29 sierpnia 2009

Against all odds p.2

Tak więc Laura się spieszyła, dopasowana w talii spódnica w kolorze pudrowego różu tańczyła wokół jej kolan a pierś przykryta śnieżnobiałą bluzką z wykrochmalonym kołnierzykiem podnosiła się i opadała w rytm szybkiego oddechu. Laura biegła a nie lubiła w tym momencie owej czynności z kilku powodów. Po pierwsze, miała na nogach buty na obcasach, po drugie, już czuła, że jej wysiłki nad ułożeniem sobie schludnej fryzury spełzły na niczym bo niesforne kosmyki zaczęły żyć na wietrze własnym życiem i po trzecie, lało jak z dziurawego wiadra a to nie sprzyjało zachowaniu spódnicy w stanie nieskazitelnym. Laura nie była pedantką. Była perfekcjonistką i zawsze pilnowała by jej ubrania pasowały do siebie kolorystycznie, książki na półce ułożone według rozmiarów a spóźnienia jedynie efektowne a nie irytujące. Wyznając kult porządku i ładu Laura nigdy nie pozwalała sobie na szaleństwa a jedyną ekstrawagancją na jaką sobie pozwoliła była ogromna broszka z szafiru kupiona na targu staroci. Można powiedzieć, że jedyną słabością Laury był jej zawód, dzięki któremu zarabiała na siebie i była w miarę niezależna. Bycie pisarką w czasach kiedy to mężczyźni święcili tryumfy we wszelkich dziedzinach od chemii po malarstwo nijak nie pasowało do oficjalnego porządnego wizerunku panienki z dobrego domu. Na razie były to tylko krótkie opowiadania pisane pod pseudonimem Lukas Clearwater i publikowane w popołudniówkach. Kilka lat temu wydano nawet zbiór jej krótkich form a czasem zdarzało jej się przemycić gdzieś jakiś wiersz czy bajkę dla dzieci ale potajemnie Laura pracowała nad powieścią godną pani Austen. Wielki, epicki romans, ponadczasowy, łamiący gdzieniegdzie ustalone tabu. W głębi serca marzyła o pozwoleniu sobie na odrobinę niczym nie skrępowanej wolności i uwolnieniu się z konwenansów, ale nigdy nie zdobyła się na odwagę by te pragnienia spełnić. Może brakowało jej silnego bodźca. Może brakowało jej doświadczenia.

Wiliam Rochester również się spieszył. W kawiarni u zbiegu ulic Myfair i Sundell czekał na niego śliczny, blond włosy anioł o sarnim spojrzeniu. Jedynym problemem było to, że Will za nic w świecie nie mógł przypomnieć sobie jak ów anioł ma na imię. Jenny, Clara, Emma? Nigdy nie miał pamięci do imion a tym bardziej imion kobiet, którymi aktualnie się zajmował a raczej które aktualnie umilały mu czas. Tak więc Will się spieszył a poły jego idealnie skrojonego surduta tańczyły na wietrze. Stwierdził, że wybierając się w drogę pieszo popełnił taktyczny błąd. Coraz mocniej zacinający deszcz niweczył jego wysiłki w celu wypracowania idealnie wypolerowanych butów. Parasol został oczywiście w kawalerskim mieszkaniu Willa na przedmieściach Londynu. Nie pasował do większości jego ubrań, więc zwykle pilnował jego skromnego acz wyszukanego i wysmakowanego dobytku. Will nie był pedantem. Nie był też wymuskanym maminsynkiem. Przeciwnie. Był ekscentrykiem i chlubił się tym. Jeden z przejawów tej cechy, rzeźbiony zegarek z tarczą wysadzaną małymi rubinami zawieszony na srebrnym łańcuszku wskazywał, że właściciel jest już mocno spóźniony i jeżeli blond anioł posiadał nieograniczone wręcz pokłady cierpliwości to jeszcze na niego czekał. Jednak nie było mu dane dowiedzieć się tej fascynującej prawdy, bo zza rogu niczym rozjuszona, spiesząca się do wodopoju gazela wyskoczyła pudrowo różowa chmura i dosłownie staranowała Willa tak, że oboje wylądowali na chodniku. Chmura czy też gazela była płci pięknej, była mokra od deszczu i niewątpliwie chciała na kimś rozładować swoją niepohamowaną złość na ten fakt.
-Z łaski swojej proszę uważać jak Pan idzie. Teraz jestem jeszcze bardzie mokra niż wcześniej a na dodatek brudna. Oczu Pan nie ma? Stracił Pan wzrok pod Waterloo? Zazdrosna kochanka wypaliła je Panu kwasem?- Laura nie mogła pohamować irytacji, chociaż zwykle była oazą spokoju. Teraz jednak niezdarność owego mężczyzny doprowadzała ją do pasji. W środku gotowała się na tego nieokrzesanego gbura.
-Pragnę zauważyć droga Pani, że to Pani na mnie wpadła i to przez Panią mam teraz mokre spodnie w bardzo strategicznym miejscu. Oczy posiadam a jakże, dobrze mi służą, ale niestety nie uchroniło mnie to przed wpadnięciem na Panią bo nie przywykłem do uciekania przed żywym taranem. Pod Waterloo nie byłem, być może mój zegarek pamięta tamte czasy a kochanki nie posiadam, wypraszam sobie. Za dużo problemów z utrzymaniem i zbyt wiele hałasu. - Will zirytowany obiegł wzrokiem przyczynę swojego nieplanowanego postoju.

02 sierpnia 2009

Against all odds

Najdroższa Lauro,

Nie mam nawet pewności, że przeczytasz ten list. To już rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni odkąd widziałem Cię po raz ostatni. Miałaś wtedy na sobie tę prostą, jedwabną sukienkę w kolorze szmaragdu, która tak cudownie podkreślała Twoje oczy. Płakałaś. Co ja mówię. Rozpaczałaś. Całe Twoje policzki były zalane łzami a oczy nie były już jasno zielone a granatowe.

Chciałbym, żebyś mi wybaczyła. Mimo wszystko.

Will


Te kilka słów, te kilka zdań tak nieporadnie napisanych jego ręką. Tak przesłodzone. Tak jakby nic się nie stało a jakby ten list miał wszystko załatwić. Czy istnieją granice wybaczania? Czy po tym wszystkim można tak po prostu napisać list? Pożółkły kawałek papieru leżał na kolanach Laury i ciążył jej niemiłosiernie, mimo że właściwie nic nie ważył. Może tylko symbolizował te tysiące nieprzespanych nocy, przepłakanych poranków i dziesiątków tysięcy chwil, kiedy zastanawiała się co zrobiła nie tak. Chociaż nie ona pierwsza i nie ona ostatnia. Ktoś kiedyś tak to ustawił żeby kobiety cierpiały z miłości rycząc w poduszkę a mężczyźni chodząc na wódkę i zwierzając się barmanowi. Proste jak włos Mongoła. Właściwie ten list pochodził jakby z innego świata, jakby napisał go ktoś inny. Patetyczny do potęgi. Nie ten Will, który twierdził, że to właśnie ona jest cholerną miłością jego życia i nie ten Will, który wmawiał jej, że spotkanie jej było jak znak od Boga. Nie, tamten Will był… no właśnie, jaki był? Dumny, butny, zawadiacko patrzący tymi swoimi kryształowo błękitnymi oczami spod wpół przymkniętych powiek, zawsze z gotową odpowiedzią na każde pytanie, nie ważne czy z dziedziny fizyki termojądrowej czy po prostu szeroko pojętego życia. Gdy jej nie znał to obracał wszystko w żart, opowiadał anegdotkę o złamanej nodze w czasie maratonu albo uśmiechał się zabójczo a wszystkie osobniczki płci pięknej, choć niekoniecznie zawsze mądrej mdlały z wrażenia. Dusza towarzystwa i idealny kandydat do sprowadzania kłopotów na grzeczne i porządne dziewczynki.

Taki w skrócie był William Rochester i takim poznała go Laura Gilliam pewnego zimowego wieczoru. Już była spóźniona, czekał na nią Peter, jej narzeczony, z którym za kilka miesięcy miała wziąć ślub i zamierzała być z nim nieprzyzwoicie wręcz szczęśliwa. Taki przynajmniej miała plan. Nie była stuprocentowo pewna czy akurat Peter był najlepszym materiałem na tego rodzaju życiowe eksperymenty, ale dobrze całował, miał domek na wsi i delikatne, wypielęgnowane dłonie. Jak na ironię, rodzice również go akceptowali, więc właściwie dlaczego nie mieliby być szczęśliwi?

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...