16 lipca 2006

senseless

Notka spontaniczna. Krótka i bez sensu ale ją napiszę bo inaczej pewnie bym nie wytrzymała.
Nie ma chyba nic na celu. Nie jest za bardzo przeintelektualizowana ani siląca się na infantylność ani nawet nie stara się być ironiczna. Po prostu jest. Melancholijna. Taka trochę romantyczna, jakby chodziła po wrzosowiskach a wiatr lekko rozwiewał jej włosy. Wiktoriańska bo to epoka długich, pięknych sukien i dżentelmenów. Podniosła, patetyczna i grafomańska do cna.
Dziwnie mi na sercu. Tak smutno a jednocześnie radośnie. Bo w końcu wrócisz ale przez długi czas nawet nie usłyszę ani jednego Twojego słowa. Bo nawet nie będę mogła Ci powiedzieć co mi się przydarzyło. Ale przecież pewnie później będziemy razem patrzeć na chmury a powietrze będzie słone i wilgotne.
Ta notka nie ma sensu. Bo i to co bym chciała powiedzieć nie mieści się w treści żadnego ludzkiego języka. Ale będę próbować. Może kiedyś mi się uda a Ty zostaniesz moim tłumaczem:)

Dziękuję, że jesteś.

14 lipca 2006

Onegai shimasu...


,,Tysiąc pasemek czarnych, splątanych włosów- me myśli plączą się jak one”

Murasaki Shikibu

Temat notki może wydać się niektórym z was zaskakujący. Bo jak to? Japonia i ja? Raczej zobrazowanie powiedzenia mojej pani doktor od logiki: ,,jak kwiatek do waciaka”. A jednak nie. Z góry uprzedzam, że nie odpowiadam za wszelkie załamania nerwowe, zawały serca i inne dolegliwości spowodowane treścią notki. Jestem w tej kwestii tak naprawdę laikiem.
A więc zacznijmy od początku czyli od mojego taty. To z jego powodu głównie zamiast z dzieciństwa pamiętać bajki o trzech misiach czy o siedmiu krasnoludkach w mojej pamięci zapisała się taka książka z japońskimi rycinami gejsz, samurajów i masek z teatru no, którą kiedyś znałam na pamięć. Tak, mój tata jest niezwykły:) Pomijając fakt bycia moim tatą to oprócz tego posiada niezwykłą cechę całkowitego oddania się jakiejś dziedzinie życia jeżeli ta go interesuje. Oprócz literatury scence- fiction, westernów, rocka, drugiej wojny światowej to właśnie tradycyjna kultura i sztuki walki Japonii tak bardzo go pochłonęły. Twierdzi, że zaczęło się to kiedy w wieku jedenastu lat obejrzał film ,,Siedmiu samurajów”. Potem kiedy już dorósł zaczął trenować karate razem ze swoim kolegą z pracy. Okres zachłystnięcia się tą dziedziną przypadł właśnie na moje niemowlęctwo i dzieciństwo.
Pierwszy mój kontakt z Japonią nastąpił w wieku kilku dni kiedy to tata trzymając mnie na rękach wypowiedział te oto słowa: ,,Oto przyszła mistrzyni kung-fu” Chyba nie muszę dodawać, że umiejętności prorokowania taty są bliskie zeru... ale fakt jest faktem i został zarejestrowany na kasecie video. I co z tego, że kung-fu to chińska sztuka walki. Należy mu wybaczyć to drobne niedopatrzenie. Pewnie chciał powiedzieć ,,karate” a był tak szczęśliwy, że ma córkę, że się pomylił:)
Kolejne związki z Japonią można określić jako kształtujące- moją wyobraźnię, inteligencję, psychikę. Na porządku dziennym opowieści o roninach(samurajach bez pana), rządach szogunów(podobno po japońsku ,,rządy spod namiotu”), gejszach. Częste fotografie w quasi kimonach. Praktycznie takie samo mam ja z tata jak i mój brat. Siedzimy- ja i tata, na kolanach, jak sensei i jego uczeń, przed nami katany(długi miecz) czy wakizashi(miecz krótki) z pięknym tsubami. Dopiero potem dowiedziałam się, że kilka z tych mieczy mój tata wykonał własnoręcznie. Dwa razy na szkolnym balu karnawałowym w podstawówce byłam przebrana za Japonkę- tylko ja wśród dzieci w klasie wiedziałam, że pas do kimona to obi a białe skarpetki to tabi.
Kolejna rzecz- wystrój domu. Te wszystkie miecze, gwiazdki shuriken, pałki bo, nunchaku nie wisiały tam sobie od wczoraj. Wisiały odkąd pamiętam czyli jakieś dwadzieścia lat. Wachlarze i obrazy w pokoju rodziców również. Co do obrazów- to jeden szczególnie utkwił mi pamięci. Choć nadal wisi na swoim dawnym miejscu to mnie kojarzy się wyłącznie z dzieciństwem i moja ulubioną zabawą- patrzeniem na świta do góry nogami. Po prostu kładłam się na plecach i wyginałam głowę tak, że wszystko widziałam odwrotnie. Obraz również. Przedstawia bambusowy las a w tle widać górę Fudżi. Ten las zwykle rósł od sufitu w dół w moim przypadku:) Kolejne ryciny- staro- japońska mapa świata i wizerunki Japonek oraz rybaków pamiętam jakby to była moja dziecinna książka z obrazkami.
Następny aspekt- serial ,,Szogun” nadawany w telewizji w latach 90’. Ile ja miałam wtedy lat, kiedy siedziałam pomiędzy mamą i tatą(mój brat był chyba zbyt mały na oglądanie telewizji) i co tydzień oglądałam kolejny odcinek? Sześć, siedem? Coś około tego. Pamiętam czołówkę- Toshiro Mifune, Yoko Shimada, Richard Chamberlain... i najbardziej pamiętam scenę, w której Mariko-toda(Yoko Shimada) wykonuje seppuku. I te stroje- różnobarwne, kolorowe kimona...cudo:) Chyba wtedy zaczęła się moja fascynacja gejszami, ich kulturą.
I jeszcze jedna rzecz- kreskówki na Polonii 1. Ten aspekt kultury Japońskiej zna chyba większość z was. Kapitan Daimos, Yataman, Zorro, Gigi, Sally czarodziejka, Tsubasa...więcej ,,grzechów” nie pamiętam:) Pamiętam tylko, że kiedyś dostałam za coś karę i nie mogłam oglądać kolejnych odcinków. Czułam jakby ktoś odbierał mi jedyna życiową przyjemność. Najbardziej lubiłam ,,Kapitana Daimosa”. Pamiętam, że zawsze zazdrościłam Erice tej wielkiej miłości. W pamięć wryłam mi się scena kiedy Kazuja został ranny na planecie Erici i leciał samolotem, ta krew wypływająca z jego rany robiła na mnie wtedy naprawdę duże wrażenie. I jeszcze podobna scena z Zorzo- ranny w walce, doczołgał się do swego pokoju, położył na łóżku. Tak chyba znalazła go jego ukochana.
Powinnam pewnie napisać kilka słów o moich teraźniejszych związkach z krajem Kwitnącej Wiśni Tudzież Jabłoni. Cóż, powiedzmy, że są silne:) Bardzo. Poprzez dwie osoby dzięki którym ten świat za każdym kolejnym zakrętem wydaje się być jaśniejszy i prostszy. I tu osiągnąwszy wyżyny grafomaństwa pozwolę sobie skończyć bo palmę pierwszeństwa w tej kwestii(długości notek) oddam K. :)

07 lipca 2006

Runnig late...

Czas to strasznie subiektywny twór. Tak subiektywny, że obiektywnie nie istnieje. Przynajmniej coś w tym stylu próbował mi wmówić duet Davies& More. Panowie socjoldzy(socjologowie) ma sie rozumieć. Mniejsza o nich. Przedmiotem tego krótkiego wywodu pisanego w ramach którejś tam z kolei odsłony mojej autoterapii jest czas. Przez ostatni rok traktowałam go jako towar luksusowy(jak rajstopy w PRL). Dni wypełniały mi zajęcia typowo studenckie, około studenckie i wcale nie studenckie. Tak więc czasu typowo dla siebie miałam bardzo mało. Nie oznacza to, że się skarżę. Ale już tak mam, że lubię czasem pobyć w samotności, z książką, kubkiem herbaty, we własnych myślach. Bo czasem czuję do siebie taką niechęć, że paradoksalnie jestem w stanie znieść tylko moje własne towarzystwo.
Teraz czasu mam dużo. Bardzo dużo. Żadnych instytucjonalnych obowiązków, żadnych dalekosiężnych planów. Kilka dni temu miałam w perspektywnie dwa miesiące ,,wolności". Teraz trochę się to skróciło ale nadal pozostaje ten stan. Teraz rozumiem co chciał powiedzieć A. de Tocqueville mówiąc, że wolność okupiona jest wyrzeczeniami. I że nikt nie jst doskonale wolny. Bo mnie na przykład ograniczają własne myśli. I nie umiem ich wyłączyć. Zaczynam się zastanawiać. Analizować. I w większości przypadków wychodzi mi, że jestem nie produktywna, tracę czas, że mogłabym robić coś konstruktywnego. Tylko jak mam pogodzić wszystkie ścieżki, aspiracje, możliwości, wolności, cele, które poniekąd składają się na mnie? Prawdziwy konflikt tragiczny...

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...