02 grudnia 2010

Milestone

Dziś o godzinie 12.10 urodził się Maksio, pierwsze esteckie dziecko. Mam nadzieję, że nie ostatnie:) Mama i synek czują się dobrze:)

Ta wiadomość sprawiła mi taką dziką radość, zupełnie nie wiem dlaczego. Ale nie zamierzam się nad tym zastanawiać, zamierzam się cieszyć. O wiele lepiej jest chwytać te wszystkie chwile szczęścia i rozkoszować się nimi jak ciepłymi promieniami słońca padającymi na twarz niż zastanawiać się kiedy słońce zajdzie i spadnie deszcz.

18 listopada 2010

Grandma

Fenomen instytucji Babci polega na tym, że jest ona naturalnym wehikułem czasu dzięki któremu możemy przenieść się w przeszłość bez względu na to ile mamy lat.

U Babci byłam we wtorek przy okazji wizyty u okulisty. Babcia nakarmiła mnie obiadem, obdarowała jakimiś filmami na DVD, które dostała z Reader's Digest, opowiedziała co tam u cioci Wandy, obejrzała ze mną Fakty i przytaknęła, że wesele księcia Williama będzie wielkim wydarzeniem.

Wyszłam od niej w stanie totalnego rozleniwienia, rozanielenia i ze stuprocentowym poziomem spokoju w duszy.

Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że nasze dzieciństwo trwa do momentu kiedy żyje nasza Babcia. W takim razie chcę być dzieckiem do mojej emerytury.

09 listopada 2010

Dance with somebody

Znów trzymam szczęście w dłoniach jak kruchą filiżankę z chińskiej porcelany.

Szczęście przychodzi niespodziewanie, nieco niepewnie i ostrożnie siada na progu mojego domu. Nie chce znać od razu wszystkich moich myśli i małymi krokami wchodzi do mojego serca. To niezwykłe ciepło rozpływa się po całym moim ciele.

Promienie słońca wdzierają się do moich tęczówek przez wpół przymknięte powieki.

17 września 2010

Dilemmas

Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się. Nie mam pojęcia, co zrobić. Paniczny lęk przed zrobieniem czegokolwiek. Pewnie jeszcze przyzwyczaiłabym się do tej myśli gdyby to nie działo się tak szybko, gdybym miała czas. Gdybym wiedziała, że mam czas. Zawiodłam się trzy razy, ostatni raz bolał najbardziej, podświadomie bronię się przed kolejnym ciosem. Całe ciało przygotowuje się na walkę, na bezustanną obronę przed bliskością. Wszystko, co we mnie najgorsze wytacza najcięższe działa. Nie robię nic, pozostawiam sprawy własnemu biegowi rzeczy… Nie umiem się określić.

Może się pospieszyłam, kilka słów za dużo w sytuacji, kiedy nic nie wiem, kiedy nie jestem pewna, kiedy nie wiem dokładnie, co i jak. Jaka ja jestem nieracjonalna.

Nie liczę, że ktoś to zrozumie. Nie oczekuję rad. Po prostu, kiszenie tego w środku mnie zaczyna mi ciążyć.

24 sierpnia 2010

Revival

Dwa wydarzenia, właściwie zupełnie ze sobą niepowiązane wyznaczają prąd moich myśli. Ostatnio nawet miewam niezwykle przyjemne sny, co gorsza, uśmiecham się pod nosem i śpiewam pod prysznicem. Pierwsze, nieco dziwne, trochę jak przebudzenie po zimie, lekki zawrót głowy i kilka milionów sprzecznych argumentów. Drugie, sprawiające dziką satysfakcję i wyrzuty sumienia zarazem z jednoczesnym cichym szeptem z tyłu głowy: Co by było gdyby? Czy można wejść dwa razy do tej samej rzeki?

W międzyczasie zdążyłam uzyskać tytuł magistra socjologii w zakresie stosowanych nauk społecznych na mojej wielce szacownej uczelni. Nie powiem, było to bardzo miłe przeżycie i tym samym zamknęło etap pięciu lat użerania się z dziekanatem, przekopywania się przez tony kserówek i nabywania akademickiego słownictwa wraz z Maksem Weberem, Garfinklem, Simmlem, Freudem i spółką. Nie czuję wewnętrznej potrzeby głębszego podsumowania tego okresu. Może dlatego, że studia już dawno przestały być wyznacznikiem moich codziennych obowiązków. Od blisko dwóch lat stały się dodatkiem i wypełnieniem tych kilku chwil wolnych od pracy. Ta decyzja, podjęta te dwa lata temu, żeby postarać się o jedne praktyki, drugie praktyki i wreszcie pracę, była decyzją bardzo dobrą. Czymś, co skutkuje tym, że cezura ukończenia studiów staje się tylko przyjemnym wydarzeniem w życiorysie a nie małą, prywatną rewolucją. Ja tą granicę przekroczyłam już jakiś czas temu, równocześnie jeszcze będąc studentką. Stąd przekroczenie innego Rubikonu wydało się jak przejście przez kałużę. Moja firma oraz praca nie jest idealna, żadna nie jest(nawet tester lodów) Śmiem twierdzić, że pewną wiedzę na temat rynku pracy w Polsce posiadam. Wszak zawodowo zajmuję się poszukiwaniem pracowników skrojonych na miarę, pasujących do firm naszych klientów jak garnitur od D&G. W naszych przepastnych kartotekach roi się od kandydatów dynamicznych, komunikatywnych, zorganizowanych i chętnie uczących się nowych rzeczy. Idealnych aplikantów, aniołów miłosierdzia i demonów zarządzania.

Tułam się od ,,I’m the king of the world” do ,,World kicks my ass”. Ostatnio raczej z naciskiem na to pierwsze. Wreszcie czuję, że wiatr nie wieje mi w twarz a w moje żagle. Posługując się terminologią marynarską: wypływam na szerokie wody.

Witam po dłuższej przerwie, jednej z najdłuższych w pięcioletniej karierze tego bloga. Nie obiecuję wywnętrzać się tu regularnie, ale może nieco częściej niż do tej pory. Ostatnio jakoś mam o czym.

10 maja 2010

Proof

Przestać widzieć Ciebie w twarzach innych ludzi. Proszę.

Użyczyłeś dziś głosu pewnemu studentowi sinologii, który stał za mną w kolejce do ksero. Masz pojęcie jak serce skoczyło mi w piersi gdy się odezwał?

Przedwczoraj Twoja twarz uśmiechnęła się do mnie na ulicy gdy biegłam na autobus. Przez Ciebie prawie bym się spóźniła bo stanęłam jak zamurowana.

Twoja skórzana kurtka chyba rozpoczęła nieustanną wędrówkę po świecie. Jakiś nowy rodzaj wędrujących dżinsów? Postcrossing? Przygarnij kropka w wersji z zaświatów?

Come on, są inne, cywilizowane sposoby, żeby się ze mną skomunikować. Nie masz tam internetu? Albo jakiejś innej linii ziemia-niebo?

22 kwietnia 2010

All quiet on the western front

Na froncie walki z zimnem, słońcem, śniegiem i spóźniającymi się autobusami bez zmian. Marsz w takt Wygrane bitwy, przegrane potyczki. Końca nie widać.

Mój przyjaciel stwierdził ostatnio, że jestem wrażliwa i mam rozbudowaną wyobraźnię. I ceną za te ,,zalety" jest stresowanie się byle czym i niemożność odróżnienia urojeń od przeczucia. Bo ostatnio mam z tym problem. Mój szósty zmysł zachowuje się jak namagnesowany kompas albo błędnik pozbawiony jądra. Przeczucia rzadko mnie zawodzą. Zwykle kilka chwil a nawet dni wiem, że coś jest nie tak a co dotyczy mnie. Tak jest z emocjami innych ludzi, bliskich mi ludzi, ich problemami i tego co się z nimi dzieje. Gdy ostatnio A. zadzwoniła, że chce pogadać nie mówiąc o co chodzi, pierwszą moją myślą, było, że ktoś umarł. Dlaczego to nie mogło być tylko moje urojenie? W zamierzchłych czasach dosyć łatwo wyczuwałam nastroje Łukasza. Choć, akurat w tym konkretnym przypadku, przypadek ów był nieco monotematyczny... Nie umiałam tylko odkryć przyczyny.

Chciałabym myśleć, że te moje ostatnie przeczucia to tylko wymyślanie sobie niestworzonego, wyobrażanie sobie jak Big Ben przepływa English Channel(swoją drogą: Long live the Queen and have a wonderful Trooping the Colour!) i usadawia się na placu Piłsudskiego w Warszawie. Mała, ogólnoświatowa rewolucja. Mała, prywatna rewolucja. Nie mam na nią ochoty. Może to całe uczucie wiąże się z końcem studiów? I koniecznością podjęcia jakichś bardziej zdecydowanych decyzji? Czegoś na kształt: wyprowadzam się z domu, znajduję lepszą pracę, totalnie odcinam pępowinę? To akurat by mi się przydało. Zerwanie sznurków łączących mnie z domem. Nie psychicznych i emocjonalnych, oczywiście, że nie. Ale tych bardziej przyziemnych. Tych z cyklu: kiedy wrócisz, gdzie idziesz, co chcesz na śniadanie, dlaczego tak późno wróciłaś z pracy. Zaczyna męczyć mnie granie dwóch ról: roli dojrzałego i odpowiedzialnego pracownika poważnej firmy oraz pracującej studentki mieszkającej z rodzicami.

Mam problem z definicją dojrzałości i dorosłości. Nakładają się na siebie.

28 marca 2010

Schedule

To zabawne jak wiele rzeczy robię totalnie po czasie. Dopiero dziś edytowałam zdjęcia na FB z mojej i S. wyprawy do Wrocławia kiedy S. wmawiał mi jaka to jestem piękna i nadaję sens jego marnej egzystencji. Jakoś do tej pory nie zawracałam sobie głowy tym szczegółem jakim jest galeria na FB, ale może lepiej pozbyć się trupów i sprzątnąć uschnięte ćmy z parapetu. Bo nie żyją już od dawna.
Do tej pory szukam informacji w googlach na temat Łukasza. Może ktoś gdzieś coś napisał, przecież samobójstwa nie są czymś co można łatwo ukryć. To mi ciąży. Wiem, że przecież od jego śmierci minęło tak wiele czasu i to wszystko powinno być odległym, lekko tylko bolesnym wspomnieniem. Ponad rok. Ponad rok dosyć dziwnego, ale jednocześnie nieznośnie jednostajnego mojego życia.
Śmierć jest dziwna. Wywraca do góry nogami życie tych, którzy tu pozostali a równocześnie jest jednostkowym końcem wszystkiego. I te rytuały towarzyszące, utrwalone przed wiekami - czerń, pogrzeb, grób w ziemi, stypa, łzy, ponowne odwiedziny grobu i wsłuchiwanie się w ciszę. Na grobie Łukasza, zawsze są świeże kwiaty, znicze i zawsze kiedy tam jestem niebo jest tak cudownie kobaltowe. I zawsze jest cisza. Można posłuchać własnych myśli. I zawsze lekko mylę alejkę, w której on leży. Może to jakiś znak, że poza murami cmentarza też często się gubię.
Kilka lat temu wiedziałam o istnieniu śmierci ale nigdy nie dotknęłam jej na prawdę, nie poczułam bezsilności jaką wywołuje. Kiedy umarł Łukasz, a teraz ktoś inny, pośrednio mi bliski, staje się ona czymś z czym trzeba nauczyć się sobie radzić i co będzie przydarzać się w przyszłości, za ścianą. Quite a challenge.

24 marca 2010

***

Śpieszmy się, śpieszmy się kochać ludzi i mówić im jak bardzo są dla nas ważni, bliscy i jak bardzo ich kochamy. Śpieszmy się, zróbmy to teraz, zaraz a nie za godzinę bo za godzinę możemy już nigdy nie mieć tej szansy. Bo nie zdążymy mrugnąć powiekami a już ich nie ma. Znowu.

Życie to nie... chciałam napisać, to nie bajka. Ale przecież czasem a nawet często jest. Jest naszą prywatną bajką. Tylko gdzieniegdzie w scenariuszu bajki pojawia się zły wilk, czarownica albo ciemna, obezwładniająca noc. I jak tu uratować świat, znaleźć księcia i zbudować niezłomne królestwo?

Te kilka nieporadnych zdań jest kompletnie bez sensu. Ale niech i tak zostanie. Choć to trudne to mam szczerą chęć Boże wierzyć, że w dalszym ciągu wiesz co robisz. Że to nie jest za dużo dla jednej osoby. Że to jest najlepsze rozwiązanie. A przynajmniej, że jest to rozwiązanie, które ma jakiś cel.

Coś się kończy, coś się zaczyna?

28 lutego 2010

Mera naam

Mea culpa, mera rasa, tabula rasa. Coś nie tak ze mną jest skoro tabula rasa kojarzy mi się z teorią ras czyli teorią pięciu smaków odczuwanych podczas odbioru sztuki, jakie wymienia Bharata w starożytnym traktacie o teatrze Natjashastra a nie z carte blanche. Na białej bluzce zrobiłam plamę z czerwonego wina i tak krwawiąc dowlokłam swoje szlachetne członki do łazienki gdzie dokonałam dokładnych ablucji rzeczonego ubioru. Czerwony to przecież kolor senduur, czerwonego proszku, którym barwią sobie przedziałek wszystkie mężatki w Indiach. Skacze mi ciśnienie i podnosi cholesterol gdy czytam o ,,pogańskiej religii takiej jak hinduizm". Nie poprosiłam o numer telefonu tego mężczyzny o tak łagodnym obliczu, który spytał dlaczego czytam Gitagovindę. Potrafię prawie wyrecytować dziesięć wcieleń boga Wisznu włącznie z Ramą z toporem, Kalkinem i dzikiem Warahą. Zachwycam się starożytną sztuką teatralną kudiattam chociaż A. niemalże zasnął podczas seansu. Wpinam jaśmin we włosy tancerki bharatanatyam żeby wyglądała jak prawdziwa tamilska wieśniaczka. Kryszna miał 65 tysięcy synów z 25 tysiącami żon. Kilka miesięcy to przy tak licznej rodzinie dziesięć sekund.

Ten świat, tak odległy i trudny do zrozumienia dla naszego kręgu kulturowego, tak wielobarwny, o wielu odcieniach i smakach tak mocno woła. Połową umysłu, jedną nogą i tysiącami żywych obrazów zapamiętanych w głowie już tam jestem.

11 lutego 2010

Close your eyes

Potrzebuję oddechu. Takiego głębokiego zaczerpnięcia powietrza, aż do ścian płuc, a potem głębokiego wydechu i totalnego rozluźnienia. Oczyszczenia z wszystkich tych błąkających się po zakamarkach umysłu zalążków myśli, przebłysków, iskier i zamysłów. Przede wszystkim tych szarych, ciemnych, głupich i kanciastych. A przestawienia się na myśli o błyszczących ze śmiechu oczach, o bezinteresownej pomocy, która tak bardzo cieszy, feeri kolorów hinduskich strojów, jaśminie we włosach, fuksjowej sukience, pomarańczowej herbacie i tych wszystkich małych, miłych rzeczach, które przytrafiają nam się codziennie a o których nie pamiętamy lub zbyt szybko je zapominamy. Które każde z osobna zabierają tak mało pamięci operacyjnej a patrząc zbiorczo to istotny element wszystkiego.

Ostatnio poczyniam niezwykłe wręcz zaniedbania towarzyskie. Wymówką staje się śnieg a raczej niebotyczne zaspy białego puchu, lekki stan zawieszenia na uczelni i konieczność wyprodukowania tak zwanej pracy magisterskiej oraz last but not least pięcie się po tak zwanych szczebelkach drabiny jakubowej zwanej inaczej drabiną kariery. Jest dobrze, czasem trochę stresu, połacia lasów giną spożytkowane na tony celulozowych curriculum vitae a widok za oknem i kilka innych zielonych szczegółów rekompensuje resztę.

Dwie lutowe, bolesne rocznice już minęły. Teraz należy stworzyć jakąś radosną i wiosenną.

16 stycznia 2010

Drifitng

Zimno. Czasem aż tak zimno, że czuję iż posiadam oskrzeliki, posiadam czubki palców i tył głowy. Oczu niestety tam nie mam. A czasem by się przydały. Grzeję się w cieple grubo tkanego, szarego swetra, grzeję się w zapachu herbaty, grzeję się w dawno zapomnianej muzyce, grzeję się w usłyszanych słowach i nadziei, że znowu usłyszę coś jeszcze, grzeję się we wspomnieniach z Londynu, grzeję się w obrazach z Amritsaru i rozmowach z kilkoma najważniejszymi ludźmi na świecie. Czekam na listy, które nigdy nie nadejdą i na wielką wyprawę, która się odbędzie.

Z pewnym bliżej nieokreślonym niepokojem czekam na 6 lutego. Znów będzie zimno. Ale nieco inaczej. Spokojniej. Może nie będzie łez. Z pewnością nie będzie morza wiązanek i dźwięku pogrzebowej trąbki. I czerni.

Nie chcę tylko pamiętać S. i chciałabym odzyskać tą pewność siebie, którą nabyłam w sposób bliżej określony a na skutek kilku wydarzeń utraciłam. Mój umysł potrzebuje czyszczenia dysku, back upu niepotrzebnych wspomnień, które nakładają się na te, o których pamiętać warto i trzeba.

Ostatnio podwijam mankiety zwykłego żakietu i dotykając satynowej podszewki czuję małą swobodę. Bo na przekór dress code, robię coś co jest tylko moje. Choć może i wymyślone przez kogoś innego. Przełamując fale sztywnych zasad rozpycham się powoli tu gdzie jestem.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...