22 marca 2009

,,Almost lover" Fine Frenzy

Your fingertips across my skin
The palm trees swaying in the wind
Images
You sang me Spanish lullabies
The sweetest sadness in your eyes
Clever trick

Well, I never want to see you unhappy
I thought you'd want the same for me

Goodbye, my almost lover
Goodbye, my hopeless dream
I'm trying not to think about you
Can't you just let me be?
So long, my luckless romance
My back is turned on you
Should've known you'd bring me heartache
Almost lovers always do

We walked along a crowded street
You took my hand and danced with me
Images
And when you left, you kissed my lips
You told me you would never, never forget
These images

No

Well, I'd never want to see you unhappy
I thought you'd want the same for me

Goodbye, my almost lover
Goodbye, my hopeless dream
I'm trying not to think about you
Can't you just let me be?
So long, my luckless romance
My back is turned on you
Should've known you'd bring me heartache
Almost lovers always do

I cannot go to the ocean
I cannot drive the streets at night
I cannot wake up in the morning
Without you on my mind
So you're gone and I'm haunted
And I bet you are just fine

Did I make it that
Easy to walk right in and out
Of my life?

Goodbye, my almost lover
Goodbye, my hopeless dream
I'm trying not to think about you
Can't you just let me be?
So long, my luckless romance
My back is turned on you
Should have known you'd bring me heartache
Almost lovers always do

17 marca 2009

Writings from the apple tree.

Zmokłam dziś niemiłosiernie. Nic to, kobieta pracująca żadnej pracy się nie boi a deszcze niespokojne również nie są jej strasznie. Próbowałam znaleźć dziś grób Łukasza. To no avail. Nic to, ważne, że miałam dobre chęci i przez dwie godziny spacerowałam sobie po cmentarzu próbując przypomnieć sobie gdzie staliśmy dokładnie miesiąc temu. Zabawne, wstałam dziś z takim dziwnym, nieracjonalnym zamiarem odwiedzenia Łukasza a dopiero pod samym cmentarzem zdałam sobie sprawę i ta myśl uderzyła mnie z prędkością tego gradu, który zaczął właśnie padać, że to dokładnie okrągły miesiąc od pogrzebu. Cóż Boże, to przecież Ty jesteś specjalistą od dawania znaków. To otwarcie się przede mną drzwi kościoła na placu Trzech Krzyży kilka dni temu delikatnym podmuchem wiatru również było interesujące, przyznaję. I wiesz, co? Bardzo mi się te znaki podobają. Sprawiają, że chce mi się śmiać i krzyczeć z tej niewysłowionej radości nad Twoim cudami, nad Twoimi dziećmi, tak bardzo niedoskonałymi w swojej doskonałości.

Chociaż na zewnątrz wciąż jest zimno i wietrzno to zeszła sobota była doprawdy wiosenna, jakby ziemia otrzepywała się z tych liści, w które się zagrzebała zapadając w zimowy sen. Najpierw była lekcja tańca bollywoodzkiego z A. gdzie udowodniłam, że do Hemy Malini mi jeszcze daleko ale sił i chęci mi nie brakuje a alapadmę robię tak, że mucha nie siada:) Potem świętowaliśmy po raz drugi urodziny M. Tydzień temu świętowaliśmy to wiekopomne wydarzenie uroczą i pełną pysznego jedzenia(ciasteczka maślane!) domówką, teraz wybraliśmy się na Stare Miasto. Nasz wybór padł na Keks, stylową kawiarnię na rynku gdzie zajęliśmy prawie wszystkie stoliki(których jest tam chyba z sześć…). No cóż, w końcu było nas chyba z dziesięć osób. Jak to zwykle bywa u Estetów, gadaliśmy o ważkich sprawach tego świata czyli o tym czemu kobiety się malują i czy istnieje tradycyjna mudra w tańcu bharatanatyam na ,,błąd pliku Dll”. Chyba nie istnieje, obawiam się, ale tradycyjny znak na pisanie na klawiaturze już tak:) Następnie się ściemniło więc postanowiliśmy podbijać naszym urokiem plac Zamkowy gdzie uskuteczniliśmy świetną sesję zdjęciową z watą cukrową sponsored by A. którego wielbię za to, że jest. Sesja zdjęciowa nie wyczerpała atrakcji wieczoru toteż przenieśliśmy się na znaną miejscówkę czyli do mieszkania M. i B. za którą to gościnę podziękowaliśmy poniekąd zasiedziawszy się do późna:) Oczywiście była herbata(kokosowa!), wino, szampan(a jakże!), ciasteczka, występ taneczny A., oglądanie zdjęć ze Starówki(tradycyjna u nas meta impreza) i wiele wiele innych… tak więc, niezmiennie jestem oddaną fanką Estetów.

I wiesz, co jeszcze Boże? Modlę się o pokorę dla niektórych ludzi. O umiejętność spojrzenia dalej niż czubek własnego nosa, potrzeb, wygórowanych aspiracji i mylnego przeświadczenia o własnej offowości. Grow up.

08 marca 2009

Imagine

Wyszło słońce. Wczoraj wieczorem, w nocy, rano też i cały czas jeszcze świeci. Może nie jestem retro chłopcem, ale też lubię pociągi i dworce. Taki symbol zmiany, fizycznej i tej metafizycznej. Pociągi odjeżdżają, przyjeżdżają, zabierają ludzi do domu, do pracy, na spotkanie, na wakacje i w nieznane. Zmienia się krajobraz za oknem, nieczęsto zmieniają się myśli, postawy i spojrzenia. Ludzie spieszący się na pociąg, czekający na zbawienie na dworcu, zabijający czas błądzeniem w myślach lub przeciwnie niemyślący o niczym a jedynie wypowiadający bezgłośną modlitwę o upragniony przyjazd pociągu. Historie pociągowe, obserwacje, ukradkowe spojrzenia, gesty, mikroświat dworców i pociągów. Tych dwoje na stacji Warszawa Wileńska witających się po długim okresie odosobnienia. To jej spojrzenie mówiące jak bardzo czekała na jego przyjazd. Ta młoda dziewczyna podobna do Hinduski, ze słuchawkami na uszach i z torbami pełnymi aspiracji. Te dwie osiemnastolatki z żółtymi tulipanami wracające z centrum na przedmieścia, z jednego świata w drugi. Ci zaspani pasażerowie w kolejce o piątej rano. Jedni otuleni jeszcze snem, inni otuleni procentami.

Potem jeszcze ta para na Starówce, wyzywająca się od najgorszych, próbująca krzykiem obudzić samego Zygmunta. I ta cudowna cisza samego Placu Zamkowego… Ten zapierający dech w piersi widok Wisły, miasta śpiącego jeszcze a jednocześnie powoli budzącego się do życia, te światła, ten zapach kadzideł pod Świętą Anną. To miasto, tak znane a jednocześnie oferujące jeszcze tak wiele do odkrycia, do przeżycia i zobaczenia. Codziennie zachwycać się zwykłymi rzeczami, zwykłymi widokami, zwykłymi miejscami i osobami, które o innej porze dnia, w innym kontekście nabierają nowego sensu, nowego znaczenia i stawiają przed nami nowe doświadczenie. Zachwycać się zwykłym życiem. Bo nie ma innego. Jest przez chwilę, bo jest nowe i nieznane, ale potem staje się dla każdego z nas nasze i zwykłe. I wcale nie zmienia to jego niezwykłości i wartości. I to od nas zależy jak bardzo uczynimy je niezwykłym, wartościowym i fascynującym. Nie trzeba intensywnie podróżować przez następne dziesięć lat, nie trzeba ciągle szukać nowych wrażeń, nie trzeba ciągle chcieć więcej, nie trzeba być na siłę lepszym i mądrzejszym niż się jest. Więcej pokory przed tym, co się naprawdę ma. Bo to może prysnąć w ciągu jednej sekundy. Więcej pokory przed Tym, który naprawdę wie lepiej.

03 marca 2009

Mirror, mirror on the wall...

Brzydzę się tych trzech miesięcy hipokryzji. Nienawidzę siebie za to, że pozwoliłam sobie mu uwierzyć. Odruch wymiotny powoduje we mnie własna naiwność uwierzenia w siebie i we własne możliwości. Co ja sobie myślałam? Że naprawdę jestem taka cudowna, wspaniała, piękna, inteligentna, idealna? Że naprawdę spotkanie mnie było dla niego ważne? Że te wszystkie słowa o zmienianiu się, pozbawianiu się cynizmu, stawaniu się dobrym człowiekiem, posiadaniu ideałów, kochaniu mnie taką, jaka jestem były prawdą? Ja przecież nie jestem taka nawet w jednym procencie. Przecież nie jestem jakimś aniołem miłosierdzia, zjawiskiem, cudem, znakiem, przeznaczeniem, impulsem. Jestem nikim. Cieniem.

I nie potrafię za cholerę uporać się z tym bólem. To mnie spala od środka. Nie pozwala swobodnie oddychać. Wynajduję sobie różne zajęcia żeby tylko nie myśleć. Żeby nie analizować co zrobiłam źle, co było nie tak, co zrobiłam za szybko a czego nie zrobiłam. Z nocnych, bezsennych analiz wychodzi niewiele. Że ja jestem nic nie warta, że nie ma na świecie osoby, która jest w stanie mnie pokochać, że nawet jeśli jest to po krótkim okresie czasu stwierdza, że jednak nie. Czyli standard.

Tak, wiem, że jest kilka fajnych rzeczy na tym świecie. Ba, jest nawet na tym świecie kilkoro najcudowniejszych, najlepszych ludzi na świecie, którzy potrafią zamienić zwykłą kawę w skrzącą dowcipem i radością rozmowę o urywanych jajach a zwykły spacer po lesie Kabackim w moje własne, prywatne katharsis.

Czasem jeszcze płaczę. Nie potrafię jeszcze przestać. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że on nie jest wart żadnej mojej łzy. Mimo to otwory łzowe raz na jakiś czas się otwierają. Otwierają się też ciągi myślowe o beznadziei, o tym poczuciu własnej wartości, które kiedyś tam było na normalnym poziomie ale szybko opadło poniżej wszelkich dopuszczalnych wskaźników. Leży HDI, DPI, BAEL, DVD, VCR, OTC, RX, RKS, ONZ, UE, EKG, USG, PH i tak dalej aż do skończenia świata.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...