30 grudnia 2006

Cogito ergo...?

Why are we here, what's life
all about?
Is God really real, or is there
some doubt?
Well tonight, we're going to sort it
all out, for tonight it's the Meaning of Life.
(Monty Python’s Flying Circus)

Jak zwykle Pythoni oddali sedno sprawy. Bo czy jaki to wszystko ma sens? Życie- czy wszystko musi mieć sens? Czy sprawy muszą mieć swój jasno sprecyzowany albo tylko naszkicowany ołówkiem cel? Czy każdą minutę czasu spędzonego tu na Ziemi musimy spożytkować w jakiś określony sposób, z góry przez nas zaplanowany? Czy nawet spontaniczność jest wynikiem naszej kalkulacji? Bo nam się opłaca, podświadomie?

Większość z nas wierzy lub stara się wierzyć w Niebo, życie wieczne. Mniejszość z nas wie, że to przenośnia, Nie będziemy przecież leżeli wiecznie na chmurkach a anioły będą podawały nam wino. Coś za granicą śmierci ludzkiego ciała musi być. Inaczej byłoby to straszne marnotrawstwo materii. Bo jak to jest możliwe, że rodzimy się, żyjemy, rozmnażamy się lub nie, chorujemy, umieramy i nic? Popiół?

Nasze ,,ja” jest w mózgu, oczach i uszach. Od świata otrzymujemy informacje, przetwarzamy je, wysyłamy odpowiedź. Otrzymujemy list zwrotny. I tak dalej. Świat kształtuje nas ale i my kształtujemy świat. To nie jest jednostronny proces jak chciałby Kant. Nie jesteśmy bezwolnymi istotami poruszanymi jak lalki w teatrze kabuki. To nasze życie, możemy je przeżyć jak chcemy. A to, że istnieje wiele jego ograniczeń to bujda. Wierutna bzdura! To my je sobie nakładamy, tylko i wyłącznie my. Nie ma rzeczy niemożliwych, są jedynie trudne z pozoru. Bo nie zdajemy sobie sprawy z potęgi naszego umysłu. Trudno się dziwić jeżeli używamy tylko 10 % komórek mózgowych... A co w tych pozostałych 90 %? To co nas ogranicza, to co nas gnębi, to co nazywamy kompleksami, to co czyni nas potężnymi, władczymi, siła do spełniania marzeń. W większości przypadków nie mamy wpływu na tę część. Czasem tylko udaje nam się postawić stopę w drzwiach (nie mylić z efektem stopy w drzwiach jako techniki manipulacji) i wejść tak do połowy i rzutem na taśmę zabrać trochę tej siły. Ale za chwilę nas się stamtąd wyrzuca. Nie wiedzieć czemu ktoś lub coś nam to utrudnia. Może to jest dowód na istnienie Boga?

Opancerzanie uczuć to efekt odgradzania się od świata, tworzenia pozorów, że panujemy nad sobą, nic nas nie rusza. Dzięki temu skutecznie odgradzamy się od innych ludzi, uważają nas za dziwaków, odludków, nie mają możliwości poznania nas naprawdę. O to nam chodziło?
Egzystencjalizm to niezła rzecz. Things do not have meaning. We assign meaning to everything. Czyli co? Jednak wszystko musi mieć sens?

15 grudnia 2006

Panta rei

Chyba narzuciłam sobie zbyt szybkie tempo. Z prawdopodobieństwem równym 0, 95 twierdzę, że mogłam to wcześniej przemyśleć i wywnioskować, że może to za dużo jak dla jednej, maleńkiej, słabiutkiej dziewczynki, która boi się ciemności i pająków. To już prawie trzy miesiące jak jestem studentką drugiego roku ISNS UW. Brzmi dumnie i inteligentnie. To już prawie trzy miesiące jak walczę ze statystyką i odkrywam zamiłowanie do polityki społecznej i psychologii społecznej. Trzy miesiące kontynuuję niemiecki. Trzy miesiące socjologii religii. Trzy miesiące wstawania w poniedziałek o 6.45. Trzy miesiące poznawania teorii ontologicznych i dialektycznych. Trzy miesiące dzielenia się wiedzą za pieniądze. Trzy miesiące...

Chciałabym się nie przejmować. Wszystko byłoby łatwiejsze. Wolałabym obniżyć w sobie ten wysoki ponad normę poziom ambicji. Bo wtedy nie przeżywałabym każdej przegranej bitwy jak przegranie wojny. Umiałabym iść dalej bez rozpamiętywania i analizowania. No cóż. Być może czemuś to służy. Ale jeszcze nie wiem czemu. Jak się dowiem to napiszę małą rozprawę na ten temat. Albo doktorat.

Chociaż wiem, że to głupie to inaczej nie potrafię. Staram się nie sprawiać kłopotu, staram się nie wyróżniać. Kiedy na przykład coś mnie boli albo mam problem to zwykle bardzo mało osób stwierdziłoby ten fakt patrząc na mnie. Bo po co? Ludzie mają i tak dużo sprawa na głowie i bez moich problemów. A tak, zaczęliby analizować, roztrząsać, powiedzieliby kilka słów za dużo albo co gorsza prawdę, którą niekoniecznie chciałabym usłyszeć. Lepiej nie sprawiać kłopotu, lepiej się zbytnio nie wyróżniać. Mówiłam, że to głupie.

Moi obecni idole: Erich Fromm, John Locke, Leon Festinger, Blaise Pascal, Jon Stuart Mill, August Comte

Na stos: Florian Znaniecki, Zenon z Elei, Niklas Luhmann, behawioryści

01 grudnia 2006

,,Korowód" Marek Grechuta

Kto pierwszy szedł przed siebie?
Kto pierwszy cel wyznaczył ?
Kto pierwszy w nas rozpoznał ?
Kto wrogów ? Kto przyjaciół ?
Kto pierwszy sławę wszelką i włości swe miał za nic?
A kto nie umiał zasnąć nim nie wymyślił granic ?

Kto pierwszy w noc bezsenną wymyślił wielką armię ?
Kto został bohaterem ? Kto żył i umarł marnie?
Kto pierwszy został panem ? Kto pierwszy został sługą?
Kto musiał wstawać wcześnie, a kto mógł spać za długo ?

Zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie
zapatrzeni w słońcu, zapatrzeni w niebie
Wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi
Pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu

Kto pierwszy szedł przed siebie?
Kto pierwszy cel wyznaczył ?
Kto pierwszy w nas rozpoznał ?
Kto wrogów ? Kto przyjaciół ?
Kto pierwszy sławę wszelką i włości swe miał za nic?
A kto nie umiał zasnąć nim nie wymyślił granic ?

Kto pierwszy był fakirem ?
Kto pierwszy astrologiem ?
Kto pierwszy został królem ?
A kto chciał zostać bogiem?
Kto z gwiazdozbioru Vega patrząc za ziemię zgadnie
Kto pierwszy był człowiekiem ?
Kto będzie nim ostatni ?

Zapatrzeni w tańcu, zapatrzeni w siebie
zapatrzeni w słońcu, zapatrzeni w niebie
Wciąż niepewni siebie, siebie niewiadomi
Pytać wciąż będziemy, pytać po kryjomu



Im dłużej słucham tego tekstu, im bardziej wwierca mi się w pamięć tym bardziej uświadamiam sobie swoją małość. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

25 listopada 2006

Volatile


Co ci się ostatnio śniło? Śniło mi się, że spadłam ze schodów. Śnił mi się ślub, na którym ksiądz robił test na drżenie ręki. Śnił mi się wykład który się nigdy nie odbył. Śnił mi się zamek, w którym mieszkała księżniczka bez arystokratycznego rodowodu. Śniła mi się dziewczyna, która uważała, że na nic nie zasługuje. Śniło mi się, że sens życia nie jest taki ważny. Śnił mi się książę, który nie miał białego wierzchowca. Śniło mi się, że się obudziłam.

Co sprawia, że czujemy się szczęśliwi? Gdy zadałam to pytanie, odpowiedziała mi cisza. Sama więc, chcąc nie chcąc, musiałam odpowiedzieć. Wtedy powiedziałam, że i od wewnątrz i od zewnątrz musimy przystawać do otoczenia. Nie na siłę ale na serio. Teraz, dodałabym też, że musimy mieć kilka takich mentalnych kotwic, które sprawiają, że nie myślimy za często o tym by wznieść się gdzieś na inny poziom. Kotwice mogą być symbolami lub osobami. Symbole to na przykład rozwijanie własnych pasji, które sprawiają nam przyjemność, dzięki którym czujemy, że należymy do danego miejsca. Osoby to ludzie, dzięki którym wiemy, że zawsze na nas poczekają gdy zwolnimy, podadzą rękę, gdy się przewrócimy a nawet powiedzą to czego nie chcielibyśmy usłyszeć mimo, że to prawda. Osoby- znaczący aktorzy społeczni- są zawsze tam gdzie powinni.

Byłeś kiedyś zakochany? Odpowiedział tylko, że tak. Nie umiał tylko określić jak się wtedy czuł. Może to było dawno, może zapomniał, może nie myślał wtedy jak by zdefiniował swoje uczucia. A Wy? Jak się wtedy czuliście? Kiedy już zdaliście sobie sprawę z tego, że to jednak jest To. Nie jakieś tam sympatie, przywiązanie ale właśnie To w swej czystej postaci. Bo ja czułam strach. Że to jednak nie jest To tylko coś, co mi się wydaje. Że nie sprostam oczekiwaniom. Bo tyle razy mi się wydawało. Bo przecież świat nie może być aż tak piękny. Ładny tak ale tak piękny? I ręce mi drżały. Chyba z zimna.

Wyobraź sobie, że nie ma granic. Gdzie jesteś? Tutaj. Bo nie znam innego miejsca, gdzie mogłoby mi być lepiej.

Podziwiam: Boga, za jego wyczucie smaku i dobry humor w układaniu tego świata.

12 listopada 2006

Thoughts and Wishes

Za oknem jest ciemno. Nie, jest czarno. Patrząć w szybę widzę tylko własną twarz i odbicie pokoju. Rano niebo było szaro- granatowe. Wiatr tańczył nieprzyzwoitego walca z liśćmi a one chyba nie zgłaszały większego sprzeciwu. Około godziny szesnastej robi się mroczno, jakiekolwiek przebłyski słońca giną w niebycie. Często pada deszcz- nie jest ciepły jak na wiosnę ale zimny, przeraźliwie agresywny, czuć jego wielką frustrację i tłumione emocje. W sumie to mu się nie dziwię- całą wiosnę i lato musiał udawać, że jest radosny, ciepły i piękny. Teraz może się trochę odsłonić. Jest zimno. Moje ręce pokochały rękawiczki a szyja nawiązała romans z szalikiem. Podobno przyszła jesień. Nie wiem. Nie zastanawiam się nad porą roku. Zastanawiam sie natomiast nad wystandaryzowanymi zmiennymi, własnościami miar rozproszenia i czy wykres jest platykurtyczny czy nie. Zastanawiam się też jak zachować zdrowie psychiczne korzystając z publicznego transportu miejskiego. Zastanawiam się nad sposobem wytłumaczenia dziewięcioletniej dziewczynce czym się różni usually od sometimes i seldom. Zastanawiam się jak pokazać, że ,,Cierpienia młodego Wertera" to jedna z lepszych lektur maturalnych. Zastanawiam się, co będę robić w zyciu. Zastanawiam się jak zorganizować sobie wszystkie zajęcia, zeby zostało trochę czasu wolnego. Zastanawiam się nad tym dlaczego tyle się zastanawiam. Chciaż czasem sprawia mi to ból. Książe kiedyś powiedział, że przeważnie lepiej jest nie myśleć. Tylko, że mnie akurat myślenie dobrze wychodzi więc chyba będę to robić dalej. Bez względu na konsekwencje. Może kiedyś przyjdzie z tego coś dobrego. Często przecież rzucamy się na głęboką wodę nie umiejąc pływać...

01 listopada 2006

Someone (un)importand


Nie znam tej kobiety. Nie wiem czy ma męża, czy lubi czekoladę, czy uwielbia tańczyć walca w czerwonej sukience przy dzwiękach Nat King Cole'a. Nie mam pojęcia czy ma wnuki. Czy codziennie ran pije herbatę w porcelanowej filiżance. Czy na obiad jada spagetti. A mimo to zrobiłam jej zdjęcie. Chciałam udokumentować rozkop Krakowskiego Przedmieścia i nagle ponad koparkami ujrzałam ją w oknie. Chyba przyglądała się tym rozkopom, tej profanacji Kopernika, Pałacu Staszica, Pałacu Zamoyskich... Może to jakaś pisarka, która w przerwie od pisania zrobiła sobie przerwę i wygląda przez okno? A może to starsza, schorowana, samotna kobieta? Może nic z tych rzeczy? Po prostu wygląda przez okno. Jak my wszyscy czasem. Gdybym miała sobie wybrać gdzie chcę mieszkać, to gdzieś na górze, gdzie można wyglądać przez okno. Obserwować ludzi. Przyglądać się im. Zastanawiać się nad historiami ich życia. Mysleć.

Pogoda dziś dopisała. Nie świeciło słońce. Chyba wiedziało, że popełniłoby faux paux(czy jakoś tak). Było dostojnie. Jak na pogrzebie chyba. Niegdy za mojego świdomego życia nie byłam na pogrzebie więc mam prawo nie wiedzieć. Gdy miałam dziewięć lat, zmarł mój dziadek, który mieszkał z nami. Tata mojego taty. Nie pamiętam jak zachowywał się mój tata, kiedy to się stało ale pamiętam, że kiedy zobaczyłam łzy na twarzy moej mamy to sama tez się rozpłakałam. I po głowie kołatała mi się taka myśl, że przeciez mam prawo to robić bo zmarł moj dziadek. Jak był? Jak dziadek- chodził ze mną na kasztany i żołędzie w czasie jesieni, kupował mi lizaki, pokazywał stare zdjęcia i opowiadał o swojej żonie, o babci, której nie znałam i o tym jak to było na wojnie i w obozie, w Oflagu. Walczył w kampanii wrześniowej, nawet dostał medal. Podobno jak urodził się mój brat to był strasznie dumny że ma wnuczka. I bał się zostawać sam w domu. I bał się też, że pewnego dnia ktoś przyjdzie i przeszuka jego osobiste rzeczy. Odkąd pamiętam miał siwe włosy. Pod koniec życia, jak zaczął bardziej chorować to powiedział, że za nic w świecie nie pójdzie do szpitala bo już z niego nie wróci. Jednak w końcu trafił tam. Odwiedziłam go raz. Był taki chudy i blady, miał rurki przyczepione do nadgarstka. Kiedy go spytałam, czy go to nie boli to powiedział, ze już nic go nie boli. Juz nie wrócił do domu. Z pogrzebu pamiętam właśnie te moje łzy i od tej pory cmentarz zawsze był dla mnie szary, ciemny, deszczowy i niewiarygodnie smutny. Nie wiem jak będę reagować, kiedy odejdzie ode mnie ktos bardzo bliski. Odejdzie i już nigdy więcej go nie zobaczę. Nie chcę o tym myśleć bo obawiam się, że to będzie straszne, gorzkie i czarne.

29 października 2006

An autumn evening with a camera...



Chyba mi się trochę nudziło po dokładniejszej analizie tej auto sesji zdjęciowej... Cociaż nie aż tak bo zrozumiałam na czym polegał rozwój państwa socjalnego w Szwecji w XX wieku, przeczytałam o z zmiennych na metody, o zasadznie wzajemności i zachowaniach prospołecznych na psychologię społeczną i techniki oraz dokonałam opisu statystycznego badanej zmiennej na statystykę. Zdecydowałam się wreszcie wstępnie na ścieżkę, którą wybiorę w przyszłym roku- antropologia społeczna.

Sylwetka absolwenta
Ścieżka specjalizacyjna ANTROPOLOGIA SPOŁECZNA kształci absolwenta, umiejącego dostrzegać kulturowe uwarunkowania sytuacji społecznej, zdobywającego antropologiczne przygotowanie do działania w realiach współczesnego społeczeństwa, przekraczającego granice narodowe.
Wyposaża go w narzędzia rozumienia wielokulturowości i związanych z nią konfliktów wartości, idei, światopoglądów i ideologii.

Kurs ANTROPOLOGII SPOŁECZNEJ przygotowuje do funkcjonowania sferze publicznej, przede wszystkim ponadlokalnej i ponadnarodowej (nauka, struktury unijne, organizacje pozarządowe - szczególnie te mające kontakt z uchodźcami, wolontariaty, media, reklama, stowarzyszenia wyższej użyteczności publicznej).

No i dokonałam sesji zdjęciowej jako swoistego katharsis:) Trzymajcie się wszyscy ciepło w te ciemne, jesienne wieczory:)

27 października 2006

Social psychology...sort of


Nigdy więcej nie będę oceniać ludzi po pozorach i pierwszym wrażeniu ani po wyglądzie. Chociaż mamy to wpisane w psychikę, wdrukowane w świadomości kulturowej, posiadamy takie skrypty i schematy. I biologicznie jesteśmy predestynowani do oceniania innych po wyglądzie, a nie chcemy się do tego przyznać zgodnie z zasadą primus inter pares. A paradygmat na to- pokażcie mi wyniki empiryczne a wam uwierzę. Do czego zmierzam w tym pseudointelektualnym bełkocie silącym się na rozważania socjologiczne:)? Psychologia społeczna jest niewiarygodnie ciekawa. Tylko sama znajomość psychologii nie wystarcza by w tej dziedzinie coś osiągnąć w sensie naukowym. Potrzeba jeszcze socjologii, antropologii, filozofii i zwykłej ciekawości świata. A czemu jest taka ciekawa? Bo interakcje człowieka z innymi ludźmi, sposób jego zachowania w środowisku społecznym, sposób postrzegania przez niego świata tworzy nas i jego, tworzy relacje i ścieżki, które budują to co potocznie nazywamy światem. A poza tym to mi przypomina wieczną obserwację ludzi na ulicy co czynię dosyć często przemierzając góry i doliny Krakowskiego Przedmieścia. Ostatnie moje myśli skupiają się na człowieku liściem na głowie, któremu zgodnie z piosenką nic nie powiedziałam i analizie semantycznej rozmów pań 60+ w autobusach. Jakież one mają problemy! Na przykład ostatnio dowiedziałam się jak robić dobre kluski leniwe. Z perwersyjną wręcz przyjemnością zaczęłam oceniać image przypadkowo napotkanych mieszkańców tudzież przyjezdnych Warszawy. I muszę przyznać, że warszawianki oraz warszawiacy z małymi wyjątkami potrafią się ubrać. I potrafią wyglądać zjawiskowo. Te małe wyjątki to szpilki w panterkę, futra z lisa, wyciągnięte swetry i zupełnie nietrafione dodatki. A ostatnia moda na leginsy do krótkich spódnic jakoś mnie odrzuca...

Nie mam prawa chorować. Nie wolno mi źle się czuć. Nie powinnam zaniedbywać obowiązków. Nie mogę sobie pozwolić na ból brzucha, głowy a co gorsza gardła. Muszę iść dalej, zatrzymywać się tylko na chwilę. Na mały odpoczynek. Kilka głębokich wdechów, powietrze dochodzi do najdalszych zakątków płuc, kilka wydechów i już. Audytorium Maximum, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście(balet koparek i rustykalny zapach ubitej ziemi w środku stolicy). Przekonałam się o tym gdy to zmógł mnie grypopodobny wirus, który skutecznie pozbawił mnie na kilka dni głosu i sił wszelakich. Nie jest to miłe przeżycie ale każde doświadczenie jest cenne i trzeba je przyjmować z pokorą. Nauczyłam się zaciskać zęby, pieści i brnąć dalej.

God only knows, God makes his plan...- właśnie zaśpiewał Paul Simon.
Zgadzam się z nim w całej rozciągłości. Chociaż dał nam wolną wolę(Bóg, nie Paul Simon) to ja wierzę w to, że każdy z nas ma do wypełnienia jakiś plan. I to co nas spotyka to po części tylko nasze świadome wybory. Reszta już jest gdzieś tam zapisana. Bo coraz bardziej się przekonuję, że te piękne rzeczy, które mnie spotykają to nie może być tylko i wyłącznie mój świadomy wybór...ktoś musiał mi w tym pomóc, popchnąć mnie do działania, poprowadzić ścieżką.

I jak mówi notes do znaków: Bez Ciebie wszystko jest gupie. Dziękuję, ze tu jesteś.

08 października 2006

Eternity...


,,Toczmy mężnie nasze życie do jasnego prawdy końca”

Chyba wzięłam na siebie zbyt dużo obowiązków. Moją cechą charakterystyczną jest to, że poziom mojej ambicji jest niewspółmierny do poziomu moich możliwości i wytrzymałości. Drugi rok ISNS jest cięższy niż pierwszy a trzeci będzie zapewne cięższy niż drugi. Szare, zimne i wietrzne dni będzie mi wypełniała statystyka, psychologia społeczna, filozofia, metody i techniki badań społecznych, polityka społeczna, socjologia religii, wf, dodatkowy niemiecki. I tak do sesji.

Wzięłam się także za zbijanie mojej przyszłej fortuny:) Jednak sprzedawanie swojej wiedzy jest bardzo miłe. Chociaż lekko męczące i czaso- wyłączające- z- życiorysu. Mój plan jako studentki dziennej jest tak pomyślany, że zwykle wracam do domu po 18 gdyż najdroższa alma mater (czyt. UW) oszczędza na wyżej wspomnianych studentach dziennych i wykłady organizuje dla nich i studentów wieczorowych. Reszta dnia też nie zapowiada się ładnie bo mamy dużo okienek(czyt. zawieszenie w próżni między zajęciami), przez które nie widać bynajmniej słońca. Nienawidzę mojego planu i nie wstydzę się o tym mówić. Ale wycie do księżyca pomaga oczyścić się z negatywnych emocji względem tegoż. Ewentualnie olejek bergamotkowy w dużych ilościach. I mleko.

Jednymi miłymi akcentami tej jakże ponurej rzeczywistości jest filozofia, która wydaje się być ciekawa oraz fakt odwiedzania Zacisza(czyt. dzielnica Warszawy, która jest daleko) raz na jakiś czas.

Co ma do tego wszystkiego sushi? Sporo. Po pierwsze, jest exceptionally tasty. No dobra, takie domowe nie jest takie super- extra smaczne jak w Inabie czy Shoku Yoku ale radość z wytworzenia rekompensuje niedobory smakowe. I to bycie smacznym przez sushi dostarcza przyjemności, podwyższenia poziomu endorfin a więc oddalanie się widma chandry. Po drugie, fakt, ze samemu zrobiłam coś tak ładnego wydaje się być miłą odskocznią od koszmarku ISNSowego planu:)

Ale nie załamuję się. Jeszcze nie.

Rzekłam.

27 września 2006

I'm twenty now but it won't be for long...


,,Lecę bo chcę. Lecę bo życie jest złe. Czy są pieniądze czy nie. Lecę bo wolność to zew. Lecę bo wciąż kocham Ciebie. Kocham Cię.”

Dwa miesiące temu nie miałam nawet planu zajęci w ISNS. Miesiąc temu miałam już plan oraz zapełnione dwa poranki dodatkowym niemieckim. Dwa tygodnie temu miałam już plan, dodatkowy niemiecki oraz źródełko dodatkowych funduszy. Teraz mam plan zajęć, dodatkowy niemiecki oraz trzy źródełka. Jeszcze wczoraj się z tego cieszyłam. Dzisiaj, kiedy oczywiście musiałam wszystko przeanalizować, nie jest już tak fajnie. Będę musiał odkryć jakiś super ekstra sposób na rozciągnięcie doby do 48 godzin...
Ja tak nie chcę. Już sobie to wyobrażam- będę chodzić jak zombie, na nic nie mając czasu, szczególnie na sprawy najważniejsze i na Tego najważniejszego. Ja się będę starać. Żeby nikogo nie zawieść, nikomu nie sprawiać bólu. Ale co roku na początku roku szkolnego kiedyś czy teraz akademickiego zawsze sobie obiecuję, że będę się uczyć, będę idealna, będę się starać, będę czytać inteligentne książki, pisać powieść, chodzić do teatru, rozwijać się, nie lenić się...połowa z tego nigdy nie wychodzi.
Mam dużo planów. Na przyszłość bliższą i dalszą. Plany odgrywają w moim życiu taką rolą jak kamienie w życiu Ziemi. Są podstawą, dnem od którego można się odbić.

Na przyszłość bliższą:
* Uczyć się systematycznie i robić porządne notatki z tekstów
* Uczyć się systematycznie niemieckiego i hindi
* Nie odczuwać niechęci do świata
* Nauczyć się spać 8 godzin na dobę
* Odkrywać Ciebie
* Zarobić pieniądze na laptopa
* Dużo pisać i zarzucać artykułami redakcje
* Nauczyć się urzeczywistniać marzenia
* Nauczyć się mówić to co myślę
* Wyjść z siebie i spojrzeć na siebie
* Zobaczyć osiem palców kiedy pokazują mi osiem

Na przyszłość dalszą:
* Pojechać do Wielkiej Brytanii
* Skończyć ISNS i może indologię w GB
* Otworzyć przewód doktorski i doprowadzić go do końca
* Zostać dziennikarką
* Patrzeć jak z zachwytem oglądasz Gion w Kioto.
* Urodzić i wychowywać dzieci z Tobą
* Zestarzeć się godnie, pięknie i z Tobą
* Spotkać królową Elżbietę II
* Pisać i oglądać okładki własnych książek
* Z dumą przeczytać, że przetłumaczyłeś tę książkę
* Patrzeć jak wszyscy Esteci są szczęśliwi
* Być najlepszą ciocią na świecie dla dzieci Estetów
* Pojechać do Indii i spotkać SRK
* Zawsze czuć się jak dziecko w antykwariatach i nad morzem

Mówiłam, że mam dużo planów? Za dwadzieścia lat, jeżeli ten blog jeszcze będzie istniał to zweryfikuję tę listę. Chciałabym, żeby przynajmniej połowa się spełniła.

,,Nie pytaj świata dokąd zmierza bo nie daj Boże prawdę powie”

22 września 2006

My Bonnie...





Przede mną leży górka różnokolorowych, miękkich w dotyku morskich kamieni. Jest też ten czarny, chropowaty, który dostałam w zamian za ten podobny do bursztynu. Jeszcze nie wiem, gdzie je położę. Wiem tylko, że wspomnienia z kolejnego Esteckiego wyjazdu na zawsze wryją mi się w pamięć no i serce.

- Co dzisiaj robimy?
- Prowadzimy wojnę płci...


Morze jak zwykle mnie nie zawiodło. Jak mało co na tym świecie, ten żywioł się nie zmienia- niszczycielski a jednocześnie łagodny i czuły. Plaża, słona woda, wilgotne powietrze, chmury, daleki horyzont... zostać tak na zawsze...

Idę nadmuchać Gosię...

Esteci jak zwykle mnie nie zawiedli. Było jak zwykle czyli świetnie- żyliśmy w domu wujka O. w quasi- komunie, sami, trochę chyba zawieszeni między czasem a przestrzenią- chociaż mieliśmy aż dwa telewizory, przez tydzień naszego pobytu włączyliśmy jeden chyba na dziesięć minut. Zwiedzaliśmy trójmiasto a raczej znęcaliśmy się nad każdym antykwariatem i księgarnią co mnie zawsze kojarzy się ze sklepem z cukierkami. Tylko, że my podobno jesteśmy dorośli. Czasem zachowujemy się gorzej niż dzieci ale nie zamierzamy się tego wypierać. Na przykład namiętnie gramy w Mario i Donkey Konga, oglądamy dziwne filmy typu ,,The taste of tea” a Pani rozdającej ulotki odpowiadamy: ,,ach naprawdę, to dla mnie?" oraz w barze mlecznym próbujemy zamówić stolik. W ichniejszej komunikacji głośno przekonujemy siebie nawzajem o wyższości stołecznych autobusów nad tymi w 3city.

Na ORP Błyskawica: Ciekawe czy mają porty USB...

Cały czas nie rozumiem siebie i tydzień to chyba zbyt mało, żeby to uczynić. Wielu rzeczy się nauczyłam. Jak żyć z drugim człowiekiem, jak tolerować jego drobne wady i skazy, jak tolerować siebie na co dzień, jak się nie rumienić co piętnaście minut, jak dławić ból, ukrywać chandrę i inne przydatne tego typu. Z innych egzamin raczej oblany. Spróbuję złożyć podanie o warunek. Może zostanie rozpatrzony pozytywnie.

Nie opuszczaj mnie. Potrzebuję Cię, jak powietrza...

10 września 2006

Twice


Dzisiejsza notka sponsorowana jest przez Esteckie spotkanie urodzinowe na cześć Iwy:)

Czasem czuję się jak dziecko. Kiedy cieszą mnie różowe chmury czy deszczowy dzień albo indyjska herbata w ślicznej filiżance. Albo wystawa sklepowa na przykład z kapeluszami czy sukniami balowymi. Kiedy huśtam się na placu zabaw albo zbieram kamienie na plaży jak kasztany jesienią. Czuje się jak dziecko bo przecież cały czas nim jestem.

Czasem czuję się jak dorosła. Kiedy mój brat prosi mnie o pomoc albo kiedy większość ludzi na ulicy czy na uniwersytecie zwraca się do mnie per pani. Kiedy raz na jakiś czas uświadamiam sobie, że osiągnęłam już taki wiek, że powinnam sama komponować sobie życie. Nikt mi nie powie krok po kroku co mam zrobić. Kiedy pomagam Tomkowi uprzątnąć stare książki z gimnazjum a wkładamy do biurka te z liceum, bo wtedy przypominam sobie, że ja to wszystko mam już za sobą a on dopiero na ten teren wkracza. Tylko nie czułam się dorosła kiedy dotknęłam jego książek od matematyki, takich samych używałam ja. Bo przypomniałam sobie co czułam na każdej lekcji. Irracjonalny strach, który nie pasuje do dorosłości. Dorośli się nie boją. Oni przeżywają. To dzieci chowają się za spódnice swoich mam albo wtulają się ramiona ojców kiedy coś ich przestraszy. A ja się bałam. Po części zabijała mnie powoli moja ambicja. Umiejętności nie pasowały do wymagań. Cóż. Bywa i tak. Ale chyba większość naszych lęków jest irracjonalna. Co może nam zrobić mały pająk, ciemność, mysz? Życia przez to nie stracimy. O wiele łatwiej odbieramy je sobie sami każdego dnia.

A teraz kilka słów na temat sponsora:) Podobała mi się historia o Siwie i byku. Oraz wieś, która robiliśmy w muzeum. Nie podobało mi się słowo ,,zajebiście” i brak poszanowania własnej wartości.

Staram się być dorosła.

29 sierpnia 2006

A bridge over...


,,In hours of quiet thought one cannot but be overcome by longing for the past. When, to while away the long nights after folk have gone to rest, we go through our old belongings, sometimes, as we throw away such scraps of paper as we do not want to keep, the handwriting of one who is no more, or an idle sketch maybe, will catch the eye and vividly recall the moment it was made.
It is affecting, too, after the lapse of many years, to come across the letters even of one who is still living, and to call to mind the year and the occasion when they were written.
The things they were wont to use have no heart, yet remain unchanged throughout the long, long years. A melancholy reflection.”

,,Niektórzy narzekają, jeśli jeden z zeszytów kompletowanej serii książkowej różni się formatem od pozostałych. Tymczasem, ku mojej satysfakcji, opat Koyu twierdzi coś zupełnie innego. Powiada mianowicie, że kompletowanie za wszelką cenę pełnych zestawów świadczy o kiepskim smaku. Właśnie to, co niekompletne jest w dobrym guście”

Kenko, Tsurezuregusa


Mistrz Kenko dobrze prawi. Bardzo dobrze nawet. Pamiętacie ,,Kontakt” z Jodie Foster? Każda gwiazda czy planeta, z którą nawiązała łączność była zaznaczana pinezką. Tak punkt odniesienia czy zaczepienia. Zawsze można do niego wrócić, kiedy się utknie w dalszej wędrówce. Tak jest też ze zdjęciami, pocztówkami, listami, pamiątkami...bez względu no to, co stanie się później, te wspomnienia zastygłe na kliszy czy papierze pozostaną na zawsze. Chyba, że świadomie chcemy je zniszczyć. Lub by w ogóle nie powstawały.
Mam manię zbierania- zdjęć, otrzymanych pocztówek, biletów do kina, kamieni, kolczyków, książek, szalików...każdy przedmiot ma duszę, był kupiony lub zebrany pod wpływem emocji, chwili lub przemyślenia ale pamiętam miejsca ,,urodzenia” znakomitej większości. Takie moje ,,check pointy” w życiu. Co z tego, że za parę lat nie wygrzebię się z ton mojej osobliwej kolekcji:) Ale zawsze będę miała pewność, że te rzeczy mogą w każdej chwili przypomnieć mi o pięknych, cudownych momentach. Mono- no- aware.

18 sierpnia 2006

miracle?



Dlaczego nagle wydaje mi się, że problemy nie istnieją? Dlaczego nagle zdaje mi się, że jestem szczęśliwa? Czy to wszystko co do tej pory pisałam to były zapiski dla zabicia czasu tudzież dla wykreowania siebie? Ryzykowna teza. Ale dzisiaj kiedy jechałam autobusem przez ciemną ale przyrumienioną przez uliczne latarnie Warszawę stwierdziłam, że jestem szczęśliwa. Od bardzo, bardzo dawna nie mogłam tego powiedzieć bo zawsze było coś co zaburzało tę misterną układankę jaką zawsze próbowałam wokół siebie budować. I nawet jak patrzę w lustro to widzę te zielone oczy(wiedzieliście, że mam zielone oczy?), które coraz częściej się śmieją. Świat nie należy jeszcze do mnie ale takim nastawieniem jak dzisiaj mogę zostać nawet królową Wielkiej Brytanii.

Wolę za bardzo nad tym stanem nie myśleć tylko go czuć i korzystać. Bo jak za bardzo go zanalizuję to może się okazać, że to tylko fatamorgana. A ostatnimi czasy za dużo analizuję. Może tak ma być. W końcu sławni pisarze mieli przenikliwe umysły:)

Wracam za tydzień. Jadę tam, gdzie jabłka zrywane z drzewa pachną słońcem, niebo wydaje się nie mieć końca a rodzinne opowieści ciągną się godzinami przy kubkach aromatycznej herbaty. Zdjęcia zrobione dwa lata temu właśnie tam. Czyż nie cudowne miejsce?

11 sierpnia 2006

Voyage...




Przez każdy kamień
Mur i zakamarek
Przebija
Kilka setek lat historii
- nic tylko ją chłonąc...całym sobą


To tak jakby każdy najmniejszy element Krakowa został dotknięty przez tysiące jeśli nie miliony ludzi i jego powierzchnia wygładziła się tak, że można się w niej przejrzeć. Co tam zobaczymy? Każdy chyba co innego. Może ociekające przepychem kościoły a może żebraków pod ich murami. Może zrujnowane kamieniczki na obrzeżach albo te odrestaurowane na rynku.

Kraków mi się spodobał. Nie był to zbyt długi i płomienny romans bo tylko ośmiodniowy ale wspomnienia pozostaną na całe życie. Kraków na pierwszy rzut oka może się wydawać kosmopolityczny i dosyć komercyjny (świadectwo wysłuchania hejnału...) ale gdyby tak przytulić się do tych uliczek czy ukrytych gdzieś kościółków to jestem pewna, że opowiedziały by nam jaki Kraków jest naprawdę. Czuć, że jest wiekowy, doświadczony przez los a jednak dumnie idzie dalej z podniesionym czołem. Jeżdżą tam tramwaje widma i jest więcej foreigners niż autochtonów. Dużo Koreańczyków i Włochów. Szczypta folkloru. Wiele cudownych antykwariatów, które gromadzą w sobie skarby. Bogate muzeum książąt Czartoryskich. Obwarzanki. Dorożki. Śluby co godzinę. Atmosfera i uczucia. Deszcz.

Byliśmy też w Oświęcimiu. Tego dnia niebo zasnute było szaro czarnymi chmurami, wiał przenikliwy wiatr. Dobrze chyba, że nie było słońca. To by było nie w porządku. Nie na temat. Ta wizyta, fakt zobaczenia tego na własne oczy jednak zrobił na mnie wrażenie. Chociaż wszystko tam było takie statyczne, martwe i uporządkowane to można było sobie to wszystko wyobrazić. I cały obóz sprawiał wrażenie zawieszonego w czasie i przestrzeni, jakby kaci i ofiary miały zaraz wrócić i zająć swoje dawne miejsca. Straszne. Groteskowe kotki na ścianach umywalni, kilkaset kilo ludzkich włosów sprzedawanych jako wypełniacze do poduszek. Sterty walizek.
Tyle już na ten temat napisano, że trudno powiedzieć coś odkrywczego. Ale zamiast wymyślać zacytuję wypowiedź Hansa Franka, która znajduje się na ścianie jednej z wystaw: ,,Stwierdzę, tylko na marginesie, że skazujemy 1, 2 miliona Żydów na śmierć.” Dla mnie odnosi się to do wszystkich wymordowanych w Aushwitz.

Podobał mi się Kazimierz czyli tak zwana dzielnica Żydowska. To tak jakby wejść w inny świat, z zeszłego wieku. Brakowało tylko takich prawdziwych Żydów z pejsami i jarmułką:)

Podobały mi się nasze Esteckie dyskusje, zwierzenia i obiady w restauracjach narodowych. Indyjska była pyszna, Japońska, Włoska i Meksykańska też. Ciastko w Żydowskiej cudne. Gruzińska smaczna, Węgierska świetna, Chińska fajna...aż żal było wracać. Może jeszcze kiedyś to powtórzymy...

16 lipca 2006

senseless

Notka spontaniczna. Krótka i bez sensu ale ją napiszę bo inaczej pewnie bym nie wytrzymała.
Nie ma chyba nic na celu. Nie jest za bardzo przeintelektualizowana ani siląca się na infantylność ani nawet nie stara się być ironiczna. Po prostu jest. Melancholijna. Taka trochę romantyczna, jakby chodziła po wrzosowiskach a wiatr lekko rozwiewał jej włosy. Wiktoriańska bo to epoka długich, pięknych sukien i dżentelmenów. Podniosła, patetyczna i grafomańska do cna.
Dziwnie mi na sercu. Tak smutno a jednocześnie radośnie. Bo w końcu wrócisz ale przez długi czas nawet nie usłyszę ani jednego Twojego słowa. Bo nawet nie będę mogła Ci powiedzieć co mi się przydarzyło. Ale przecież pewnie później będziemy razem patrzeć na chmury a powietrze będzie słone i wilgotne.
Ta notka nie ma sensu. Bo i to co bym chciała powiedzieć nie mieści się w treści żadnego ludzkiego języka. Ale będę próbować. Może kiedyś mi się uda a Ty zostaniesz moim tłumaczem:)

Dziękuję, że jesteś.

14 lipca 2006

Onegai shimasu...


,,Tysiąc pasemek czarnych, splątanych włosów- me myśli plączą się jak one”

Murasaki Shikibu

Temat notki może wydać się niektórym z was zaskakujący. Bo jak to? Japonia i ja? Raczej zobrazowanie powiedzenia mojej pani doktor od logiki: ,,jak kwiatek do waciaka”. A jednak nie. Z góry uprzedzam, że nie odpowiadam za wszelkie załamania nerwowe, zawały serca i inne dolegliwości spowodowane treścią notki. Jestem w tej kwestii tak naprawdę laikiem.
A więc zacznijmy od początku czyli od mojego taty. To z jego powodu głównie zamiast z dzieciństwa pamiętać bajki o trzech misiach czy o siedmiu krasnoludkach w mojej pamięci zapisała się taka książka z japońskimi rycinami gejsz, samurajów i masek z teatru no, którą kiedyś znałam na pamięć. Tak, mój tata jest niezwykły:) Pomijając fakt bycia moim tatą to oprócz tego posiada niezwykłą cechę całkowitego oddania się jakiejś dziedzinie życia jeżeli ta go interesuje. Oprócz literatury scence- fiction, westernów, rocka, drugiej wojny światowej to właśnie tradycyjna kultura i sztuki walki Japonii tak bardzo go pochłonęły. Twierdzi, że zaczęło się to kiedy w wieku jedenastu lat obejrzał film ,,Siedmiu samurajów”. Potem kiedy już dorósł zaczął trenować karate razem ze swoim kolegą z pracy. Okres zachłystnięcia się tą dziedziną przypadł właśnie na moje niemowlęctwo i dzieciństwo.
Pierwszy mój kontakt z Japonią nastąpił w wieku kilku dni kiedy to tata trzymając mnie na rękach wypowiedział te oto słowa: ,,Oto przyszła mistrzyni kung-fu” Chyba nie muszę dodawać, że umiejętności prorokowania taty są bliskie zeru... ale fakt jest faktem i został zarejestrowany na kasecie video. I co z tego, że kung-fu to chińska sztuka walki. Należy mu wybaczyć to drobne niedopatrzenie. Pewnie chciał powiedzieć ,,karate” a był tak szczęśliwy, że ma córkę, że się pomylił:)
Kolejne związki z Japonią można określić jako kształtujące- moją wyobraźnię, inteligencję, psychikę. Na porządku dziennym opowieści o roninach(samurajach bez pana), rządach szogunów(podobno po japońsku ,,rządy spod namiotu”), gejszach. Częste fotografie w quasi kimonach. Praktycznie takie samo mam ja z tata jak i mój brat. Siedzimy- ja i tata, na kolanach, jak sensei i jego uczeń, przed nami katany(długi miecz) czy wakizashi(miecz krótki) z pięknym tsubami. Dopiero potem dowiedziałam się, że kilka z tych mieczy mój tata wykonał własnoręcznie. Dwa razy na szkolnym balu karnawałowym w podstawówce byłam przebrana za Japonkę- tylko ja wśród dzieci w klasie wiedziałam, że pas do kimona to obi a białe skarpetki to tabi.
Kolejna rzecz- wystrój domu. Te wszystkie miecze, gwiazdki shuriken, pałki bo, nunchaku nie wisiały tam sobie od wczoraj. Wisiały odkąd pamiętam czyli jakieś dwadzieścia lat. Wachlarze i obrazy w pokoju rodziców również. Co do obrazów- to jeden szczególnie utkwił mi pamięci. Choć nadal wisi na swoim dawnym miejscu to mnie kojarzy się wyłącznie z dzieciństwem i moja ulubioną zabawą- patrzeniem na świta do góry nogami. Po prostu kładłam się na plecach i wyginałam głowę tak, że wszystko widziałam odwrotnie. Obraz również. Przedstawia bambusowy las a w tle widać górę Fudżi. Ten las zwykle rósł od sufitu w dół w moim przypadku:) Kolejne ryciny- staro- japońska mapa świata i wizerunki Japonek oraz rybaków pamiętam jakby to była moja dziecinna książka z obrazkami.
Następny aspekt- serial ,,Szogun” nadawany w telewizji w latach 90’. Ile ja miałam wtedy lat, kiedy siedziałam pomiędzy mamą i tatą(mój brat był chyba zbyt mały na oglądanie telewizji) i co tydzień oglądałam kolejny odcinek? Sześć, siedem? Coś około tego. Pamiętam czołówkę- Toshiro Mifune, Yoko Shimada, Richard Chamberlain... i najbardziej pamiętam scenę, w której Mariko-toda(Yoko Shimada) wykonuje seppuku. I te stroje- różnobarwne, kolorowe kimona...cudo:) Chyba wtedy zaczęła się moja fascynacja gejszami, ich kulturą.
I jeszcze jedna rzecz- kreskówki na Polonii 1. Ten aspekt kultury Japońskiej zna chyba większość z was. Kapitan Daimos, Yataman, Zorro, Gigi, Sally czarodziejka, Tsubasa...więcej ,,grzechów” nie pamiętam:) Pamiętam tylko, że kiedyś dostałam za coś karę i nie mogłam oglądać kolejnych odcinków. Czułam jakby ktoś odbierał mi jedyna życiową przyjemność. Najbardziej lubiłam ,,Kapitana Daimosa”. Pamiętam, że zawsze zazdrościłam Erice tej wielkiej miłości. W pamięć wryłam mi się scena kiedy Kazuja został ranny na planecie Erici i leciał samolotem, ta krew wypływająca z jego rany robiła na mnie wtedy naprawdę duże wrażenie. I jeszcze podobna scena z Zorzo- ranny w walce, doczołgał się do swego pokoju, położył na łóżku. Tak chyba znalazła go jego ukochana.
Powinnam pewnie napisać kilka słów o moich teraźniejszych związkach z krajem Kwitnącej Wiśni Tudzież Jabłoni. Cóż, powiedzmy, że są silne:) Bardzo. Poprzez dwie osoby dzięki którym ten świat za każdym kolejnym zakrętem wydaje się być jaśniejszy i prostszy. I tu osiągnąwszy wyżyny grafomaństwa pozwolę sobie skończyć bo palmę pierwszeństwa w tej kwestii(długości notek) oddam K. :)

07 lipca 2006

Runnig late...

Czas to strasznie subiektywny twór. Tak subiektywny, że obiektywnie nie istnieje. Przynajmniej coś w tym stylu próbował mi wmówić duet Davies& More. Panowie socjoldzy(socjologowie) ma sie rozumieć. Mniejsza o nich. Przedmiotem tego krótkiego wywodu pisanego w ramach którejś tam z kolei odsłony mojej autoterapii jest czas. Przez ostatni rok traktowałam go jako towar luksusowy(jak rajstopy w PRL). Dni wypełniały mi zajęcia typowo studenckie, około studenckie i wcale nie studenckie. Tak więc czasu typowo dla siebie miałam bardzo mało. Nie oznacza to, że się skarżę. Ale już tak mam, że lubię czasem pobyć w samotności, z książką, kubkiem herbaty, we własnych myślach. Bo czasem czuję do siebie taką niechęć, że paradoksalnie jestem w stanie znieść tylko moje własne towarzystwo.
Teraz czasu mam dużo. Bardzo dużo. Żadnych instytucjonalnych obowiązków, żadnych dalekosiężnych planów. Kilka dni temu miałam w perspektywnie dwa miesiące ,,wolności". Teraz trochę się to skróciło ale nadal pozostaje ten stan. Teraz rozumiem co chciał powiedzieć A. de Tocqueville mówiąc, że wolność okupiona jest wyrzeczeniami. I że nikt nie jst doskonale wolny. Bo mnie na przykład ograniczają własne myśli. I nie umiem ich wyłączyć. Zaczynam się zastanawiać. Analizować. I w większości przypadków wychodzi mi, że jestem nie produktywna, tracę czas, że mogłabym robić coś konstruktywnego. Tylko jak mam pogodzić wszystkie ścieżki, aspiracje, możliwości, wolności, cele, które poniekąd składają się na mnie? Prawdziwy konflikt tragiczny...

22 czerwca 2006

Some thoughts:)

Annom na ogół nie dzieje się nic złego, Chyba, że któraś ma pecha I trafi akurat na Henryka VIII-go. (...) A poza tym do wzięcia dla Ann Jest panów ogromny klann. Nektórzy nawet wprost o to pytani Mówią, że bez Ani To oni ani, ani.
Ludwik Jerzy Kern

Doña Anna - to turkawka złota, przytulona do piersi żywota... Primavera - i dotąd niczyja. Doñy Anny porzucać nie wolno! Wolno tylko powtarzać jej z wolna: O paloma, o paloma mia!
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, „Don Juan i doña Anna"

Imię bladę, przezroczne bardzo, jak kościelny kruchy kwiat - szklane. niesie ze sobą przedziwną zdolność do cierpień, co dzień każdy otwiera i goi jak ranę, morze kochania, źródło przeczyste łez, dźwięk głęboki, co niebo z ziemią kojarzy... Milcząca prześwietlona zjawa, jak odblask święty przy ludzkiej obecna twarzy.
Kazimiera Iłłakowiczówna, „Anna"

20 czerwca 2006

I am I and You are You


Istota ludzka powinna umieć zmieniać pieluszki, zaplanować inwazję, zarżnąć wieprza, sterować statkiem, zaprojektować budynek, napisać sonet, prowadzić księgę rachunkową, zbudować mur, nastawić złamanie, pocieszyć umierającego, dawać rozkazy, przyjmować rozkazy, działać w grupie, działać samemu, rozwiązywać równania, analizować nowe problemy, roztrząsać nawóz, zaprogramować komputer, ugotować smaczny posiłek, walczyć skutecznie, umrzeć bohatersko. Specjalizacja jest dla insektów.
Robert A. Heinlein

26 maja 2006

Words...

Dzisiaj padał deszcz. Obudziło mnie spadanie wielu tysięcy kropel na dach. Ogród tonął w strugach wody. W taką pogodę najlepiej mi się myśli. Jest tak spokojnie, ludzie nie wykrzykują swoich pustych haseł, psy nie szczekają bez powodu, jest sennie. Można w spokoju usiąść i pomyśleć. Chociaż już dawno zauważyłam, że myślenie w moim przypadku jest procesem mimowolnym. Następuje bodziec- rozpoczyna się reakcja. Dzisiaj tych bodźców było kilka. Obraz nieba w deszczu, obraz nieba po deszczu, kilka pięknych słów.

Chmury dziś na wojnę idą, miliony swym gniewem małych.
Tylko w oddali gęstokłebiasta, z góry patrząca- nadzieja.
Ciekawe skąd zawieje wiatr...


Taka naiwność trochę ze mnie wychodzi. I niewinność...Hm, nie wiem za bardzo czy to dobrze czy źle. Ale już jakaś taka jestem. Chociaż z drugiej strony jestem skomplikowana. A może to tylko moje subiektywne wyobrażenie w obiektywnej rzeczywistości? (mój język wypowiedzi zrobił się straszliwie socjologiczny...)

Powiedział, że jak będę spadać to On mnie złapie. Cały czas jeszcze nie mogę się oswoić z myślą, że takich słów może być więcej. I pewnie dlatego każde takie słowa są ważnym wydarzeniem, takim rozbłyskiem w czasie ciemnej nocy. I ciągle nie mogę się sobie nadziwić jaką jestem szczęściarą, że Go mam. I On chyba ma mnie. Tak to się chyba nazywa. W ogóle mam pewne problemy natury terminologiczno- metodologicznej. Nie podoba mi się za bardzo słowo ,,chodzić z kimś”. Chodzić to można chodzić po bułki do sklepu. Tak się mówiło w zamierzchłych czasach podstawówki. ,,Być z kimś” już lepiej ale ciągle nie to. Łączność dusz, porozumienie niewerbalne i inne taki są trochę za bardzo patetyczne i wydumane. Dobre są słowa proste, jednoznaczne. Najlepsze jest chyba określenie relacji. No więc... On jest mój.

17 maja 2006

Social studies...


Coś mi się udaje. W końcu. Nie znaczy to, że dotychczas moje życie było pasmem ciągłych porażek. Chociaż raz na jakiś czas tak myślałam to teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że nie. Chyba mieściłam się w średniej krajowej. Tak, zaczynam mieć to socjologiczne zboczenie. Jeżeli coś istnieje to musi być sposób żeby to w jakiś sposób zmierzyć. Można:

a) strzelić ankietkę
b) zadać socjogram
c) przeprowadzić wywiad
d) iść na bezczelnego i zapytać (np. czy wam ludzie starcza do pierwszego?)
e) przeprowadzić analizę czynnikową
f) dane liczbowe przyrównać do stałej lub innego miernika

To tyle jeśli chodzi o moją wiedzę na temat metodologii nauk społecznych(to na drugim roku). Ale wróćmy do relacji udawania się czegoś przeze mnie(Coś mi się udaje). W klasycznym rachunku predykatów(KRP) byłoby to jakoś tak:
^x( J(x)^V y(C(y) =>U(y, x)))

- ten pierwszy daszek to oczywiscie kwantyfikator duzy czyli ogólny. Tylko jeszcze nie znalazłam w ogromie informacji jaką jest sieć odpowiedniego desygnatu nazwy ,,duży kwantyfikator"

To tyle jeśli chodzi o moja wiedzę z zakresu logicznych podstaw nauk. Chociaż wydaje mi się, że cos umiem. Zaliczyłam jak na razie wszystkie kartkówki w pierwszym terminie(oprócz pierwszej). Jutro ostatnia. No i jeszcze pozostaje egzamin. Co przy stanie świadomości dr Ż. będzie dosyć ciężkim acz ciekawym intelektualnie przeżyciem. Dobrze, że przynajmniej dr P. odbiera na tym samym poziomie fal nerwowych i jego pole semantyczne jest zgodne z naszym. Wynika z tego, że prawdą jest, iż egzamin nie będzie ciekawym intelektualnie przeżyciem jeżeli dr P. nie odbiera na tym samym poziomie fal nerwowych. A veritas est adequacio rei et intellectus. To wnioskowanie nie jest poprawne i nie jest tautologią(Sprawdźcie). Ale brzmi bardzo intelektualnie. Co jest swoistym niwelowaniem kompleksu niższosci(ang. inferiority complex).

I na koniec dowcip autorstwa dr. Cz. (psychologia)

Profesor: czym jest egzamin ustny?
Student: to dyskusja dwojga intelektualistów.
Profesor: a co się dzieje jeżeli jeden z nich okaże się matołem?
Stdent: wtedy ten drugi zabiera indeks i wychodzi...

19 kwietnia 2006

Two stars in the sky


Pisanie w moim przypadku jest terapeutyczne i oczyszczające więc zważywszy na stan mojego organizmu dzisiaj zabierzmy się do pisania. Trochę zaniedbałam Thoughts and Wishes ostatnimi czasy. A to dlatego, że byłam okrutnie zajęta. Studia, prace dorywcze w charakterze jawnego kłamcy:), myśli o życiu i o kolejnym kierunku studiów(haven’t decided yet so who knows, maybe Hebrew studies). Ale ostatnio mam również problemy z koncentracją i zebraniem myśli a to za sprawą pewnych zielonych oczu.

Wiesz Panie Boże, zaskakujesz mnie po raz kolejny. Zawsze wiedziałam, że wiesz, co robisz ale teraz przeszedłeś samego siebie. To wszystko jest tak nierealne, że aż boję się, że zaraz zadzwoni budzik albo ktoś głośno krzyknie żeby wstawać i czar pryśnie. Obudzę się i okaże się, że to okrutny żart. No bo jak to możliwe? Ja- taka w sumie nijaka, niewyróżniająca się, z bogatym życiem wewnętrznym, które aż rwie się, żeby się ujawnić. I tu nagle On, który widzi we mnie coś, co mnie trudno jest dostrzec. I mówi to, co zawsze chciałam usłyszeć. I dlatego to wszystko wydaje mi się takie nierealne. Może już przyzwyczaiłam się do myśli, że nikomu nie będzie się chciało tego robić. A Jemu się chce. I chyba ma wystarczająco silnej woli i samozaparcia bo sam wiesz jaka ja trudna jestem. Stwarzam sobie problemy, wiem o tym, nie musisz mi przypominać. I miewam swoje humory, zniżki formy. I chociaż chciałabym zapomnieć o wszystkich moich kompleksach to nie mogę tego zrobić od razu bo nie umiem. Muszę to czynić stopniowo. Powoli.

Muszę się do pewnych rzeczy przyzwyczaić, pewne rzeczy zaakceptować a o innych zapomnieć. Muszę skorygować moje życie do zaistniałej sytuacji. Bo przecież przez dwadzieścia lat(jak to strasznie brzmi) sama układałam sobie plan dnia, tygodnia, miesiąca a teraz w tym pozornie ustabilizowanym życiu zjawił się On. I wiesz co, Panie Boże? Chcę wierzyć w to, że masz w tym wszystkim jakiś plan. Jak zawsze pewnie. Ale nie dziw mi się. Dotychczas moje życie opierało się na wierze, że jutro musi być lepiej więc dlaczego nie miałoby być?

Dziękuję Ci Panie Boże.

02 kwietnia 2006

Uncountable


Do zrobienia w przyszłym roku(równoznaczne z planami dalekosiężnymi na resztę życia):

- Chodzić na lektorat z hindi
- Podszkolić niemiecki
- Zostać Królową
- Stać się rozchwytywaną dziennikarką
- Stać się poczytną pisarką
- Zagrać w filmie bollywoodzkim
- Pojechać do Great Britain


Praktykując dwie pierwsze rzeczy będę mogła rozmawiać z Hindusami po niemiecku:) Pokrętna logika...(zdanie dwuznaczne). Ostatnio słowo logika wywołuje we mnie odruch bezwarunkowy, nieświadomy, niekontrolowany i nie należący do przyjemnych. Mogłabym tu wylać cały swój żal na nauczyciela matematyki w liceum(powstrzymam się i nie wymienię imienia) ale jakby się tak zastanowić(a ostatnio zastawiam się na okrągło) to piętno niechęci do ,,królowej nauk” zostało na mnie odciśnięte już w czwartej klasie podstawówki kiedy to... uwaga ... (werble) ...dostałam dwójkę z klasówki z matmy. Co z tego, że była to jedyna taka ocena jednostkowa w całym roku. Fundament został zbudowany. W piątej i szóstej klasie matematyki zaczęła nas uczyć Postrach Szkoły. Coś jak prof. O. w kobiecej skórze (spróbujcie sobie to wyobrazić- O. jako kobieta bez brody). Nie było miło- szczególnie przy tablicy. Gimnazjum- wychowawczynią mojej klasy została kobieta, która minęła się z nauczycielskim powołaniem i -oczywiście- musiała uczyć nas matmy. Po pierwszej klasie zdjęto ją z katedry (dzięki Bogu- nie zwichrowała już nikomu umysłów). Druga i trzecia klasę pod względem matematyki wspominam bardzo miło. Uczył mnie pan J. który jest strasznie podobny do prof. M. Podobny styl retoryki, powiedzonka, miał w sobie to coś, co nie pozwalało go nie lubić. Myślałam, że pozbyłam się niechęci do tego przedmiotu. A z egzaminu gimnazjalnego miałam więcej punktów z części matematycznej niż z humanistycznej. No więc po gimnazjum nastało liceum...pierwsza klasa...naznaczona właśnie matematyką. Trudno mi o tym pisać bo to może wyglądać tak, że chciałabym się usprawiedliwiać. Że nie dość się starałam. I że to wszystko moja wina, że moje IQ nie dorosło do pewnego poziomu. Ale nie chcę się tutaj wywnętrzać jak to mi było źle w ciągu pierwszych kilku miesięcy w pierwszej klasie liceum. Prawdą jest, że byłam na krawędzi prawdziwej depresji, nie takiej egzystencjalnej, sezonowej ale takiej chorobowej. Fizycznie nie odbyło się to na mnie długotrwale(a wiem, że na niektórych z rocznika tak), psychicznie- myślałam, że to wszystko minęło. Ale to nieprawda. Wszystko został uśpione, a teraz się obudziło chociaż bardzo osłabione i okrojone. Umiem już z tym walczyć. Umiem pokonać przyspieszone bicie serca, drżenie rąk. Jak długo nad czymś posiedzę to nawet coś zrozumiem. Ktoś mi ciągle powtarza, że zawsze wiedział, że zdolna jestem. Może. W końcu ćwierć-inteligenci nie...no właśnie co? Nie zdają matury, nie dostają się na studia, nie piszą, nie umieją rozmawiać...może tak.

W tak pięknych okolicznościach przyrody...i niepowtarzalnych pragnę złożyć wyrazy uznania, że dotrwali Państwo do końca notki:)

I podobno miasto bezwstydnie kąpie się w słońcu:) Piszę ,,podobno” bo mój Mokotów to nie miasto stricte. A na mieście mam swoich agentów. Wszystko mi donoszą:)

18 lutego 2006

28 (One Love) Pidżama Porno


Pidżama Porno to Simon&Garfunkel polskiej muzyki.

Miłość to biegun ciepła
Transcendentna energia
Miłość to późna godzina
Absolutna przyczyna
I moje serce czasem też
Czuje jej rytm
Kiedy zamykam oczy
Gdy nie dzieje się nic

Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna
Jesteś podwiniętą rzęsą pod moją powieką
Taka miłość jest jedna
Ty jesteś jedna
Dlatego chciałbym ukryć nas za najodleglejszą rzeką

Miłość nie drży na widok miecza
Jest kruchym ciastem powietrza
Którym zachłystuję się codziennie
To cholerna niepewność
Kiedy znowu wreszcie staniesz w drzwiach
I to czy zobaczę Cię na pewno

Taka miłość jest jedna...

Miłość to raczej nie chemia
To nie są małpie gaje
Kiedy uśmiechamy się przez łzy
Kiedy przeklinamy się nawzajem
Ja nie mówię kocham
Pewnie dobrze sama wiesz dlaczego
Jestem prostym pytaniem
Ty jesteś na nie odpowiedzią

Taka miłość jest jedna...

07 lutego 2006

,,Perspektywa" Wisława Szymborska


Minęli się jak obcy,
bez gestu i słowa,
ona w drodze do sklepu,
on do samochodu.

Może w popłochu
albo roztargnieniu,
albo niepamiętaniu,
że przez krótki czas
kochali się zawsze.

Nie ma zresztą gwarancji,
że to byli oni.
Może z daleka tak,
A z bliska wcale.

Zobaczyłam ich z okna,
a kto patrzy z góry,
ten najłatwiej się myli.

Ona zniknęła za szklanymi drzwiami,
on siadł za kierownicą
i szybko odjechał.
Czyli nic się nie stało
nawet jeśli się stało.

A ja, tylko przez moment
pewna, co widziałam,
próbuję teraz w przygodnym wierszyku
wmawiać Wam, Czytelnikom,
że to było smutne.

06 lutego 2006

Like a bull in a china shop

* czasem jest się niekomptatybilnym, ot co

* kompatybilny «mogący działać łącznie z innym czynnikiem lub elementem w sposób nie powodujący zakłóceń; wzajemnie się uzupełniający; zgodny z czymś» Za: słownik Języka Polskiego PWN

Miło jest wiedzieć, że jest się nie pasującym do układanki elementem. Miło jest się również dowiedzieć, że po tylu bądź co bądź pięknych w jakimś stopniu chwilach ktoś uważa, że to wszystko to była jedna wielka prowizorka. Udawanie i czyste aktorstwo. W moim naiwnym odczuciu nigdy tak nie było. Niestety. Moją piękną, wielką wadą jest wrażliwość, która każe mi patrzeć na świat przez pryzmat uczuć, sumienia, serca. A przecież wczoraj rozmawiałam na ten temat w cieple mojego pokoju z Akai Kaze. Doszłyśmy do smutnego wniosku, że osoby z taką ,,wadą” mają o wiele gorzej niż te powierzchowne, twarde osobniki. Większość spływa po nich jak po kaczce(chyba cenzura vel. Urząd Monitoringu Mediów nie czai się za rogiem?)One nie zastanawiają się tysiące razy nad swoim zachowaniem, nie rani ich jedno rzucone na wiatr słowo. A słowa ranią bardziej niż czyny.

Może powinnam powiedzieć- co mnie to obchodzi? Przecież w porównaniu do problemu globalnego ocieplenia klimatu to jest nic. Czy mój kruchy wszechświat się przez to zawali? Zanim odpowiem, muszę się zastanowić. Albo się opanować.

Nie, nie zawali się. Ale mnie to jednak cholernie obchodzi. Próbuję rozumieć motywy takiego postępowania. Ten Na Górze mi światkiem, że zawsze próbowałam je zrozumieć. Chociaż może nie zawsze próbowałam to okazać. Może lepiej było zamienić się czołg albo taran. Wyrażać się dobitniej. Ale niestety nie potrafię. Anyway, wracając do głównego wątku. Rozumiem antypatię, rozumiem brak czasu, rozumiem inne powody, ale niekompatybilność? To jedno 17o literowe słowo może powiedzieć więcej niż cały ,,Wstęp do prawoznawstwa” prof. Piotra W. i dr Tomasza S.! Zawsze wiedziałam, że coś tam nie pasuje ale czy kiedykolwiek ktoś próbował to naprawić? Czy przyjaźń nie polega na tym, żeby akceptować wady a lubić zalety? Widać potrzebuję głębokich korepetycji z tego przedmiotu.

Miałam nadzieję. Stwierdzono u niej śmiertelną chorobę. Zaczynam ją tracić. ,, Ehh... ale to przecież nieważne...”

22 stycznia 2006

,,Cloudy" Simon&Garfunkel



Obserwuję u siebie powroty. Na przykład powrót do muzyki Simon&Garfunkel. Bałam się słuchać ,,Bridge over Troubled Water"... Ale, że muszę napisać pracę ,,Społeczny aspekt twórczosci S&G" to trzeba wprowadzic się w nastrój. No i jest. Zacznijmy od czegos lekkiego jak chmury na letnim niebie. Potem przyjdzie czas na inne. Cloudy jest piękne bo jest zwykłe. Żadne tam wydumane wyobrażenia, cele, słowa. Co z tego, że mówi o problemach i niezdecydowaniu? Ale przez linijki tekstu przenika nadzieja. I promienie słońca, które w końcu wyjdzie zza chmur. Zawsze wychodzi.

the sky is gray and white and cloudy
sometimes i think it's hanging down on me
and it's a hitchhike a hundred miles
i'm a raga-muffin child
pointed finger-painted smile
i left my shadow waiting down the road for me a while

cloudy
my thoughts are scattered and they're cloudy
they have no boreders, no boundaries
they echo and they swell
from tolstoi to tinkerbell
down from berkeley to carmel
got some pictures in my pocket and a lot of time to kill

hey sunshine
i haven't seen you in a long time
why don't you show your face and bend my mind?
these clouds stick to the sky
like a floating question why
and they linger there to die
they don't know where they are going, and, my friend, neither do i

cloudy
cloudy

15 stycznia 2006

Handicapped

Czas teraźniejszy przypomina mi koniec semestru w liceum. Multum sprawdzianów(teraz dumnie nazywane kolokwiami), testów zaliczeniowych, prac semestralnych, referatów(które w brew powszechnej opinii nie są dwustronicową pracą pisemną tylko 20 minutowym wystąpieniem na dany temat). Przypominam sobie to samo uczucie niepewności, nieogarnięcia. Wolałabym mieć nad wszystkim kontrolę. Paradoksalnie bardziej mogę polegać na świecie zewnętrznym niż na sobie. Ten pierwszy przynajmniej rządzi się jakimiś lex generalis. Za to funkcjonowanie urządzenia(nazwa fabryczna Anna K.) jest opisane w kilkunastu różnych źródłach. Doszłam do wniosku, że powinnam nic nie mówić tylko pisać bo gdy coś mówię, to zawsze plotę głupoty.

Jak to jest stracić wzrok? Nic nie widzieć. Po omacku robić każdy najdrobniejszy wzrok. Nie widzieć twarzy, gestów, kolorów. Tylko słyszeć i czuć. Jak bardzo te zmysły muszą być wyostrzone. ,,Dobrze znów Pana poczuć, kapitanie”- jak powiedział wczoraj bohater ,,Kontaktu”.
Tracę wzrok każdego dnia po trochu. Moja dziwna wada wzroku- astygmatyzm(niezborność) połączony z krótkowidztwem jest wpisana na stałe w mój kod genetyczny. Mam lekkiego fioła na punkcie okularów. To znaczy, że otaczam je troskliwą opieką. Bo jak się złamią, porysują, znikną, strzaskają, zdematerializują to widzieć będę tylko w połowie. No może w trzech czwartych. Będę widzieć jakbym miała na oczach leciutka zasłonkę z łez. Gdy zdejmę okulary(co czasem robię żeby dać oczom i nosowi odpocząć) to wszystko jest takie nieostre, delikatne, litery mają taki ciekawy cień a światło się załamuje. I czasem to widzenie jest przyjemne. Nie widać szczegółów, tych, których nie chciałabym widzieć. I zawsze mogę powiedzieć, że czegoś nie widzę. W sensie psychologiczno- socjologicznym to zjawisko uprawiamy dosyć często. Bardzo wygodny sposób na życie. Nie widzieć osób obok siebie, delikatnych gestów, słów. W sensie czysto fizycznym tylko okularnicy mogą powiedzieć to z czystym sumieniem.
Trzy wydarzenia kojarzą mi się z moimi własnymi okularami. Pierwsze, że zawsze przynajmniej dwie godziny wybierałam oprawki u znajomej pani optyk nim się na któreś zdecydowałam. Musiały być jak najbardziej niewidoczne. Drugie, kiedy byłam w gimnazjum na wycieczce w górach, pewnego dnia obudziłam się i moje okulary magicznym sposobem zniknęły. Cały dzień chodziłam bez nich. Znalazły się wieczorem- pod łóżkiem. Trzecie, to kilka obrazków podobnych do siebie. Rzut mną w podstawówce- okulary się porysowały. Rzut piłka do koszykówki w moją twarz w gimnazjum- oprawki pękły, rzut piłką do siatkówki w moją twarz w trzeciej liceum- oprawki z lekka się zgięły. Chociaż sprawca może chciał zwrócić na siebie moja uwagę:)
Chciałabym chodzić bez nich. Chciałabym obejść się bez nich. Chciałabym nie musieć patrzeć przez parę kiedy wchodzę z zimna do ciepłego pomieszczenia. Chciałabym nie bać się o ich zmiażdżenie w silnym uścisku czy tłumie. Chciałabym żeby nie osadzały się na nich kropelki deszczu. Chciałabym żeby się nie brudziły. Chciałabym ich nie nosić. Mogłaby to zrobić. Tak naprawdę bym większość widziała. Większość. Czułabym się trochę niepewnie. Byłabym trochę niekompletna. Ale bym sobie poradziła. Tak jak bez wielu rzeczy czy osób.

04 stycznia 2006

Solstice...

Tylko ja potrafię zaprzepaścić szansę na szczęście.
Tylko ja potrafię nie widzieć tego, co podobno wszyscy widzieli z zewnątrz.
I tylko ja potrafię ranić ludzi tak, że potem nawet nie chcą być dla mnie kimś na kształt przyjaciela.
Tylko ja potrafię tak zniszczyć szansę na wszystkie piękne chwile które mogły się wydarzyć.
Tylko ja potrafię zarażać nieśmiałością.
Tylko ja potrafię nic nie robić w celu naprawienia tego co zrobiłam źle.
Tylko mnie paraliżuje nieśmiałości i kompleks niższości
Tylko ja jestem tak głupia, nijaka, niepotrzebna, brzydka, szara, dziwna, że nikomu nie chce się o mnie zawalczyć.

Trochę goryczy wylanej dla wyrównania soków żywotnych. Moje notki zaczynają być monotematyczne. I za Koreę demokratyczną nie wiem dlaczego. Jak coś w sumie tak ,,nieistotnego” mogło tak zapuścić korzenie w moim umyśle, sercu, życiu?

Po prostu jestem dziwna. A na świecie jest chyba tylko trochę takich osób. To znaczy, że jestem swego rodzaju unikalna?

Moje okulary tworzą dziwną barierę między mną a światem. Okulary urosły do miana symbolu. To je nobilituje w jakiś sposób.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...