26 grudnia 2011

Nothing compares 2U

Moja Szefowa nosi norki zamiast szalika. Tą wyrafinowaną wersją tego jakże potrzebnego w zimie dodatku określa skutecznie swoje jestestwo jako Szefowej. Nadmienię, że bardzo dobrej Szefowej. W przeciwieństwie do mojego fuksjowego, robionego na drutach skądinąd mega ciepłego i chroniącego przed wiatrem i w ogóle mojej ostatniej miłości odzieżowej.

Dużo mi jeszcze brakuje do poziomu norek. Wspinam się na poziom kaszmirowego szala.

***

Ostatnio jakoś nie umiem przyjmować komplementów a mój dziadek jest kochany.
- Gdybym był o kilkadziesiąt lat młodszy to bym Cię poderwał. – tak powiedział.
No cóż, mój dziadek w moim wieku i długo później to było niezłe ciacho i nie dziwię się, że babcia się w nim zakochała. Bo oprócz powierzchowności ma bardzo dobre serce, jak trzeba coś po męsku zdecydować to decyduje, nie obraża się za byle co no i wytrzymuje z humorami babci. Nigdy nie zapisał się do partii a wiele razy mu to proponowano w zamian za awans i inne profity. Wolał żyć w zgodzie ze swoimi przekonaniami. No i pożycza mi swoje krawaty.

Jaki z tego morał? Pestki z dyni to źródło cynku.

18 grudnia 2011

Moves like Jagger

Istnieją takie piosenki, które wbijają w fotel, powodują, że wbijasz paznokcie w dłonie, ręce same wybijają rytm a rytm płynie Ci w krwiobiegu, wwierca w mózg i pozycjonuje ciało.

To trochę jak z niektórymi myślami. Kiedy się na takiej zapętlisz, ciężko jest przestać iść jej tokiem myślenia. Coś w tym jest, że wizualizacja i pozytywne myślenie daje zdecydowanie lepsze efekty niż czarnowidztwo.

A. ma niezwykle interesującą tapetę motywacyjną w laptopie. To chyba taki sposób na wdrukowanie sobie pewnych przekonań i prawd, tak żeby pamiętać o nich zawsze nawet w tych chwilach zwątpienia, które przecież zdarzają się często.

Ja bardzo często w myślach powtarzam sobie ,,Będzie dobrze". Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie dobrze.

06 grudnia 2011

Save me

Zadaję sobie pytanie: gdzie to się zaczęło? Albo lepiej: kiedy to się zaczęło? Przy założeniu, że w ogóle się zaczęło.

Wyobraź sobie ten moment. Idziesz ulicą i stajesz dokładnie w tym samym miejscu, tam gdzie płyta chodnikowa doznała trzęsienia ziemi i składa się teraz z trzech równych części, tam gdzie kiedyś stałam i śmiałam się do Twoich równie roześmianych oczu.

To chyba zaczęło się tam. Choć tak samo jak wtedy, zdałam sobie z tego sprawę o wiele za późno. O wiele za późno, żeby coś jeszcze uratować. Pożar strawił wszystko.

Mnie i całemu światu byłoby łatwiej gdybym udawała głupszą niż jestem w rzeczywistości. A tak, pewna doza mojej wrodzonej inteligencji łaje i przestrasza.

04 grudnia 2011

Sober

Nieczęsto zdarza mi się znajdować w stanie tak zwanego upojenia alkoholowego. Podobno to powód do dumy. Ja uważam, że to nieco nudne. Za każdym razem jednak procenty w mojej krwi i wydychanym powietrzu wiążą się z sytuacjami, które pamiętam długo, które w jakimś sensie są ważne.

Tym razem upiłam się w zupełnie innym od dotychczasowych gronie. Świetnym gronie. B. do tej pory nie wie jak nabawił się kolczyka w brodzie. I dlatego, że nie miał dowodu, nie wpuszczono nas na karaoke. Miło było pozować z A., sześcioma szklankami piwa i fedorą. A. będzie niedługo potrzebował małego shoppingu z powodu przyrostu masy mięśniowej. Przyznaję, wygląda świetnie. Świat jest tak mały, że moja liczba wspólnych znajomych z A. sięga setki. Mężczyźni i kobiety przewijają się w różnych kombinacjach matrymonialnych. W. mogłaby spokojnie zostać przodowniczką stada. Podziwiam ją za jej stuprocentową pewność siebie.

Wracając metrem do domu o trzeciej nad ranem P. opowiadał mi o swojej byłej szefowej. Szczerze mówiąc nie pamiętam zbyt dokładnie o czym mówił. Pamiętam tylko, że staliśmy na stacji i do łez zaśmiewaliśmy się z akrobaty, który zawisł na kasowniku do biletów.

23 listopada 2011

Somebody that I used to know

Nie lubię zimowych nocy. Czerni tak obezwładniającej, że tak naprawdę nie wiadomo, co robić, gdzie iść by nie wybrać źle. Takiej, że jedynym pragnieniem staje się schronić się w bezpiecznym kokonie własnego łóżka.

Letnie noce są odświeżające – chłód koi rozgorączkowane całym dniem ciało i daje wytchnienie umysłowi. Takie noce dają przyjść wenie, powolna muzyka pomaga wejść w odpowiedni rytm.

Nocą można się ukryć. Udawać kogoś, kim za dnia boimy się być.

Czasem tak zapętlam się na piosence i jej tekście, że przez długi czas nie może wyjść mi z głowy. I z pewną dozą fascynacji przyglądam się temu, że tak trafnie oddaje sytuacje, uczucia, które kiedyś mnie dotyczyły. Jak bumerang wracają w postaci kilku zdań. Czasami żałuję. Że osoby, których te porywy serca dotyczyły, już tego kawałka nie posłuchają.

18 listopada 2011

Mundane

Modlę się o natchnienie. Oby nigdy w życiu nie zabrakło mi dystansu do przeszłości, świeżego spojrzenia na teraźniejszość i nadziei na przyszłość.
Boże, oby nigdy nie zaślepiło mnie poczucie wyższości, obym zawsze wiedziała, co jest właściwe. Obym nie straciła z horyzontu, tego co najważniejsze. Modlę się o jasność umysłu, o siłę do stałej pracy nad sobą.

Ze spraw przyziemnych, proszę Cię Boże, uchroń mnie przed łączeniem ubrań w kolorach tęczy, bo Chanel przewraca się w grobie. Obym zawsze zdążyła z użyciem balsamu do ust przed upływem terminu ważności. Obroń mnie od rys na czarnych kozakach i plam z czerwonego wina na dzianinach. Oby Neostrada zawsze hulała a Orange miała zasięg.

12 listopada 2011

Falling slowly

I don't know you
But I want you
All the more for that
Words fall through me
And always fool me
And I can't react
And games that never amount
To more than they're meant
Will play themselves out


Ach, słowa. Chyba nigdy nie przestanę dziwić się ich mocy.

07 listopada 2011

Take a look at me now

Właściwie to nie wiem. Aktualnie poruszam się na średniej wielkości obłoku kilka centymetrów nad ziemią. Nie tracąc kontaktu z otaczającą rzeczywistością poruszam się w specyficznym mikroklimacie wykreowanym przez odczucia, doznania i kolory.

Miejscami tracę pewność siebie, o ile w ogóle ją kiedyś posiadałam. Ludzi obserwuję przez delikatną mgłę stworzoną przez moją wyobraźnię. Patrzę sobie w oczy, widzę pytanie.

Świat oglądam w kryształowej bożonarodzeniowej kuli ale to dzięki mnie pada śnieg. Jeśli zechcę będzie świeciło słońce.

Jak ten śnieg topnieje moje ja, tak misternie zbudowane, kolos na glinianych nogach, który chwieje się w posadach gdy tylko powiesz słowo.

Ulotna chwilo, trwaj jak najdłużej.

21 października 2011

Mistrz Turnau

Na fioletowo-szarych łąkach

Niebo rozpina płynność arkad

Pejzaż w powieki miękko wsiąka

Zakrzepła sól na nagich wargach...

16 października 2011

Breslau

Cholera jasna.

Znów mi się śniłeś. Od tak bardzo, bardzo dawna to się nie zdarzyło. Po co więc teraz ?

Sen był krótki. Nic właściwie nie znaczący. Uśmiechnąłeś się, powiedziałeś, że mamy dużo czasu, całe popołudnie. Chyba dotknąłeś moich ust, ale nie jestem tego do końca pewna. Tak bardzo nie wierzyłam, że to dzieje się na prawdę, dlatego szybko się obudziłam.

Zapomniałam o Tobie. Jednak jakaś mała część mnie już zawsze będzie z Tobą.

Nie zjawiaj się więcej. Proszę. A jeśli już, to w świecie realnym.

02 października 2011

Adele ,,Someone like you"

Never mind
I'll find someone like you
I wish nothing but the best for you too
Don't forget me, I beg
I remember, you said:
"Sometimes it lasts in love
But sometimes it hurts instead.

Nothing compares
No worries or cares
Regrets and mistakes
They are memories made.
Who would have known
How bitter sweet this would taste?

25 września 2011

Back in town

Jestem zwierzęciem wielkomiejskim. Czasem nawet bardzo. Masochistycznie uwielbiam mieszać się z falą tłumu, przeglądać w wieczornych światłach ulicy. Uśmiechać się do mrugających latarni i otulać porannym chłodem. Następnie na koniec dnia zatrząsnąć drzwi mieszkania i z oddali nasłuchiwać odgłosów zasypiającego olbrzyma.

W środę wyruszyłam i wróciłam z dużego miasta na Śląsku. Przytłoczył mnie szarością. Uroczymi, ale zbyt rustykalnymi straganami z kwiatami. Niską zabudową i bliżej nieokreślonym poczuciem zrezygnowania. Dworcem kolejowym ciągle w budowie, na którym tylko cudem udało mi się odnaleźć nieistniejący peron.

To dziewięciogodzinne doświadczenie upewniło mnie w przekonaniu, że kocham mieszkać w dużym mieście. Z jego korkami, awariami i tłokiem. Wysokimi wieżowcami. Dźwiękiem metra wjeżdżającego na peron. Przeglądaniem się w witrynach sklepowych. Bliskością ważnych wydarzeń. Różnorodnością przejawiającą się w strojach, dodatkach, wyznawanych religiach.

Lubię tygiel. W pewnych granicach rozsądku oczywiście. Ale zbyt dużo spokoju, nicości i otwartej przestrzeni w pewnym momencie mnie przytłacza.

10 września 2011

Bliss

Bo czasem zdarza się tak, że serce zatrzymuje się w pół kroku. Nieważne, gdzie. W tramwaju w Warszawie, w metrze w Barcelonie czy taksówce w Paryżu. Myśl przychodzi niespodziewanie i trochę nieoczekiwanie. Nie czekasz na nią a jednak się pojawia. Łapiesz ją, bo przecież jest taka nieskazitelna. Uśmiechasz się, bo ogarniający ulice wieczór otula Cię swoim spokojem.

27 sierpnia 2011

Sekret bycia nieszczęśliwym polega na posiadaniu wolnego, który możemy poświęcić na zastanawianie, czy jesteśmy szczęśliwi, czy też nie.


Tak, to bardzo mądre, co Pan mówi.

Niejednokrotnie przekonałam się, że mój tryb myślenia zależy od pory dnia. Wzbraniam się na przykład przed myśleniem zaraz po wstaniu z łóżka. Kategorycznie zabraniam sobie rozpoczynania procesu myślenia kiedy jestem śpiąca. A nocą budzą się upiory spod materaca więc tym bardziej nie wolno.

Myślenie to taki dziwny proces. Niby coś naturalnego dla homo sapiens a każdy prowadzi go inaczej i przekraczając podobne checkpointy dochodzi do innych wniosków. Czasem skrajnie odmiennych. Wtedy nazywamy to różnicą poglądów. Różnica poglądów niekiedy eskaluje do rangi konfliktu. Konflikt może przybrać formę zbrojną. Następnie mamy wkroczenie wojsk NATO. Potem przylatuje ONZ posprzątać i przytulić sieroty. Czasem sypią solą, żeby nic więcej nie wyrosło. Jak w Kartaginie. A wszystko przez jedną, niepozorną myśl o ugotowaniu budyniu.

Myślenie ma przyszłość. Myślenie boli. Myślę, więc jestem. Myślenie podobno ma też potężną siłę kształtowania ludzkich losów. Tak więc kiedy kolejny raz zdecydujesz się pomyśleć, zastanów się najpierw.

21 sierpnia 2011

Paris – Barcelona – Tossa De Mar

Todo de pasa – wszystko przemija. Tym patetycznym ale jednocześnie prostym zdaniem rozpoczęłam zapiski z podróży po Barcelonie. Tym zdaniem pewnie je zakończę. Ale maniana zawsze wszystko można zacząć od początku.

W te wakacje byłam w trzech krajach. A właściwie w dwóch i pół, bo Luksemburg (a raczej Wielkie Księstwo Luksemburga) jest maleńkie, wielkości Pruszkowa i można zwiedzić go w dwie godziny. Ale jest, jest urokliwe i jest księstwem czyli ma Wielkiego Księcia, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.

Cóż, Paryż jest dumny. Dumny z samego faktu bycia Paryżem i bycia miastem francuskim. A jako, że jest we Francji to z definicji podobno jest najwyższej jakości. Pomijając ten fakt, moje estetyczne ja zaspokoiło swoje pragnienia oglądania rzeczy ładnych, symetrycznych, pięknych, uroczych i luksusowych. Nakarmiło się widokami Paryża z góry Wieży Eiffel’a (a raczej zespołu współpracowników Inżyniera Eiffel’a), z góry Łuku Triumfalnego, z placu Vendome pod hotelem Ritz i butikiem Chanel (niestety Karl był nieobecny, szkoda). Legendarny paryski szyk naprawdę istnieje i widać go na każdym kroku, na większości paryskich kobiet. Nocami śniły mi się rogaliki z truskawkową marmoladą.

Francuzi odmawiają używania jedynego słusznego moim zdaniem języka czyli angielskiego. Ich problem, ich wybór, ja się francuskiego uczyć nie będę.

Hiszpanie żyją inaczej. Bawią się w obserwowanie ludzi siedząc w barach tapas i popijając sangrię. W ciągu dnia na jakieś dwie, trzy godziny zamykają się w chłodnych czterech ścianach i za pełnym społecznym przyzwoleniem nie robią nic.
Barcelona jest tropikalna. I wakacyjna. Wrzący tygiel kultur, miliony turystów wszelkich nacji od Norwegii po Goa, upał no i oczywiście Gaudi. Zastanawiam się, co brał, że jego wyobraźnia płodziła takie cuda architektury. Może po prostu dużo sypiał i pomysły rodziły mu się w objęciach Morfeusza. Barcelona ponadto jest bardzo user-friendly: wszędzie dojdziesz na piechotę lub podjedziesz metrem i wreszcie wszędzie dogadasz się po angielsku ! Bardzo miło.

Dzięki W. nie gubię się w przepastnych korytarzach i kierunkach metra oraz nie muszę orientować się w mapie, co nigdy moją dobrą stroną nie było. Dzięki jego obecności czuję się bezpiecznie zwiedzając miasto. Chociaż dla niego ten wyjazd zaczął się bardzo mało szczęśliwie.

Wystawiamy twarze do słońca a raczej do cienia, bo słońce tutaj dobrze przypieka. Koczujemy na skałach niczym jaskiniowcy i gawędzimy z polskim kelnerem, który skończył prawo we Francji. Pod koniec pobytu nieco się nudzimy. Do tego stopnia, że W. przeczytał zarówno Telvę (po hiszpańsku !) jak i polskie Zwierciadło (ominął artykuł o historii marki Nivea ale zainteresował go felieton o fryzjerstwie).

Przed chwilą przy naszym prowizorycznym plażowym legowisku zjawiła się najprawdziwsza hinduska rodzina z okrzykiem ,,This rock rocks!”. Paplają w mieszaninie hindi-english, co daje mi możliwość powrócić wspomnieniami do Hindusów spotykanych w Polsce. ,,Sorry to disturbing your peace” – powiedziała z błędem i wyraźnym akcentem matka całej tej zgrai a jej uśmiech na chwilę stopił mi serce. Jak widać, matka ma trzech synów. Jeden, jakby wyjęty ze Slumdoga. Drugi, wypowiadający się czystą angielszczyzną z tym seksownym brytyjskim akcentem, prawdopodobnie większość czasu spędza w fancy szkole z internatem. Trzeci jest jakby mieszanką dwóch pozostałych. Ojciec rodziny prawdopodobnie piastuje wysokie stanowisko kierownicze w TATA lub Arcelorze i nosi Rolexa. Z tego względu to nie jest typowa hinduska rodzina. To jest rodzina od stóp do głów markowa. Dolce, GAP, Ralph Lauren, Tiffany’s towarzyszą im od rana do wieczora jak wierni towarzysze podróży.

Todo de pasa.

29 czerwca 2011

Up to date

Życie zaczyna być takie poważne i dorosłe. Nie to, że mi się to w jakimś sensie nie podoba. Bo podoba. W jakimś sensie.

Ale coś bezpowrotnie ucieka. To bliżej nieokreślone poczucie niewiadomej, czekania na coś, wałęsania się bez celu po Warszawie i sklejania palców watą cukrową.

Już nawet nie mogę zasłonić się studiami, bo większość tych mających realne przełożenie na pracę zawodową skończyłam.

Wszyscy wokół są tak koszmarnie zajęci. Ja również. Terminy, spotkania, kursy, odkrywanie wielkich prawd. Nawet w sobotę po południu.

Kiedy kolejny kandydat mówi mi, że ,,jest Pani za młoda by to pamiętać” to reaguję na to w sposób dwojaki. Otwiera mi się nóż w kieszeni i zaczyna pulsować żyłka na skroni, no bo bez przesady, nie jestem aż tak młoda. Z drugiej strony zastanawiam się jak długo jeszcze taka sytuacja będzie mieć miejsce, no bo bez przesady, w końcu trzeba zacząć budować swój autorytet.

Różne końce tej samej prostej. W którą stronę to wszystko się potoczy ?

29 maja 2011

Progress Report

Today is a gift and that is why we call it a present.

Ostatnie kilka tygodni było złe. Chyba jedne z najgorszych w ostatnim czasie. Kolejna przestroga, żeby się nie wywnętrzać emocjonalnie przed kimś kogo uważa się za przyjaciela, ale to nie idzie w drugą stronę. Oh well, life.

Ale nic to. Rozwijamy żagle i płyniemy dalej. Wczoraj skończyłam studia podyplomowe co może nie było super wybitnym osiągnięciem intelektualnym, bo pracę zaliczeniową napisałam z tego czym zajmuję się na co dzień w pracy czyli rekrutacji specjalistów i kadry managerskiej. Ale na pewno studia było dobrym podsumowaniem tego co wiem i rozszerzeniem o kolejne tematy a także pobudzeniem intelektualnym do tego, żeby zgłębiać następne. Wykłady praktyków było dla mnie po prostu fantastyczne. Widać było, że tych ludzi kręcą te tematy. Tak jak mnie. Pisanie pracy też było bardzo odświeżającym doświadczeniem. Okazało się, że nie tylko praktycznie coś wiem o rekrutacji ale też potrafię ubrać to w słowa naukowego żargonu. Mój promotor odesłał mi ją bez większych zastrzeżeń, co było kolejnym powodem do dumy. Upajam się uczuciem, że znalazłam dziedzinę, która mnie rajcuje.

Ostatnio jeszcze bardziej lubię (żeby nie powiedzieć uwielbiam)moją pracę a przede wszystkim firmę. Za możliwości jakie oferuje. Jestem zodiakalnym bliźniakiem, ja nie mogę siedzieć w miejscu, potrzebuję nowych doświadczeń i nowych wrażeń. I to właśnie daje mi A. Można powiedzieć, że dostałam awans, pierwszy w życiu. Teraz nie tylko pomagam w realizacji projektów rekrutacyjnych ale też samodzielnie prowadzę część spotkań z kandydatami, co jest dla mnie mega odświeżającym doświadczeniem. Prowadzę szkolenia i mam możliwość praktycznego poćwiczenia zarządzania ludźmi.
Cieszę się, że szefowa mnie doceniła. Powiedziała, że uważa, że mam ten szósty zmysł, który pozwala na ocenę człowieka pod kątem danego stanowiska. Że umiem korzystać ze swoich przeczuć i odczuć. Cóż, to stwierdzenie było dla mnie osobiście bardzo wieloznaczne.

Ala mówi, że jak wróci to ma wrażenie, że poczuje klimat jak w SATC. Coś w tym jest. Chyba trochę inaczej się ubieram, nawet na co dzień, bardzo zwracam na to uwagę, żeby ubrania były dorosłe, ale jednocześnie żebym dobrze się w nich czuła i odzwierciedlały moją osobowość. Parafrazując klasyka (czyli www.szafasztywniary.blogspot.com) żeby ubranie było ubraniem a nie przebraniem.

08 maja 2011

Die she must

Spotkanie z przeszłością było nieco niespodziewane. Charakteryzowało się jednak tym czym porządne spotkanie z przeszłością charakteryzować się powinno. Relatywnie krótkie, takie jak dawniej, z tym samym błyskiem w oku. Po chwili się skończyło. Przeszłość odeszła do słowników przeszłości, a ja wyszłam na zalaną słońcem i obietnicą lata ulicę.

Do tej konkretnej przeszłości chyba już zawsze będę miała sentyment. Boję się powiedzieć, że coś więcej, bo takie stwierdzenie i tak utonie w odmętach dziejów.

Śmiałam się do swoich myśli. A one do mnie. Puszczały do mnie ironicznie oko i za nic nie dały się przegonić.

03 kwietnia 2011

Sprawy niedokończone

Bardzo mocno pracuję ostatnio nad moim poziomem pewności siebie. Od jakiegoś czasu przynależę do kasty białych kołnierzyków a tam nie ma specjalnie miejsca na kompleksy, użalanie się nad sobą i lenistwo. Nie znaczy to w moim przypadku, że pracuję w jakiejś miejskiej dżungli, gdzie osobniki o mniejszej woli przetrwania są zjadane na lunch (i popijane kawą z ekspresu). Nie, akurat otoczenie i ludzie są przyjaźni, normalni, zwykle pomocni i rozumiejący. Bardziej wynika to z pozycji firmy w swojej branży, z nałożonych aż z Francji i Szwajcarii celów i chyba ogólnoświatowej mody na bycie przebojowym. I chyba branża, w której się znalazłam nie pozwala na bycie nieśmiałym. Tu wszystko, dosłownie wszystko zależy od nawiązywania kontaktów z ludźmi. Paradoksalnie, jak na razie idzie mi dobrze.

Niestety nie jestem przebojowa. Raczej nie staram się taka być. Nigdy nie umiałam robić nic wbrew sobie, wbrew mojej naturze, usposobieniu. Umiem się oczywiście zmusić, ale staram się tego nie robić. Trywialnie: jestem jaka jestem. Usilnie staram się to w sobie zaakceptować.

Nie umiem z całą pewnością stwierdzić czy ten stan, w którym się znalazłam, wynika z mojego charakteru, winy wydarzeń, jakich byłam aktorem czy to po prostu wypadkowa tych dwóch przesłanek. Wynik jest taki, że kiedy manager działu marketingu żartuje ze mną o słowie ,,rozkminiać” zastanawiam się czy sobie ze mnie żartuje czy rzeczywiście powiedziałam coś błyskotliwego.

Spraw niedokończonych jest wiele. Czasem zbyt wiele.

Ale przecież nie można kochać dwóch osób naraz. A może jednak?

01 kwietnia 2011

28 marca 2011

Rang de Basanti

Mam ostatnio bardzo fuksjowy okres. Tak jak Picasso miał okres kresek, kwadratów, pół okręgów tak jak jestem w fazie fuksji. Kilkanaście sztuk odzieży, broszka, lakier do paznokci, półtora szalika, kolczyki, naszyjnik, nawet layouty blogów nabyły fuksjowe elementy. Fuksja jest fajna bo nie jest smutnym bordo, ale też nie sprawia wrażenia dziecinnego różu. Jest elegancka gdy ją zestawić z czernią i bielą, jest w dobrym tonie i guście jak ostatnio karmelowy. Fuksja cudownie flirtuje z odcieniami zieleni, bawi się swoją kobiecością niczym pewna swojego seksapilu kobieta.

Mam nieodparte wrażenie, że zbliża się u mnie okres kobaltowy, ale to jeszcze za jakiś czas. Kobaltowy trzeba umieć nosić, nie wszystkim pasuje. Kobaltowy jest dojrzalszy niż fuksja. Bardziej stateczny, ale zachowuje jeszcze pozory minionego szaleństwa.

24 marca 2011

By hard

Ach, znów i po raz 2547 (niczym Moda Na Sukces) powraca do mnie prastara nauka, że aby przetrwać w tym świecie należy mieć skórę grubą jak słoń.

Kiedyś jeszcze z tej wrażliwości ponad normę zrobię narzędzie władzy i źródło stałego dochodu. Nie wypada aby taki potencjał się marnował. Zwłaszcza w dobie tryumfu strategii zarządzania talentami.

28 lutego 2011

Phil Collins ,,Against all odds"

How can I just let you walk away, just let you leave without a trace
When I stand here taking every breath with you, ooh
You´re the only one who really knew me at all

How can you just walk away from me, when all I can do is watch you leave
Cause we´ve shared the laughter and the pain, and even shared the tears
You´re the only one who really knew me at all

So take a look at me now, ´cause ther´s just an empty space
And ther´s nothing left here to remind me, just the memory of your face
Take a look at me now, ´cause there´s an empty space
And you coming back to me is against all odds and that´s what I´ve got to face

I wish I could just make you turn around, turn around and see me cry
There´s so much I need to say to you, so many reasons why
Your´e the only one who really knew me at all

So take a look at me now, ´cause there´s an empty space
And there´s nothing left here to remind me, just the memory of your face
Take a look at me now, ´cause there´s just an empty space
But to wait for you, well that´s all I can do and that´s what I´ve got to face
Take a good look at me now, ´cause I´ll still be standing here
And you coming back to me is against all odds
That´s the chance I´ve got to take, oh, oho

Just take a look at me now

07 lutego 2011

Cry me a river

Tłumaczę sobie ostatnio, że wszystko się da. Że wszyscy kandydaci na świecie będą znać angielski, że ze wszystkim zdążę do 17 i że odpisze mój francuski fotograf. Że przestanę się w końcu pewnymi rzeczami przejmować ponad normę i że w końcu uwierzę, kiedy ktoś mówi, że zrobiłam coś dobrze. Tłumaczę sobie, że nie można wejść dwa razy do tej samej, skądinąd niezwykle atrakcyjnej, rzeki. Staram się sobie wytłumaczyć, że niektóre rzeczy po prostu nie były ważne. Tylko niestety czuję, że były cholernie ważne. Albo przynajmniej tak mi się wydaje. Rzeka niestety tylko szumi leniwie, nie zajęła żadnego znaczącego stanowiska.

Upijam się sokiem jabłkowym, bo na więcej brak mi odwagi. Z chęcią bym się upaliła, ale czekam na sprzyjające okoliczności. Może w końcu wszyscy na około przestaną postrzegać mnie jako wcielenie cnót wszelakich. Nie, nie należę do żadnego świata. Jestem bezpaństwowcem. Dzielę egzystencję między świat dorosłych ludzi w office dress code a świat pół-studencki. Do żadnego nie należę w 100 %. Do żadnego w 100% należeć nie będę. Zawsze będę balansować na granicy. Tak, zdolności przystosowawcze akurat mam wyrobione ponad normę. Tylko z odpornością gorzej.

Wkurzam się. Nakręcam. Zupełnie niepotrzebnie. Jak to dziś usłyszałam na ulicy: Maska w krainie fantazji.

02 stycznia 2011

Caleidoscope

Mam wrażenie, że ten rok będzie fajny. Pierwszy bez żadnych wyznaczonych celów w stylu praca magisterska i kolejne egzaminy. Są jeszcze studia podyplomowe z zarządzania zasobami ludzkimi, ale nie jest to coś co spędza mi sen z powiek a raczej sprawia wiele radości, kiedy mogę zabrać głos w dyskusji. Słuchanie wykładów i uczestniczenie w warsztatach to sama i czysta przyjemność. Przynajmniej mówią o rzeczach na których jako tako się znam lub kojarzę o co chodzi. Lubię to uczucie, kiedy pracujemy nad jakimś casem i momentalnie moje myśli idą w dobrym kierunku, przywołuję sobie z pamięci to, czego nauczyłam się przez te trzy lata pracy w rekrutacji. To taka satysfakcja, że znalazłam dziedzinę, która mnie szalenie interesuje.

Ten rok będzie ciekawy, bo rozpoczynam go zmianą pracy. Zmianą, która nastąpiła z mojej własnej nieprzymuszonej woli. Zmianą, która nadeszła w dobrym momencie i która jest zmianą jakościową. Cieszę się, że miałam na to siłę i motywację, bo oddałam mojej firmie dwa lata życia. Cóż, nie mogę powiedzieć, że Szefowa przyjęła moją decyzję z entuzjazmem. Określiłabym to raczej jako ciche tłumienie furii, że miałam czelność i śmiałość odejść.
Przenoszę się z mojego małego zaścianka na wielkie i poważne salony biznesu. Oczywiście, na razie stresuję się, że standardy mojej rekrutacyjnej podmiejskiej miejscowości nie będą pasować do standardów wielkomiejskiego rekrutacyjnego szyku. Ale. Nie ma co gdybać, zamierzam ciężko pracować i bardzo się starać.

Bardzo ciekawym doświadczeniem minionego roku była podróż do Włoch. Od kilku lat odczuwam tak silny pociąg do podróży, że co roku daję ujść tym emocjom podróżując do jednego wybranego kraju. A więc było USA, Wielka Brytania, po drodze Berlin, Praga, a teraz Italia. Było gorąco ale pięknie i moje estetyczne ja nakarmiło zmysły i nasyciło oczy. W tym roku marzę o Francji, o Paryżu, historycznej stolicy mody, Wersalu i zamkach nad Loarą. A może czas i inne okoliczności w końcu pozwolą na Indie?

Cały czas myślę i kombinuję nad totalnym usamodzielnieniem się. Nie jest to takie proste jak się wydaje głównie ze względu na finanse. Na pewno jest to wykonalne. Nie mam ciśnienia, ale myślę, że to jest ten moment, kiedy to musi nastąpić. Dla mojego zdrowia psychicznego, dla porządku wszechświata. Zobaczymy. Nie spinam się. Ostatnio mam w sobie dużo spokoju. Być może zaraz się to zmieni, ale na razie rozkoszuję się tym uczuciem.

Ostatnio znowu odkrywam tą moją dawną fascynację fotografią, głównie za sprawą nowego (fuksjowego!) aparatu fotograficznego. Zamierzam się w tym roku artystycznie wyżywać.

Szczęśliwego :)

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...