30 kwietnia 2005

So close, so far....

Imagine
there's no heaven,
It's easy if you try,
No hell below us,
Above us only sky,
Imagine all the people
living for today...

You may say I’m a dreamer,
but Im not the only one,
I hope some day you'll join us,
And the world will live as one.



Dawno nic mnie tak nie trząchnęło jak to. Chciałam znaleźć dawną ,,podmiejską, modną willę w Mokotowie” budowaną na zlecenie księżnej Izabeli Lubomirskiej. Podobno znajduje się w sąsiedztwie Królikarni. Podobno, bo nie udało mi się jej znaleźć. Za to znalazłam coś o wiele piękniejszego. Moją ,,świątynię dumania” jak by to nazwał wieszcz. I jeżeli ktoś chce mnie zabrać na romantyczny/szalony/powolny/cudowny(niepotrzebne skreślić) spacer to niech skieruje swoje kroki do parku przy Królikarni. Ale nie tego na wysokości ulicy, o nie. Ten jest tak bardzo prozaiczny i pozbawiony magii, że hrabia Tomatis przewraca się w grobie, iż wybudowano mu coś takiego pod nosem. Nie, do mojego magicznego miejsca trzeba iść w dół, jakby do podziemi wąską ścieżką wzdłuż starego muru Królikarni, chwila szaleńczej jazdy na rowerze i już jesteśmy. Oto naszym zdziwionym oczom ukazuje się kawałek ziemi wyjęty ni to z puszczy ni to z lasu, mokradła poprzecinanie alejkami. W szuwarach mieszkają kaczki, te zwykłe i czarne. Wszechogarniająca, soczysta zieleń, czuć wiosnę, której nie widzi się na ogół w mieście. Stylizowane na antyczne ruiny korynckie kolumny, a na dziedzińcu Królikarni można sobie wyobrazić jak arystokratki wychodzą z powozu czy z bryczki w pięknych atłasowych, jedwabnych sukniach i po marmurowych schodkach wchodzą do rezydencji kierując się do sali balowej. Tam będą tańczyć walca albo kadryla, pić szampana, rozmawiać...ach miałam mówić o ,,świątyni dumania”. Ważny jest zapach, który unosi się tam pod wieczór. Taki słodko- gorzki, wilgotny. Czuć nagrzaną słońcem ziemię. Sam król nieboskłonu chowa się za chmurami. Jest obietnicą. Obietnicą jutra. Jutra lepszego lub gorszego. Na pewno innego.

22 kwietnia 2005

Just to explain a few things...

Przypomnij sobie Aniu jak miałyście świetną rozrywkę ze mnie, przypomnij sobie jak było fajnie doprowadzać mnie do łez. Przypomnij sobie jak z Majką robiłyście sobie żarty ze mnie, tej gorszej. Przypomnij sobie jak było fajnie mnie dołować, przypomnij sobie sytuacje na obozach. I nie zaprzeczaj, że tak nie było. ,,To boli, wiesz?" i nadal trochę boli. I być może nieopatrznie coś sformułowałam. Nigdy nie uważałam, ze jesteście narkomankami i alkoholiczkami. Być może dobrałam za mocne słowa. Za to przepraszam. Nie mówię, że jestem kryształowa. Również nie zawsze byłam w porządku. Twierdzę tylko, ze tamto środowisko miało na mnie destrukcyjny wpływ. I może źle was rozumiem bo same nie chciałyście się do końca poznać?

Nasza przyjaźń była w podstawówce i gimnazjum. Potem się rozmyło. Nawet nie chcę rozstrząsać dlaczego. Może wina leży po obu stronach, nie pomyślałaś o tym? I nie chcę się kłócić bo w walce na słowa mówione nie jestem dobra. I tak przegram, bo wpędzisz mnie w poczucie winy czy zaniżysz poczucie wartości.

Może moje niezrozumienie waszego życia wynika z tego, ze nigdy tak naprawdę nie chciałyście go pokazać? Tak, jestem nieobiektywna. Mój nieobiektywizm wynika z doświadczeń, które zyskałam także dzięki wam. Jeżeli chcesz, to powiedz prawdę o mnie. Na pewno powiesz więcej ode mnie. Ja tej prawdy jeszcze nie odkryłam. Co do naszego dzieciństwa to pozostaje ono takie jakie było- magiczne, niezapomniane. I takie pozostanie.

Pisanie traktuję terapeutycznie. Przez opisywanie próbuję walczyć z kompleksami. Szczęśliwi którzy ich nie mają...Tak, nie poznałam prawdziwej miłości. Może jestem zbyt beznadziejna, nudna, głupia(niepotrzebne skreślić) ale przynajmniej się staram. I niestety ideą bloga jest pewna forma masochizmu. Zgodziłam się na to zakładając go. Wiedziałam, że pojawią się komentarze. I dobrze bo może twoich Aniu i twoich Gośka nigdy bym normalnie nie poznała. A tak, wiem co myślicie o sobie i o mnie.

21 kwietnia 2005

And she carries the reminders...

Jestem naiwna. I nie umiem okazywać uczuć. I nie umiem przy sobie nikogo utrzymać. Odchodzą bo nie widzą we mnie tego, co ja chciałabym żeby widzieli. I nie umiem odmawiać. Potem mam wyrzuty sumienia. W ogóle moje sumienie jest dziwne. Czasem przypomina o sprawach, które są naprawdę błahe. A mimo to przypomina. I nigdy nie mogę być w czymś lepsza albo najlepsza. Zawsze średnia. Zawsze. Nie, nie chodzi mi tu o użalanie się jak to czynią niektórzy. Chodzi mi o stwierdzenie faktu.

Boję się. Boję się kontaktów z drugim człowiekiem, miłości, zdrady, prawdy, bólu, zadrapań, niespełnionych marzeń, życia, samodzielności, braku bratnich dusz, zawiści, strachu o jutro, wytykania błędów, popełniania błędów, nagłej śmieci, cierpienia, nie kochania, nie akceptacji, wyalienowania, trudów, znojów, chorób, ciemności, tysiąca rzeczy na głowie, odpowiedzialności za siebie i drugiego człowieka, depresji, nie posiadania rodziny, nie posiadania przyjaciół, nie posiadania... boje się żyć i umierać?

Dzisiaj spotkałam relikt przeszłości. Szłam sobie do mojej ukochanej biblioteki- jedynego przyjaciela, który mnie rozumie i zawsze jest, który nie zawodzi. Po drodze świat bombardował mnie tysiącem kolorów...żółte tulipany, czerwony dach, błękit nieba, czarny pies, zieleń trawy. Spotkałam D. Pomijając to, ze zachował się jak ostatni cham bo przeszedł koło mnie bez słowa to zaraz naszły mnie dwa słowa. Relikt przeszłości. Tej przeszłości kiedy zawsze czułam się gorsza, mniej inteligentna i zawsze wystawiona na głupie docinki ,,grupy ze stritu”. I bezproduktywne przesiadywanie na miejscówce albo na krawężniku ulicy. I ciągłe wystawianie się na upokorzenia. I ciągłe szukanie siebie. Czemu nie zauważyłam tego wcześniej? Czemu nie zauważyłam, że podświadomie pragnę akceptacji i pakuję się w środowisko, które moralnie jest wypaczone? Nie, nie wpadłam w żaden debilny nałóg, nawet nie próbowałam. I nie zrobiłam nic głupiego żeby oni wszyscy mnie zaakceptowali. W sumie to wam wisiało jak ja się czuję. Ale nie martwcie się. W końcu się spotkamy. W końcu zdaję na resocjalizację...

I am just a poor boy
Though my story's seldom told;
I have squandered my resistance
For a pocketful of mumbles,
Such are promises---
All lies and jest,
Still a man hears what he wants to hear
And disregards the rest.
(S&G...

19 kwietnia 2005

Who are you?

Laura Giliam będzie trochę jak ja. Nieśmiała, wielka romantyczka, trochę zwariowana, oczytana. Będzie zawsze dążyć do upragnionego celu i nigdy nie będzie się poddawać. Faceci będą się za nią oglądać, ale ona przysięgła sobie, że nigdy się nie zakocha. Nie chce cierpieć tak jak inne kobiety zostawione przez mężczyzn. Laura jest kobietą niezależną i silną. Ale nie jest chorobliwie nieśmiała tak jak ja, nie boi się mężczyzn, choć nie pragnie ich towarzystwa. Te moje zle cechy z niej wyplenilam. Wreszcie znajduje kogoś, kto będzie ja rozumiał, troszczył się o nią i wyzwalał w niej namiętność. Laura znajdzie swoją wielką miłość bardzo blisko siebie, chociaż będzie podróżować w czasie i przestrzeni. I nigdzie nie spotka mężczyzny tak odpowiedniego dla niej jak Jack Devlin. A on nie będzie o nią zabiegał, tylko skrycie będzie pielęgnował to uczucie w sobie. A on? Jaki będzie? Taki jakiego ja bym chciała miec u swego boku. Czyli inteligentny, wrażliwy, lekko zwariowany i przede wszystkim cierpliwy. Żeby umiał mnie zniesć. I żeby umiał mnie rozumieć. Aż wreszcie zrozumieją, iż są dla siebie stworzeni i nie mogą bez siebie żyć.Tak. G Tylko, że takie historie zdarzają się w książkach i jedynie w nich. Nic nie możemy na to poradzić, że życie jest czasem prozaiczne do szpiku kości...


***


Tak. Głupia romantyczka, powiecie. Może i tak.


***


I can hear the soft breathing
Of the girl that I love,
As she lies here beside me
Asleep with the night,
And her hair, in a fine mist
Floats on my pillow,
Reflecting the glow
Of the winter moonlight.


(z serii: S&G dobry na wszystko)

Hi there....

When you're down and out,
When you're on the street,
When evening falls so hard
I will comfort you.
I'll take your part.
When darkness comes
And pains is all around,
Like a bridge over troubled water
I will lay me down.


Nie będę sie wywnętrzać. Przecież i tak nikogo to nie obchodzi.

15 kwietnia 2005

THE END

Często twe oczy miast wiosennieć zielenią
Są takie zimne i dziwne
W chorych rozmowach twe oczy patrzą gdzie indziej
Patrzą tylko gdzie by się schować

Twoje ramiona – nie kruszące się ciasto
Nie pachną miętową maścią
Ja w twoich ramionach – nieistotny dysonans
Deszcz szczęścia strzał nad przepaścią

Szeptem na ucho powiem że
Że ja, ja się tego wyrzekam...

Tych ranków jak febra
- u okien twych jak żebrak -
Siedziałem na drzewie nie raz

I gwiazd spadających
- pijanych gwiazd na stos -
Nocą gdy będę umierał

Szeptem na ucho powiem że
Że ja, ja się tego wyrzekam...
Wyrzekam bo...
Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości
Jak ty

Zanim piorun i tęcza przejdą przez smutków most
Zanim dzień stąd odleci na chmurze
Zanim groszki i róże pocałują się znów przez płot
Zanim kurz pozamiata podwórze

Szeptem na ucho powiem że...


Tak. Świat daje mi znaki. Dziwne, że tekst piosenki może być taki prawdziwy. A może nie? Gdyby tylko cofnąć czas. Najlepiej o trzy lata. Na pewno przeżyłabym to wszystko inaczej. Tylko problem w tym, że cos się skończyło i chyba już tego nie można odwrócić. Wiedziałam, że jestem dziwna ale żeby aż tak? Bo po raz pierwszy w życiu jest mi smutno z powodu zakończenia roku. Bezbrzeżny smutek. I dlaczego? Tak do końca to nie znam odpowiedzi na to pytanie. Chyba dlatego, że tak się przywiązałam do niektórych ludzi i nie chcę się jeszcze z nimi rozstawać tak na dobre. Pewnie dlatego, że te trzy lata to były lata prawdziwego emocjonalnego i intelektualnego dojrzewania. I lata dwóch miłości... tych prawdziwych. Lata przełomów, lata rozczarowań ale też odkrycia co znaczy prawdziwy, niepohamowany śmiech, zabawa. Zrozumiałam, że można mieć marzenia, można cieszyć się tymi najmniejszymi rzeczami jakie przytrafiają się nam na drodze życia.

A jeszcze na dodatek dręczy mnie cos takiego nieokreślonego. Zazdrość, ból, łzy, niepewność, nieodgadnione uczucia, beznadzejność życia, niemozność powiedzenia tego co bym naprawdę chciała. I jeszcze ta piosenka. "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości. Jak ty". Nieprawda. Ja boję się wszystkiego...

14 kwietnia 2005

Did I ask too much? More than a lot...


Wcale nie potrzebuję nikogo.
Wcale nie jestem zazdrosna.
Wcale nie wariuję.
Wcale nikt mnie nie ignoruje.
Wcale jest świetnie.
Wcale nie czuję się nieszczęśliwa.
Wcale nie mam nikogo oprócz tego głupiego bloga.
Wcale jutro nie skończy się jakiś etap.
Wcale mi nie jest smutno.
Wcale nie potrzebuję znaków.
Wcale nie potrzebuję ciepła.
Wcale nie potrzebuję ciepłych słów.
Wcale nie potrzebuję żeby ktoś o mnie myślał .
Wcale nie potrzebuję zrozumienia.
Wcale nie potrzebuję miłości.
Wcale nie chcę.
Wcale niczego się nie boję.
Wcale nikt mnie nie rani.
Wcale nikt mnie nie rozumie.
Wcale nie jestem taka jaką chcieliby mnie widzieć inni...

13 kwietnia 2005

What a bright, sunny day...

She calls out to the man on the street
"Sir, can you help me?
It's cold and I've nowhere to sleep,
Is there somewhere you can tell me?"
He walks on, doesn't look back He pretends he can't hear her
Starts to whistle as he crosses the street
Seems embarrassed to be there
Oh think twice, it's another day for
You and me in paradise...


Czy znasz kogoś, kto od dziesięcioleci żyje pośród aktorów, kłamstwa, ułudy, która odbiera mu powoli chęć do życia? Kogoś, kto boi się kontaktów z drugim człowiekiem i wyczekuje bezpiecznego powrotu do domu, a kiedy już tam jest to żałuje wszystkich wypowiedzianych słów, gestów, myśli. Kogoś, kto co wieczór myśli, co przyniesie mu życiodajne jutro... Kogoś, kto przemówić nie może, bo słowa, które mogą stać się narzędziem krzywdy, ale też i radości, spełnieniem marzeń nie chcą przecisnąć się przez zaciśnięte ze strachu gardło. Kogoś, kto wolałby pozostać niewidomym, by nie widzieć tego, co inni widzą lub nie chcą zobaczyć. Kogoś, kto chciałby pozostać niesłyszącym by nie usłyszeć wołania o pomoc. Żyć, by nie umrzeć? Kogoś, kto balansuje na granicy obłędu z jednej tylko przyczyny. Kogoś, kto rzuciłby się ze skały by wiedzieć, że jest ktoś, kto cię uratuje i powie, że jutro będzie jaśniejsze, czystsze. Kogoś, kto ciągnie za sobą ogromny bagaż kompleksów, ciężkich doświadczeń, niezasklepionych ran, niezapomnianych krzywd. Kogoś, kto cierpi na chorobliwą nieśmiałość i tylko dzięki kilku rzeczom potrafi egzystować. Kogoś, kogo można zranić tak łatwo, że nawet nie mrugniesz, a już ociera cieknącą krew z niewidzialnej rany na duszy. Nie znasz? Grubo się mylisz. To ty i ja. I to być może jest naszym przekleństwem lub błogosławieństwem.

Ten tekst napisałam w pierwszej klasie LO. W gruncie rzeczy nic się ze mną nie zmieniło. Ale to była inna epoka. I myślałam, ze już mam to za sobą. To wieczne, uporczywe uczucie niepewności i bezsilności. Te ciągłe rozmowy i roztrząsanie, dlaczego On zachowuje się tak a nie inaczej. Myślałam, że już mnie to nie ruszy i mało mnie obchodzi większość spraw z nim związanych. Myślałam, że już mi przeszło. Myślałam...głupia byłam. Bo ja naiwna, chciałam coś ruszyć. Sprawić, że może coś się zmieni. Że moje intencje zostaną czysto odczytane. Ale nie. Trzeba je było przeanalizować od innej strony i wyciągnąć takie wnioski na jakie nawet ja bym nie wpadła. A tak dostałam tylko po twarzy i dostałam kolejną etykietkę. Dziękuję, mam już ich aż nadto. Życie jest podobne do głębokiego basenu. Płyniesz i utrzymujesz się na powierzchni. Ale zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał Cię zatopić. A tak się składa, że mnie nie ma kto wyratować.

12 kwietnia 2005

My prince charming...

Do you remember, chalk hearts melting on a playground wall?
Do you remember, dawn escaped from moonwashed college halls? Do you remember, the cherry blossom in the market square? Do you remember, I thought it was confetti in our hair By the way didn't I break your heart? Please excuse me, I never meant to break your heart. So sorry I never meant to break your heart. But you broke mine.

Marillion, "Kayleigh"

To był on. Taki jaki mi się śnił. Ideał. Cudo. Po prostu. Brunet o orzechowych oczach. Koniuszki jego rzęs ktoś pomalował na złoto. Szczupła sylwetka i intrygujący wisiorek na szyi. Jednodniowy zarost i słuchawki na uszach. Ciekawe czego słuchał? I ten błąkający się po pełnych, zmysłowych ustach uśmiech tak jakby był pewny, że wszystkie damskie oczy zwrócone są w jego stronę. I ten specyficzny wyraz twarz mówiący, że on wie, że my wiemy... Poczułam wtedy taką przemożną chęć bycia odrobinę podobną do dziewczyn w moim wieku. I tak bym do niego nie pasowała. Ostatnio okazuje się, że do nikogo nie pasuję.

Głowę rozsadza mi potworny ból. Czy siedzą tam krasnoludki i urządziły sobie kopalnię odkrywkową? Ledwo doszłam do domu. Aż się sobie dziwię, że tego dokonałam. Przespałam trzy godziny i śniło mi się, że było już lato. Całą grupą byliśmy gdzieś nad morzem, było ciepło, błękitne, czyste niebo nie skalała żadna chmurka. Siedzieliśmy w jakichś zaroślach z dala od plaży. My siedzieliśmy a oni pływali. Nie to nie był ten ideał z akapitu wyżej. To był ktoś inny...Czy to są jakieś znaki?

Czy musisz mi Boże to robić? Czy nie możesz przynajmniej ich oszczędzić? Mnie możesz robić różne świństwa. Rozumiem, taki mamy układ. Ale czy musisz jeszcze ich doświadczać? Czy nie wiesz, ze J. jest wrażliwy i wiele niepotrzebnych słów go rani? Czy jeszcze sobie nie zdałeś z tego sprawy? Powinieneś być o tym lepiej poinformowany niż ja. W końcu jesteś wiecznością. Czy choć raz mógłbyś mu tego oszczędzić. Ja nie umiem... ale Ty możesz...

11 kwietnia 2005

Darkness... within...

"Wynurzając się z ciemności, wiem, że czeka mnie jeszcze większa ciemność. Odległy księżycu, ześlij mi światło znad górskich szczytów"
- Izumi Shikibu

Dziś angielski kubek zaszczyca aromatyczna kawa z cynamonem. Przynajmniej kubek jest szczęśliwy, że może mieścić tak wyrafinowany napitek. Bo mnie wszystko wydaje się szare i nawet to piękne, błękitne niebo mnie nie cieszy. Dlaczego? Bo nie mam kontroli nad moim losem. I gdybym mogła zamieścić tu jakieś odgłosy to znalazłby się tu mój gorzki płacz, którego chyba jeszcze nikt z was nie widział i taki prosty acz głęboki w swej prostocie jęk. Może na co dzień nie widać, że chętnie zrzuciłabym się z mostu, bo jakoś próbuję to ukryć. Bo nie mam kotwicy, która by mnie trzymała na krawędzi i nie pozwalała spaść w dół. I serce mi krwawi kiedy widzę, że M. jest smutna a K. ma weltshmerz. I czuję bezsilność, bo nie mogę pomóc O. A bardzo bym chciała. I nie mówcie, że życie jest piękne albo życiowe, bo życie jest gówniane i dupne. Płacz przeplata się z zazdrością, a złość z rozpaczą. I boli mnie, że niektórzy nie zauważają jak nieświadomie można kogoś zranić. Dobre, ciepłe słowa też się skończyły. Wraz z nastaniem wiosny w życiu czuję pustkę i zimę w sercu. Wiem, że to nudne. Kilka notek pod rząd o płaczu. Ale łzy mnie fascynują. Bo później robi się lżej. I za każdym razem inaczej smakują. Raz są słone a raz gorzkie albo zaprawione ulotnymi nadziejami. I chociaż mam ochotę zatopić się w niebycie i choć raz być komuś potrzebną to te marzenia leżą sobie cichutko gdzieś tam na samym dnie mojej dziwnej i nieprzebytej jak puszcza amazońska duszy i czekają. Czekają, aż przyjedzie rycerz w lśniącej zbroi, na białym koniu i je uwolni. I sprawi, że noce nie będą już tak straszne, a dnie rozświetli słońce. Chociaż ludzie mnie lekceważą i nie zadają sobie trudu by mnie naprawdę poznać to chcę mieć tą nadzieję, ze może kiedyś... Tak, wszystko będę odkładać na kiedyś. To magiczne słowo sprawia, ze wszystko staje się łatwiejsze. I złudne.

Na placu Zbawiciela pomarszczone kwiaciarki sprzedają różnobarwne, kolorowe tulipany, irysy, róże, nasturcje, bratki. To znak, że wiosna na dobre zagościła w parkach i na ulicach. I tylko ten widok czyni tę moją szarą rzeczywistość trochę barwniejszą. Chciałabym kiedyś dostać taki pęk czerwonych róż albo różowych czy żółtych tulipanów. Patetyczne, ograne, powiecie? Wcale nie. Kwiaty wyrażają czasem więcej niż się wydaje.

Boże, tak bardzo brakuje mi zrozumienia. Czy mogę Cię prosić, żebyś mi zesłał kogoś, kto mnie zrozumie?

09 kwietnia 2005

Fabulous...

- Jesteś taka nudna!
- Co takiego?
- Powiedziałam, że jesteś nudna.
-Spójrz na siebie!
-Jesteś smutna. Znowu!
-Jesteś jak wielka, czarna dziura.
- Wybacz, ale ja...
- Fefe zawsze mówił, "Żale to strata czasu. To przeszłość, która wyniszcza w teraźniejszości."
- Dopiero co tu przyszłam. Ledwo weszłam w drzwi.
- Jak możesz być szczęśliwa, jeśli sama się pogrążasz?
-Posłuchaj, kiedy byłam małą dziewczynką, godzinami szukałam biedronek.
-W końcu jednak poddawałam się i zasypiałam na trawie.
-Kiedy się budziłam, wszędzie ich było pełno.
- No i?
- Więc idź, popracuj i zapomnij o wszystkim.


***


W moim niebieskim pokoju, na biurku stoi angielski kubek na którym w bramie Hyde Parku kłaniają się sobie dwaj dżentelmeni. W tle widać majestatycznego Big Bena. Kiedyś tam pojadę. I zobaczę wszystkie te cuda. W kubku znajduje się aromatyczna, gorąca herbata earl grey, która wypełnia mnie cudownym ciepłem. Chociaż mój ulubiony kawałek nieba zasłoniły szare chmury to leciutki wietrzyk, który porusza splątane pasemka moich włosów, jest obietnicą pięknej, słonecznej pogody. Takiej jak w lecie, na mojej ulubionej wsi mazowieckiej gdzie niebo jest tak błękitne, że od patrzenia na nie bolą oczy a jabłka, zrywane prosto z drzewa, pachną zabawą i śmiechem. I gdzie truskawki są krwisto czerwone a słoneczniki złote. Do budki znowu zawitała rodzina sikorek. Znowu będą mnie budzić tym swoim szczebiotaniem. Ze zdjęcia w starodawnej ramce uśmiecha się jakaś dziewczynka. W gruncie rzeczy, niemowlę. Na drugiej fotografii stoi mała, nieporadna. Ale też się uśmiecha. Widać ma z czego. Bonsai przeżywa właśnie swoją wiosnę. Już niedługo zrzuci liście i do jego doniczki zawita jesień. Z antyramek w drugim końcu pokoju dyskretnie uśmiechają się gejsze. A stado pingwinów właśnie wyrusza w podróż. Wszystko to jest świadkiem mojego życia. Czasem łez, czasem szczęścia. I choć od pewnego czasu świat sprzysiągł się z kimś przeciw mnie, a mnie bolą niektóre słowa i gesty to gejsze będą się zawsze dyskretnie uśmiechać, o ile ich nie zdejmę a mała dziewczynka ze zdjęcia dalej będzie się śmiać. Tylko ta duża dziewczynka czasem będzie wierzchem dłoni ocierać pojedynczą łzę spływającą po policzku.

08 kwietnia 2005

Cogito ergo doleo...

Gdybym miała powiedzieć co mi leży na sercu to chyba nie zmieściłoby się to tutaj. Od wczoraj świat bombarduje mnie tyloma emocjami, że jeżeli czegoś nie napiszę to moje ego, id i superego pękną. I nic już nie zostanie. Może to i dobrze. Ostatnimi czasy świat i ja staramy się raczej unikać. Ktoś tak kiedyś powiedział. Już nie pamiętam. Ale to określenie dobrze do obecnego stanu mojej duszy pasuje. Tak. Ja wewnętrzne i ja zewnętrzne to dwie inne osoby. A może tylko mi się wydaje. Może tylko sobie wmawiam, że wewnątrz jestem piękna, inteligentna, charyzmatyczna, dowcipna...a na zewnątrz... no tak, niskie poczucie własnej wartości, które trzeba sztucznie powstrzymywać przy życiu...powtarzam się. To chyba jakaś pułapka. Labirynt. Bo gdzieś już to widziałam. Chyba dosyć blisko mnie. Mojego serca. Nie jestem...no właśnie jaka? Nie wiem jaka jestem. A zastanawianie się nad tym jest zbyt niebezpieczne by się w to pogrążać.

Gdybym miała pomyśleć o przyszłości to zobaczyłabym dom z ogrodem na przedmieściach dużego miasta. Dzieci bawiące się w ogrodzie, para zakochanych ludzi na ławce w głębi różanego gaju. Mają przed sobą całe, szczęśliwe życie. Idylla? Być może. Wszak nigdy nie zaprzeczałam, że jestem idealistką. I niepoprawną romantyczką aż do bólu. Ktoś mi to już kiedyś powiedział.

Mam dziwną skłonność do zapamiętywania zapachów. Perfumy których używałam w pierwszej klasie LO już zawsze będą mi się kojarzyć z matematyką. A zapach ciepłej ziemi z wakacjami nad morzem, bo wtedy zwiedzaliśmy skansen i wszędzie unosiła się ta dziwna woń. A wczoraj, gdy wpatrywałam się w to morze zniczy na placu Piłsudskiego, chłonęłam atmosferę tajemniczości, jedności z tym wielotysięcznym tłumem, który pragnął być razem, to zapachniało wiosną, konkretnie późną wiosną. Ciepłym wrześniem. Ten zapach to promienie słońca, wspomnienie wakacji, śmiech, kwiatowy nektar, noc, romantyczne uniesienia. Tak, ta kompozycja zawsze będzie mi się kojarzyć z wrześniem.

To tak jakbyś dawał mi znaki Boże. Nie umiem do końca ich odczytywać ale wiem, że są. I tak, siedząc sobie w moim niebieskim pokoju i patrząc na ,,romantyczny widok z okna” jak mówi A. myślę sobie, że Ty bardzo dobrze wiesz, co robisz ze mną i z moim życiem. I już wiesz jak ono się potoczy i jak skończy. Nigdy nie myślałam o śmierci. Ale teraz zaczęłam. Czy to kolejny znak? Jeszcze nie wiem jaki masz w tym ukryty sens, ale wiem, że on istnieje. Przynajmniej chcę wierzyć, że istnieje...bo gdyby nie ta maleńka kotwica, to już dawno odpłynęłabym tam, gdzie nie ma łez, rozczarowań, hipokryzji i kłamstwa.

Znowu posądzą mnie o grafomaństwo. Ale trudno. Przeżyję i to. W końcu nie takie rzeczy się robiło.

05 kwietnia 2005

Dobrych ludzi nikt nie zapomina (Safona)


Aby zrozumieć ludzi, trzeba starać się usłyszeć to, czego nigdy nie mówią i być może nigdy nie powiedzieliby

Robię się sentymentalna. To znaczy zawsze byłam ale ostatnimi czasy to uczucie się pogłębia. Dlaczego? Może dlatego, że te kilka lat w LO to kawał mojego życia. Jak mi będzie was brakować! A w szczególności będzie mi brakować was Esteci. Jak bardzo, bardzo będzie mi was brakować. Będzie mi brakować naszych wieczorów estetycznych, naszych wspólnych nasiadów i wspólnego oglądania filmów z różnych obszarów kulturowych(kto by pomyślał, że Chińczycy tworzą komedie), żartów, rozmów, spacerów, trawkingu, tych dobrych chwil, tych romantycznych, tych pięknych i tych szarych, zwykłych. Tak bardzo bym chciała, żeby to jeszcze się nie skończyło. Żebym mogła jeszcze przez rok czy dwa chodzić do takiej szkoły gdzie można posłuchać ciętych uwag Ampera, poprzytulać się z Aps, Alą i Miłką, siedzieć obok, rozmawiać, śmiać się, smsować z Jaczakiem :), słuchać poglądów Tellura, gawędzić z Tomkiem, bawić się kulkami Oli, wymieniać poglądy z wami wszystkimi, czuć jak brzuch mnie boli ze śmiechu już chyba niezliczoną ilość razy, plotkować z dziewczynami, bawić się, żyć... Dziękuję wam, że zawsze umiecie mnie podtrzymać na duchu. Szczególnie dziękuję Ci Łukasz, za ciepłe słowa, które zawsze przychodzą w odpowiednim momencie(w takim kiedy jest mi źle i nigdzie nie widać sensu), za wyrozumiałość, dziękuję Ci, że jesteś. Dziękuję Ci Alu za to, że cierpliwie wysłuchujesz moich problemów i choć czasem nie wszystko jest jak trzeba to i tak Cię kocham. Dziękuję Ci Aps, że ze mną gadasz, chodzisz do automatu z kawą i jesteś szczera. Dziękuję Ci, Amperze, że tak trzeźwo podchodzisz do życia. Dziękuję Ci Tellurze, że dzielisz się ze mną swoimi poglądami, jesteś prawdziwy i wrażliwy jak mało kto. Dziękuję Ci Tomek, że masz zasady i je realizujesz. Dziękuję Ci, Olu, że dołączyłaś do nas, że raczysz nas swoim ciastem.
Chciałabym, żebyśmy nie rozmyli się po świecie. Chciałabym, żebyśmy spotykali się czasem. Wiem, że to łatwo powiedzieć ale trudniej zrobić. Cholera, przywiązałam się do was! Bardzo.

Zrozum człowieku jak wiele znaczysz! - Augustyn z Hippony

04 kwietnia 2005

Overwhelming sadness...

Tak mi źle. Smutno mi, źle i chce mi się płakać. Wszystko jest takie szare. Myślała, że z tym smutkiem już się uporałam, ale chyba tak nie jest. Dzisiaj już kilka razy chciało mi się płakać. Na polskim słuchaliśmy przemówienia Papieża i znowu łzy zakręciły mi się w oczach. Wtedy doznałam takiej bezbrzeżnej chęci przytulenia się do kogoś. Zatonięcia w czyichś bezpiecznych ramionach. Żeby choć raz ktoś mi powiedział, że jestem dla kogoś ważna. To takie irracjonalne. Głupie i naiwne. Może jestem naiwna. Może. Nie wiem. Może wierzę w rzeczy, które według innych są infantylne i niedorzeczne. Nigdy nie zastanawiałam się jak postrzegają moją wiarę inni ludzie. Ale dzisiaj trochę się zawiodłam. Myślałam...a zresztą, nie ważne.


Trzeba chodzić w masce M. Pawlikowska- Jasnorzewska

Poszłam w masce zwinięta
W pelerynę ciemną
Z oczami zwężonymi
W migocące sierpy
Szczęście mnie nie poznało
I tańczyło ze mną
Nie wiedząc że to ja jestem
Ja której nie cierpi
I los też mnie nie poznał
I pomyślał sobie
Czemuż mam nie dogodzić
Tej obcej osobie

03 kwietnia 2005

Spieszmy się kochać ludzi. Tak szybko odchodzą...

Stars shining bright above you. Night breezes seem to whisper I love you. Birds singing in the sycamore tree. Dream a little dream of me
Say nighty-night and kiss me. Just hold me tight and tell me you’ll miss me While I’m alone and blue as can be. Dream a little dream of me
Stars fading but I will linger on him. Still caving your kiss I'm longing to linger till dawn dear. Just saying this Sweet dreams till sunbeams find you.Sweet dreams and evil worries behind you But in your dreams whatever they’ll be. Dream a little dream of me. Dream a little dream of me


Ten tekst jest optymistyczny. Pogodny i spokojny. Powinno być optymistycznie bo przecież On odszedł do tego lepszego świata. Tam gdzie my również kiedyś się znajdziemy. Ktoś powiedział, że zostaliśmy osieroceni. Ktoś, że odszedł największy Polak. Bo odszedł. I drugiego takiego może już nie być. Tylko w całym tym zgiełku zapomnieliśmy o najważniejszym. Że Bóg bardzo dobrze wie, co robi. I wcale nikt nas nie osierocił. Przecież jest Chrystus. I On nad nami czuwa. Tak sobie myślę, że śmierć papieża zastała zesłana dla nas jako taka próba. Jak my się w takim momencie zachowamy, co powiemy. Czy zdaliśmy ten egzamin dowiemy się dopiero tam, na górze.

W moim małym kościele był straszny tłum. Ksiądz Jacek, zwykle pogodny i uśmiechnięty, prawie płakał. A taka przygarbiona, siwiutka staruszka wierzchem dłoni ocierała spływającą po policzku pojedynczą łzę. Co jakiś czas słychać był dmuchanie nosa. I nawet dzisiejsza Ewangelia mówiła o tym żeby otrząsnąć się z bólu pomimo doświadczeń jakie Bóg na nas zsyła.

Dawno już tak nie płakałam. Płakałam wczoraj o 22, kiedy Miecugow ogłosił tę wiadomość. Płakałam dzisiaj. Łzy jak maleńkie strumienie płynęły mi po twarzy i chyba oczyszczały. Z emocji, z bezsilności jaka panowała przez te dwa dni, z czystej rozpaczy, z uświadomienia sobie, że Jan Paweł II był dla mnie kimś ważnym. To takie patetyczne- był dla mnie kimś ważnym. Ale jak inaczej można to powiedzieć? Przed Nim nie był nikogo takiego. I teraz, pisząc te słowa chce mi się płakać. Nie wiem dlaczego. Bo przecież...po burzy przyjdzie nowy dzień.

02 kwietnia 2005

Just follow Him...

Od wczoraj miałam napisać o wielu rzeczach. Rano po prostu się przestraszyłam. Papież umiera a ja tu się martwię czy się dostanę na studia. Ale musiałam pójść do szkoły, trochę pograć tę rolę narzuconą mi z góry. Ale potem doznałam takiego dziwnego uczucia- radość życia? Chyba tak. Jak tak wychodziliśmy grupą ze szkoły, śmialiśmy się to nagle zachciało mi się wykrzyczeć do Ciebie Boże, że dziękuję Ci za to. Za to słońce, ich wszystkich i tę nieuchwytną gołym okiem więź jaka nas łączy.

Ale nie umiem dopatrzyć się w tym wszystkim sensu. Tak, On idzie tam gdzie będzie mu lepiej. Już wiele się nacierpiał i niech odejdzie w pokoju. Ale ja nie umiem tego zrozumieć. Tyle jest ludzi złych, niegodziwych, których możesz wziąć do siebie. Dlaczego właśnie O? Odkąd żyję to papież= Jan Paweł II. Papież, który odwiedzał żydowskie synagogi i muzułmańskie meczety, podróżował do odległych zakątków świata i tych bliższych. Papież, który spiżową bramę otworzył na świat. Papież, który jest Polakiem. Papież, który przyczynił się do obalenia komunizmu. Papież, który zawsze kojarzył mi się z takim dobrym dziadkiem, zawsze uśmiechniętym, który tak jak Jezus, chciał, żeby przychodziły do niego dzieci i siadały na kolanach. Papież, który jest. A za chwilę może go już nie być. Na CNN i BBC mówili o ewentualnej sukcesji, zapraszali lekarzy, komentatorów. Była nawet relacja z miasta ,,Krakow” ,,where the Pope was na arhibishop” A u nas relacje z Jasnej Góry, Wadowic, Krakowa, Warszawy. I 60 tysięcy ludzi na Placu św. Piotra. Coś się kończy. Coś się zaczyna. ,,Jego życie się nie kończy ale zmienia” Jako chrześcijanie powinniśmy wierzyć, że tak jest. Tam, gdzie On idzie, nic już nie jest ważne. Nic nikogo nie boli, nikt nie cierpi.

Miałam też pisać o moim poczuciu własnej wartości, które ostatnio równa się zeru. Nie będę pisać, że jestem głupia, brzydka i niczego w życiu nie osiągnę bo to jest i przegadane, nudne i wszyscy o tym wiedzą.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...