawki na uszach. Ciekawe czego słuchał? I ten błąkający się po pełnych, zmysłowych ustach uśmiech tak jakby był pewny, że wszystkie damskie oczy zwrócone są w jego stronę. I ten specyficzny wyraz twarz mówiący, że on wie, że my wiemy... Poczułam wtedy taką przemożną chęć bycia odrobinę podobną do dziewczyn w moim wieku. I tak bym do niego nie pasowała. Ostatnio okazuje się, że do nikogo nie pasuję.

Głowę rozsadza mi potworny ból. Czy siedzą tam krasnoludki i urządziły sobie kopalnię odkrywkową? Ledwo doszłam do domu. Aż się sobie dziwię, że tego dokonałam. Przespałam trzy godziny i śniło mi się, że było już lato. Całą grupą byliśmy gdzieś nad morzem, było ciepło, błękitne, czyste niebo nie skalała żadna chmurka. Siedzieliśmy w jakichś zaroślach z dala od plaży. My siedzieliśmy a oni pływali. Nie to nie był ten ideał z akapitu wyżej. To był ktoś inny...Czy to są jakieś znaki?

Czy musisz mi Boże to robić? Czy nie możesz przynajmniej ich oszczędzić? Mnie możesz robić różne świństwa. Rozumiem, taki mamy układ. Ale czy musisz jeszcze ich doświadczać? Czy nie wiesz, ze J. jest wrażliwy i wiele niepotrzebnych słów go rani? Czy jeszcze sobie nie zdałeś z tego sprawy? Powinieneś być o tym lepiej poinformowany niż ja. W końcu jesteś wiecznością. Czy choć raz mógłbyś mu tego oszczędzić. Ja nie umiem... ale Ty możesz...

11 kwietnia 2005

Darkness... within...

"Wynurzając się z ciemności, wiem, że czeka mnie jeszcze większa ciemność. Odległy księżycu, ześlij mi światło znad górskich szczytów"
- Izumi Shikibu

Dziś angielski kubek zaszczyca aromatyczna kawa z cynamonem. Przynajmniej kubek jest szczęśliwy, że może mieścić tak wyrafinowany napitek. Bo mnie wszystko wydaje się szare i nawet to piękne, błękitne niebo mnie nie cieszy. Dlaczego? Bo nie mam kontroli nad moim losem. I gdybym mogła zamieścić tu jakieś odgłosy to znalazłby się tu mój gorzki płacz, którego chyba jeszcze nikt z was nie widział i taki prosty acz głęboki w swej prostocie jęk. Może na co dzień nie widać, że chętnie zrzuciłabym się z mostu, bo jakoś próbuję to ukryć. Bo nie mam kotwicy, która by mnie trzymała na krawędzi i nie pozwalała spaść w dół. I serce mi krwawi kiedy widzę, że M. jest smutna a K. ma weltshmerz. I czuję bezsilność, bo nie mogę pomóc O. A bardzo bym chciała. I nie mówcie, że życie jest piękne albo życiowe, bo życie jest gówniane i dupne. Płacz przeplata się z zazdrością, a złość z rozpaczą. I boli mnie, że niektórzy nie zauważają jak nieświadomie można kogoś zranić. Dobre, ciepłe słowa też się skończyły. Wraz z nastaniem wiosny w życiu czuję pustkę i zimę w sercu. Wiem, że to nudne. Kilka notek pod rząd o płaczu. Ale łzy mnie fascynują. Bo później robi się lżej. I za każdym razem inaczej smakują. Raz są słone a raz gorzkie albo zaprawione ulotnymi nadziejami. I chociaż mam ochotę zatopić się w niebycie i choć raz być komuś potrzebną to te marzenia leżą sobie cichutko gdzieś tam na samym dnie mojej dziwnej i nieprzebytej jak puszcza amazońska duszy i czekają. Czekają, aż przyjedzie rycerz w lśniącej zbroi, na białym koniu i je uwolni. I sprawi, że noce nie będą już tak straszne, a dnie rozświetli słońce. Chociaż ludzie mnie lekceważą i nie zadają sobie trudu by mnie naprawdę poznać to chcę mieć tą nadzieję, ze może kiedyś... Tak, wszystko będę odkładać na kiedyś. To magiczne słowo sprawia, ze wszystko staje się łatwiejsze. I złudne.

Na placu Zbawiciela pomarszczone kwiaciarki sprzedają różnobarwne, kolorowe tulipany, irysy, róże, nasturcje, bratki. To znak, że wiosna na dobre zagościła w parkach i na ulicach. I tylko ten widok czyni tę moją szarą rzeczywistość trochę barwniejszą. Chciałabym kiedyś dostać taki pęk czerwonych róż albo różowych czy żółtych tulipanów. Patetyczne, ograne, powiecie? Wcale nie. Kwiaty wyrażają czasem więcej niż się wydaje.

Boże, tak bardzo brakuje mi zrozumienia. Czy mogę Cię prosić, żebyś mi zesłał kogoś, kto mnie zrozumie?

09 kwietnia 2005

Fabulous...

- Jesteś taka nudna!
- Co takiego?
- Powiedziałam, że jesteś nudna.
-Spójrz na siebie!
-Jesteś smutna. Znowu!
-Jesteś jak wielka, czarna dziura.
- Wybacz, ale ja...
- Fefe zawsze mówił, "Żale to strata czasu. To przeszłość, która wyniszcza w teraźniejszości."
- Dopiero co tu przyszłam. Ledwo weszłam w drzwi.
- Jak możesz być szczęśliwa, jeśli sama się pogrążasz?
-Posłuchaj, kiedy byłam małą dziewczynką, godzinami szukałam biedronek.
-W końcu jednak poddawałam się i zasypiałam na trawie.
-Kiedy się budziłam, wszędzie ich było pełno.
- No i?
- Więc idź, popracuj i zapomnij o wszystkim.


***


W moim niebieskim pokoju, na biurku stoi angielski kubek na którym w bramie Hyde Parku kłaniają się sobie dwaj dżentelmeni. W tle widać majestatycznego Big Bena. Kiedyś tam pojadę. I zobaczę wszystkie te cuda. W kubku znajduje się aromatyczna, gorąca herbata earl grey, która wypełnia mnie cudownym ciepłem. Chociaż mój ulubiony kawałek nieba zasłoniły szare chmury to leciutki wietrzyk, który porusza splątane pasemka moich włosów, jest obietnicą pięknej, słonecznej pogody. Takiej jak w lecie, na mojej ulubionej wsi mazowieckiej gdzie niebo jest tak błękitne, że od patrzenia na nie bolą oczy a jabłka, zrywane prosto z drzewa, pachną zabawą i śmiechem. I gdzie truskawki są krwisto czerwone a słoneczniki złote. Do budki znowu zawitała rodzina sikorek. Znowu będą mnie budzić tym swoim szczebiotaniem. Ze zdjęcia w starodawnej ramce uśmiecha się jakaś dziewczynka. W gruncie rzeczy, niemowlę. Na drugiej fotografii stoi mała, nieporadna. Ale też się uśmiecha. Widać ma z czego. Bonsai przeżywa właśnie swoją wiosnę. Już niedługo zrzuci liście i do jego doniczki zawita jesień. Z antyramek w drugim końcu pokoju dyskretnie uśmiechają się gejsze. A stado pingwinów właśnie wyrusza w podróż. Wszystko to jest świadkiem mojego życia. Czasem łez, czasem szczęścia. I choć od pewnego czasu świat sprzysiągł się z kimś przeciw mnie, a mnie bolą niektóre słowa i gesty to gejsze będą się zawsze dyskretnie uśmiechać, o ile ich nie zdejmę a mała dziewczynka ze zdjęcia dalej będzie się śmiać. Tylko ta duża dziewczynka czasem będzie wierzchem dłoni ocierać pojedynczą łzę spływającą po policzku.

08 kwietnia 2005

Cogito ergo doleo...

Gdybym miała powiedzieć co mi leży na sercu to chyba nie zmieściłoby się to tutaj. Od wczoraj świat bombarduje mnie tyloma emocjami, że jeżeli czegoś nie napiszę to moje ego, id i superego pękną. I nic już nie zostanie. Może to i dobrze. Ostatnimi czasy świat i ja staramy się raczej unikać. Ktoś tak kiedyś powiedział. Już nie pamiętam. Ale to określenie dobrze do obecnego stanu mojej duszy pasuje. Tak. Ja wewnętrzne i ja zewnętrzne to dwie inne osoby. A może tylko mi się wydaje. Może tylko sobie wmawiam, że wewnątrz jestem piękna, inteligentna, charyzmatyczna, dowcipna...a na zewnątrz... no tak, niskie poczucie własnej wartości, które trzeba sztucznie powstrzymywać przy życiu...powtarzam się. To chyba jakaś pułapka. Labirynt. Bo gdzieś już to widziałam. Chyba dosyć blisko mnie. Mojego serca. Nie jestem...no właśnie jaka? Nie wiem jaka jestem. A zastanawianie się nad tym jest zbyt niebezpieczne by się w to pogrążać.

Gdybym miała pomyśleć o przyszłości to zobaczyłabym dom z ogrodem na przedmieściach dużego miasta. Dzieci bawiące się w ogrodzie, para zakochanych ludzi na ławce w głębi różanego gaju. Mają przed sobą całe, szczęśliwe życie. Idylla? Być może. Wszak nigdy nie zaprzeczałam, że jestem idealistką. I niepoprawną romantyczką aż do bólu. Ktoś mi to już kiedyś powiedział.

Mam dziwną skłonność do zapamiętywania zapachów. Perfumy których używałam w pierwszej klasie LO już zawsze będą mi się kojarzyć z matematyką. A zapach ciepłej ziemi z wakacjami nad morzem, bo wtedy zwiedzaliśmy skansen i wszędzie unosiła się ta dziwna woń. A wczoraj, gdy wpatrywałam się w to morze zniczy na placu Piłsudskiego, chłonęłam atmosferę tajemniczości, jedności z tym wielotysięcznym tłumem, który pragnął być razem, to zapachniało wiosną, konkretnie późną wiosną. Ciepłym wrześniem. Ten zapach to promienie słońca, wspomnienie wakacji, śmiech, kwiatowy nektar, noc, romantyczne uniesienia. Tak, ta kompozycja zawsze będzie mi się kojarzyć z wrześniem.

To tak jakbyś dawał mi znaki Boże. Nie umiem do końca ich odczytywać ale wiem, że są. I tak, siedząc sobie w moim niebieskim pokoju i patrząc na ,,romantyczny widok z okna” jak mówi A. myślę sobie, że Ty bardzo dobrze wiesz, co robisz ze mną i z moim życiem. I już wiesz jak ono się potoczy i jak skończy. Nigdy nie myślałam o śmierci. Ale teraz zaczęłam. Czy to kolejny znak? Jeszcze nie wiem jaki masz w tym ukryty sens, ale wiem, że on istnieje. Przynajmniej chcę wierzyć, że istnieje...bo gdyby nie ta maleńka kotwica, to już dawno odpłynęłabym tam, gdzie nie ma łez, rozczarowań, hipokryzji i kłamstwa.

Znowu posądzą mnie o grafomaństwo. Ale trudno. Przeżyję i to. W końcu nie takie rzeczy się robiło.

05 kwietnia 2005

Dobrych ludzi nikt nie zapomina (Safona)


Aby zrozumieć ludzi, trzeba starać się usłyszeć to, czego nigdy nie mówią i być może nigdy nie powiedzieliby

Robię się sentymentalna. To znaczy zawsze byłam ale ostatnimi czasy to uczucie się pogłębia. Dlaczego? Może dlatego, że te kilka lat w LO to kawał mojego życia. Jak mi będzie was brakować! A w szczególności będzie mi brakować was Esteci. Jak bardzo, bardzo będzie mi was brakować. Będzie mi brakować naszych wieczorów estetycznych, naszych wspólnych nasiadów i wspólnego oglądania filmów z różnych obszarów kulturowych(kto by pomyślał, że Chińczycy tworzą komedie), żartów, rozmów, spacerów, trawkingu, tych dobrych chwil, tych romantycznych, tych pięknych i tych szarych, zwykłych. Tak bardzo bym chciała, żeby to jeszcze się nie skończyło. Żebym mogła jeszcze przez rok czy dwa chodzić do takiej szkoły gdzie można posłuchać ciętych uwag Ampera, poprzytulać się z Aps, Alą i Miłką, siedzieć obok, rozmawiać, śmiać się, smsować z Jaczakiem :), słuchać poglądów Tellura, gawędzić z Tomkiem, bawić się kulkami Oli, wymieniać poglądy z wami wszystkimi, czuć jak brzuch mnie boli ze śmiechu już chyba niezliczoną ilość razy, plotkować z dziewczynami, bawić się, żyć... Dziękuję wam, że zawsze umiecie mnie podtrzymać na duchu. Szczególnie dziękuję Ci Łukasz, za ciepłe słowa, które zawsze przychodzą w odpowiednim momencie(w takim kiedy jest mi źle i nigdzie nie widać sensu), za wyrozumiałość, dziękuję Ci, że jesteś. Dziękuję Ci Alu za to, że cierpliwie wysłuchujesz moich problemów i choć czasem nie wszystko jest jak trzeba to i tak Cię kocham. Dziękuję Ci Aps, że ze mną gadasz, chodzisz do automatu z kawą i jesteś szczera. Dziękuję Ci, Amperze, że tak trzeźwo podchodzisz do życia. Dziękuję Ci Tellurze, że dzielisz się ze mną swoimi poglądami, jesteś prawdziwy i wrażliwy jak mało kto. Dziękuję Ci Tomek, że masz zasady i je realizujesz. Dziękuję Ci, Olu, że dołączyłaś do nas, że raczysz nas swoim ciastem.
Chciałabym, żebyśmy nie rozmyli się po świecie. Chciałabym, żebyśmy spotykali się czasem. Wiem, że to łatwo powiedzieć ale trudniej zrobić. Cholera, przywiązałam się do was! Bardzo.

Zrozum człowieku jak wiele znaczysz! - Augustyn z Hippony

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...