16 stycznia 2010

Drifitng

Zimno. Czasem aż tak zimno, że czuję iż posiadam oskrzeliki, posiadam czubki palców i tył głowy. Oczu niestety tam nie mam. A czasem by się przydały. Grzeję się w cieple grubo tkanego, szarego swetra, grzeję się w zapachu herbaty, grzeję się w dawno zapomnianej muzyce, grzeję się w usłyszanych słowach i nadziei, że znowu usłyszę coś jeszcze, grzeję się we wspomnieniach z Londynu, grzeję się w obrazach z Amritsaru i rozmowach z kilkoma najważniejszymi ludźmi na świecie. Czekam na listy, które nigdy nie nadejdą i na wielką wyprawę, która się odbędzie.

Z pewnym bliżej nieokreślonym niepokojem czekam na 6 lutego. Znów będzie zimno. Ale nieco inaczej. Spokojniej. Może nie będzie łez. Z pewnością nie będzie morza wiązanek i dźwięku pogrzebowej trąbki. I czerni.

Nie chcę tylko pamiętać S. i chciałabym odzyskać tą pewność siebie, którą nabyłam w sposób bliżej określony a na skutek kilku wydarzeń utraciłam. Mój umysł potrzebuje czyszczenia dysku, back upu niepotrzebnych wspomnień, które nakładają się na te, o których pamiętać warto i trzeba.

Ostatnio podwijam mankiety zwykłego żakietu i dotykając satynowej podszewki czuję małą swobodę. Bo na przekór dress code, robię coś co jest tylko moje. Choć może i wymyślone przez kogoś innego. Przełamując fale sztywnych zasad rozpycham się powoli tu gdzie jestem.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...