19 kwietnia 2006

Two stars in the sky


Pisanie w moim przypadku jest terapeutyczne i oczyszczające więc zważywszy na stan mojego organizmu dzisiaj zabierzmy się do pisania. Trochę zaniedbałam Thoughts and Wishes ostatnimi czasy. A to dlatego, że byłam okrutnie zajęta. Studia, prace dorywcze w charakterze jawnego kłamcy:), myśli o życiu i o kolejnym kierunku studiów(haven’t decided yet so who knows, maybe Hebrew studies). Ale ostatnio mam również problemy z koncentracją i zebraniem myśli a to za sprawą pewnych zielonych oczu.

Wiesz Panie Boże, zaskakujesz mnie po raz kolejny. Zawsze wiedziałam, że wiesz, co robisz ale teraz przeszedłeś samego siebie. To wszystko jest tak nierealne, że aż boję się, że zaraz zadzwoni budzik albo ktoś głośno krzyknie żeby wstawać i czar pryśnie. Obudzę się i okaże się, że to okrutny żart. No bo jak to możliwe? Ja- taka w sumie nijaka, niewyróżniająca się, z bogatym życiem wewnętrznym, które aż rwie się, żeby się ujawnić. I tu nagle On, który widzi we mnie coś, co mnie trudno jest dostrzec. I mówi to, co zawsze chciałam usłyszeć. I dlatego to wszystko wydaje mi się takie nierealne. Może już przyzwyczaiłam się do myśli, że nikomu nie będzie się chciało tego robić. A Jemu się chce. I chyba ma wystarczająco silnej woli i samozaparcia bo sam wiesz jaka ja trudna jestem. Stwarzam sobie problemy, wiem o tym, nie musisz mi przypominać. I miewam swoje humory, zniżki formy. I chociaż chciałabym zapomnieć o wszystkich moich kompleksach to nie mogę tego zrobić od razu bo nie umiem. Muszę to czynić stopniowo. Powoli.

Muszę się do pewnych rzeczy przyzwyczaić, pewne rzeczy zaakceptować a o innych zapomnieć. Muszę skorygować moje życie do zaistniałej sytuacji. Bo przecież przez dwadzieścia lat(jak to strasznie brzmi) sama układałam sobie plan dnia, tygodnia, miesiąca a teraz w tym pozornie ustabilizowanym życiu zjawił się On. I wiesz co, Panie Boże? Chcę wierzyć w to, że masz w tym wszystkim jakiś plan. Jak zawsze pewnie. Ale nie dziw mi się. Dotychczas moje życie opierało się na wierze, że jutro musi być lepiej więc dlaczego nie miałoby być?

Dziękuję Ci Panie Boże.

02 kwietnia 2006

Uncountable


Do zrobienia w przyszłym roku(równoznaczne z planami dalekosiężnymi na resztę życia):

- Chodzić na lektorat z hindi
- Podszkolić niemiecki
- Zostać Królową
- Stać się rozchwytywaną dziennikarką
- Stać się poczytną pisarką
- Zagrać w filmie bollywoodzkim
- Pojechać do Great Britain


Praktykując dwie pierwsze rzeczy będę mogła rozmawiać z Hindusami po niemiecku:) Pokrętna logika...(zdanie dwuznaczne). Ostatnio słowo logika wywołuje we mnie odruch bezwarunkowy, nieświadomy, niekontrolowany i nie należący do przyjemnych. Mogłabym tu wylać cały swój żal na nauczyciela matematyki w liceum(powstrzymam się i nie wymienię imienia) ale jakby się tak zastanowić(a ostatnio zastawiam się na okrągło) to piętno niechęci do ,,królowej nauk” zostało na mnie odciśnięte już w czwartej klasie podstawówki kiedy to... uwaga ... (werble) ...dostałam dwójkę z klasówki z matmy. Co z tego, że była to jedyna taka ocena jednostkowa w całym roku. Fundament został zbudowany. W piątej i szóstej klasie matematyki zaczęła nas uczyć Postrach Szkoły. Coś jak prof. O. w kobiecej skórze (spróbujcie sobie to wyobrazić- O. jako kobieta bez brody). Nie było miło- szczególnie przy tablicy. Gimnazjum- wychowawczynią mojej klasy została kobieta, która minęła się z nauczycielskim powołaniem i -oczywiście- musiała uczyć nas matmy. Po pierwszej klasie zdjęto ją z katedry (dzięki Bogu- nie zwichrowała już nikomu umysłów). Druga i trzecia klasę pod względem matematyki wspominam bardzo miło. Uczył mnie pan J. który jest strasznie podobny do prof. M. Podobny styl retoryki, powiedzonka, miał w sobie to coś, co nie pozwalało go nie lubić. Myślałam, że pozbyłam się niechęci do tego przedmiotu. A z egzaminu gimnazjalnego miałam więcej punktów z części matematycznej niż z humanistycznej. No więc po gimnazjum nastało liceum...pierwsza klasa...naznaczona właśnie matematyką. Trudno mi o tym pisać bo to może wyglądać tak, że chciałabym się usprawiedliwiać. Że nie dość się starałam. I że to wszystko moja wina, że moje IQ nie dorosło do pewnego poziomu. Ale nie chcę się tutaj wywnętrzać jak to mi było źle w ciągu pierwszych kilku miesięcy w pierwszej klasie liceum. Prawdą jest, że byłam na krawędzi prawdziwej depresji, nie takiej egzystencjalnej, sezonowej ale takiej chorobowej. Fizycznie nie odbyło się to na mnie długotrwale(a wiem, że na niektórych z rocznika tak), psychicznie- myślałam, że to wszystko minęło. Ale to nieprawda. Wszystko został uśpione, a teraz się obudziło chociaż bardzo osłabione i okrojone. Umiem już z tym walczyć. Umiem pokonać przyspieszone bicie serca, drżenie rąk. Jak długo nad czymś posiedzę to nawet coś zrozumiem. Ktoś mi ciągle powtarza, że zawsze wiedział, że zdolna jestem. Może. W końcu ćwierć-inteligenci nie...no właśnie co? Nie zdają matury, nie dostają się na studia, nie piszą, nie umieją rozmawiać...może tak.

W tak pięknych okolicznościach przyrody...i niepowtarzalnych pragnę złożyć wyrazy uznania, że dotrwali Państwo do końca notki:)

I podobno miasto bezwstydnie kąpie się w słońcu:) Piszę ,,podobno” bo mój Mokotów to nie miasto stricte. A na mieście mam swoich agentów. Wszystko mi donoszą:)

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...