21 grudnia 2008

Divine

Trudno jest pisać o sprawach, o których wie się prawie nic. Ale chyba tym bardziej jest to wyzwanie dla piszącego- przelać na papier swoje przemyślenia o czymś czego dopiero zaczyna się dotykać, wtedy kiedy tak trudno jest wszystko dokładnie nazwać, kiedy tak ciężko znaleźć słowa opisujące wszystkie wydarzenia, gesty i zachowania. Kiedy podchodzi się do wszystkiego jak do furtki tajemniczego ogrodu, za którą otwiera się świat pełen nowych, jeszcze nieokreślonych doznań, kolorów i kształtów.

Moją furtkę otworzyłam we Wrocławiu. Tak przynajmniej będę twierdzić. Te wszystkie doświadczenia wcześniej były chyba tylko preludium, takim przydługim wstępem, który dłużył się niemiłosiernie, pełen był źle skrojonych metafor i odwołań do niewyobrażonego.

Moją furtkę otworzyłam we Wrocławiu. Co za nią znalazłam? Przede wszystkim dobrego nauczyciela. Cierpliwego, doświadczonego i mądrego. Poza tym odkryłam, że jednak mogę w kimś wzbudzić zainteresowanie, pożądanie tym jak wyglądam a nie tym, co mówię. To być może jest puste i płaskie ale dla mnie bardzo ważne. I chyba niezwykle ważne dla prawie każdej kobiety. Nauczyłam się, że cudownie jest zasypiać i budzić się u boku tego, który poprzedniego dnia tak wpatrywał się w moje oczy jakby rano miały one już nie istnieć. A ja uczyłam się na pamięć zarysu jego ust.

Moją furtkę otworzyłam we Wrocławiu. Otworzył się przede mną świat, który zawsze istniał obok mnie a jednak z różnych przyczyn nie był dla mnie dostępny. Wtedy napisałam, że przekraczam granice, o których dotąd nie miałam pojęcia. Teraz już wiem, jak jest ich zarys choć wciąż nie wiem ile ich jest i jak się je przekracza. I nie wiem, kiedy którąś z nich znów przekroczę.

Cały czas czuję się w tym wszystkim nieporadnie, trochę jak dziecko, które dopiero uczy się chodzić. Czasem nie wiem co dalej, dochodzę do momentu, w którym kończy się moja jako taka wiedza a zaczynam polegać na wyczuciu, szóstym zmyśle. Czasem boję się, że nieśmiałość za bardzo pokrzyżuje mi szyki, że zwiąże od tyłu ręce i nie pozwoli się ruszyć. Czasem boję się, że kobieta za bardzo wyzwoli się spod mojej kontroli i nie pozwoli mi dojść do głosu. A przecież to od nieśmiałości wszystko się zaczęło. A przecież to kobieta w pewnym momencie kazała nieśmiałości się zamknąć.

Ab inme hi doob ke ho jaoon paar, yahi hai dua.

11 grudnia 2008

Azeem O Shaan Shahenshah

Życie powinno odradzać się na wiosnę. Co ja zrobię, że w moim przypadku odradza się późną, zimną jesienią i bezśnieżną zimą? Chociaż jakby tak spojrzeć wstecz to właściwie dopiero teraz elementy układanki względnie do siebie pasują.

Nigdy nie myślałam, że będę tek bardzo pragnąc czyjegoś pocałunku. Uczucie przenikające i docierające do granic mojego ja. Może to wszystko przeżywam tylko na swój własny niepowtarzalny sposób. Dlatego wiele jest dla mnie uczuć nowych, których istnienie dopiero odkrywam. Jakkolwiek to zabrzmi, o sprawach relacji kobieta-mężczyzna nie wiem prawie nic i dopiero się tego uczę. Ale myślę, że jestem pojętną uczennicą. To banalne, ale chyba najważniejsze to nie udawać kogoś kim się nie jest. Nie kreować się na siłę, nie ukrywać na siłę swoich wad bo przecież niektórych i tak się nie pozbędziemy, niektóre są widoczne tylko dla nas a reszta jest właściwie do zaakceptowania. Tylko czemu zrozumienie tych kilku prostych prawd zajęło mi tyle czasu?

Moja nowa praca jest ciekawa, spokojna a organizacja firmy bardzo mi odpowiada. Nie ma zadań, które trzeba wykonać na już gdy jest za pięć siedemnasta, nie ma przewalania do góry nogami projektu, nad którym siedziało się tyle czasu, nie ma zlecania bezsensownych działań. Jest za to rzeczowość, pomocne koleżanki, dobre światło w łazience, zorganizowanie moje i firmy, widok na plac Zamkowy, bliskość ISNS, pan Kanapka. No i dochrapałam się maila służbowego z nazwiskiem. To jest swego rodzaju awans. Pensja właściwie też jest wyższa. Myślę, że jestem na dobrej drodze.

Aha: zapamiętać po wsze czasy: nigdy nie wysyłać smsów o 5 rano, szczególnie tym osobom, które mają metalową szafkę przy łóżku i wibracje w telefonie. Ale po obejrzeniu dwóch cudownych filmów bollywoodzkich z A. przy boku pewne słowa same cisną się na usta. Ach, Jodhaa-Akbar, kolejny film, który na długo zagości w moim prywatnym Top 10. I wcale nie z powodu Hrithika. Który, owszem wygląda całkiem całkiem jak ćwiczy szermierkę albo ujeżdża słonia. Ale ja filmy bollywoodzkie oglądam przede wszystkim dla scenerii, najlepiej takiej historycznej, tradycyjnej, strojów, kolorów, muzyki i subtelnego, pięknego uchwycenia tego jak rodzi się uczucie między dwojgiem ludzi. Bo wymodelowaną klatkę piersiową jakiegoś ciacha można zobaczyć na pierwszym lepszym portalu rozrywkowym. Filmy bollywoodzkie to coś więcej.

Myślę, że gdyby nie zorganizowanie odziedziczone po Tacie to bym zginęła pod tonami kserówek, notatek, kalendarzy, fiszek, listów motywacyjnych i cv. To zorganizowanie czasem przekracza pewne granice. Następny tydzień właściwie planuję w sobotę, w sobotę i niedzielę wiem już co będę robić bo myślę nad tym już od poniedziałku, to znaczy na biurku zbiera mi się kupka celulozy. No i kalendarz. Daty, terminy, deadliny, ważne sprawy, VIPTG- very important places to go. Hm, życie.

Czyż nie jest fascynujące?

28 listopada 2008

The Past

Sygnały, echa dawnych czasów dochodzą do mnie mimowolnie i czasem przypadkiem. Wchodzą na swoje miejsce, na miejsce gdzie wcześniej była czarna dziura. Gdzie wcześniej nie było nic lub były domysły. I tu dochodzimy do pytania a raczej stwierdzenia: czy można być bardziej naiwnym i łatwowiernym niż ja wtedy? Chociaż nie ma to teraz najmniejszego znaczenia i w żadnym razie nie zmienia nic. Tylko dlaczego dowiaduję się szczegółów z tego dawnego życia, tej zeszłej epoki dopiero teraz? Nie wiem czy wtedy zmieniłoby to moje postrzeganie osób i wydarzeń. Ale na pewno wiele by wyjaśniło. Rozszerzyłoby pole widzenia i może agonia nie trwałaby tak długo. Tak dla porządku, ładu, składu i szeroko pojętej europejskiej biurokracji. Dla przyzwoitości i nie mydlenia oczu.

Skłania to do szerszego podjęcia problemu. Jak na magistra socjologii w zakresie stosowanych nauk społecznych- in spe przystało. Normalnie doświadczam klasycznej platońskiej idei jaskini. W swej czystej formie. Czyli widzę tylko to, co ktoś chce mi pokazać. Nothing more, nothing less.
Cóż, istnieje prawdopodobieństwo, że żyłam w jakiejś kosmicznej próżni poznawczej tylko dlatego, że chciałam. Że nie chciałam widzieć lub wiedzieć.
Nie chcę tu podawać szczegółów personalnych. Nie ma sensu. Ani ja nie chcę do tego w żaden sposób wracać ani to nic nie zmieni w postrzeganiu jednej osoby. Raczej potwierdzi tezy.

Od kilku miesięcy funduję sobie przyspieszony kurs dorastania, który paradoksalnie zaczął się w kwietniu. I właściwie nie wiem, co jest tutaj moją zasługą a co zasługą świata zewnętrznego. Od tego czasu zdarzyło się więcej ważnych, doniosłych, znaczących rzeczy niż przez całe chyba moje wcześniejsze życie. Albo inaczej: teraz te wydarzenia skumulowały się na obszarze kilku miesięcy. Dojrzałość jest fajna. Wyostrzają się rysy twarzy, właściwie większą kontrolę sprawuję nad tym, co mówię i tym, co robię. A przynajmniej jestem w pełni świadoma tego, co robię i co mówię. I po co to robię. Nie twierdzę w żadnym razie, że proces ten jest zakończony. O nie, do tego chyba wciąż mi daleko. Jednak proces wkroczył w fazę zaawansowaną.

Noc delikatnie przytula mi się do poduszki i gładzi po policzku.

23 listopada 2008

Fairy Tales

W ,,Stardust" Gaimana wszystko kręci się wokoło gwiazdy, która spadła z nieba na ziemię prosto w ramiona człowieka, który to człowiek się w niej zakochał od pierwszego wejrzenia. ,,Stardust" to bajka. Piękna, czarująca bajka.

Chciałabym żeby ktoś kiedyś napisał dla mnie bajkę o tym jak to cudownie jest szukać pracy, chodzi na rozmowy kwalifikacyjne, tysiące razy w listach motywacyjnych żywić nadzieję na zaprezentowanie się osobiście a potem osobiście przekonywać wszystkich na około że jest się kreatywnym, dynamicznym, otwartym na zmiany, szybko się uczącym, dobrze pracującym w zespole, o wysokiej kulturze osobistej, zorganizowanym, obowiązkowym, punktualnym, odpornym na stres, dojrzałym, empatycznym kandydatem na to stanowisko. I jeszcze nie chce zbyt wiele zer na koncie co miesiąc. Bo przede wszystkim liczy się dla niego doświadczenie. I satysfakcja z dobrze wykonywanej pracy. I najlepiej gdyby ten kandydat był studentem dziennym UW i oczywiście był w pełni dyspozycyjny. Oczywiście. Żeby dał się za pracodawcę poćwiartować i polać sosem tabasco. Pokropiony cytrynką. Z listkiem bazylii podany na ciepło.

Oczywiście. Rozumiem. Z pewnością. Rozumiem, że oni stoją po jednej stronie barykady a ja po drugiej. Ale dajcie mi szansę a udowodnię wam, że się nadaję. Udowodnię wam, że jestem w stanie się za was pokroić w granicach mojego pół etatu. Ale kiedy zegar wybije 17 magicznie zniknę, pojawiając się następnego dnia o 9. Z równym zapałem do pracy.

To pisałam ja przed jutrzejszymi dwiema wielce obiecującymi rozmowami kwalifikacyjnymi gdzie zamierzam udowodnić, że jestem super, cudowna, inteligentna i błyskotliwa.

A Pan S. nadal śni mi się na jawie...

20 listopada 2008

Et si tu n'existais pas

- Jakie to uczucie?
-Pierwszy raz ktoś pyta się mnie co czuję. Nie umiem tak od razu…
- Wiem. Wiem, że to może być trudne. Ale po prostu opisz co czujesz.
- Czuję rozpierającą mnie od środka radość.
- Coś jeszcze?
- No wiesz, czasem odzywa się stara ja i szepcze do ucha.
- A co szepcze stara ty?
- Że nie jestem ciebie warta. Że jestem za mało warta. Że to sen i zaraz brutalnie się obudzę.
- Gadasz bzdury.
- To nie ja tylko ta moja wewnętrzna ja. Szeptała mi do ucha przez 21 lat. Właściwie się przyzwyczaiłam.
- Jakie to uczucie?
- Czasem boli w dołku. Czasem ręce się trzęsą. I serce wali tak jakby chciało wyskoczyć z piersi.
- Tej piersi?
- Tej. A czemu pytasz?
- A nic. Nie powiem ci, bo Niewinność obudzi się z zimowego snu.
- Przecież to jej pierwszej spojrzałeś w oczy. I przecież i tak raz na jakiś czas się budzi.
- Ale jakoś udało mi się ją przekonać żeby czasem nam nie przeszkadzała.
- Cudotwórca z ciebie. Nikomu się jeszcze to nie udało.
- Ma się te sposoby. Mówiłem, że jestem dobry w te klocki, prawda?
- Mówiłeś. Właściwie udowodniłeś empirycznie.
- No co, teorie należy sprawdzać empirycznie. Inaczej się zsiada.
- Chyba mleko?
- Co?
- Mleko. Mleko ma najszybszy transport. Inaczej się zsiada.
- Kochanie, czy ja widzę rozbawienie w tych twoich pięknych oczach?

16 listopada 2008

Opium

Zawsze o wiele łatwiej przychodziło mi precyzowanie myśli stukając w klawiaturę lub pisząc. Teraz siedzę przed czystą kartką papieru w postaci dokumentu Worda i próbuję sprecyzować refleksje, które krystalizują się we mnie od miesiąca. Wszystko sprowadza się do pytania: co by było gdyby? Jak również do pytania: czy to się dzieje naprawdę?

Bo co by było gdyby Pan S. nie zjawił się z wielką determinacją i fajerwerkami w moim życiu? Co by było gdyby nie postanowił pewnego razu wrócić na forum? Gdyby nie przyszedł na urodziny M.? Gdyby na mnie nie spojrzał? Gdybym nie spojrzała na niego?

Czasem to wszystko, co się dzieje przekracza moje pojęcie postrzegania szczęścia. Za każdym razem rozszerzam je o kolejne doznania, myśli, słowa i wydarzenia. I za każdym razem stwierdzam, że na tym poprzestanę. I za każdym razem się mylę.

Nie znam właściwie Pana S. z przed naszej epoki. Odnotowuję w pamięci tylko kilka faktów, obrazów, pojedynczych rozmów. I nie rozumiem, dlaczego niektórzy wyrabiają sobie o nim zdanie w sytuacji gdy również znali go właśnie w taki sam sposób. Teraz Pan S. jest dla mnie otwarta księgą, którą chcę czytać, przewracać kartki i ciągle dowiadywać się czegoś nowego. Fascynujące. Cudowne. Nieziemskie. Uczucie.

Moja zdolność do homeostazy codziennie mnie zadziwia. Czy to cecha, która uratowała gatunek ludzki przed wyginięciem?

I zaczynam się robić nudna bo od kilku notek piszę o tym samym. Prawem ogólnej teorii równowagi przydałaby się jakaś spektakularna katastrofa.(irony mode on) Już się, kurde boję. Trzęsę portkami i zakrywam oczy(irony mode off).

Rozgrzewam się earl greyem z kubka w kwiaty wiśni, zapach bergamotki unosi się nade mną i delikatnie przytula się do skóry.

12 listopada 2008

Greetings from Neverland


8.11.2008
Dojechaliśmy. Gdy rano zobaczyłam Szymona pod kasami na Dworcu Głównym pomyślałam, że to będzie piękne kilka dni. Nie wiem, dlaczego. Może dlatego, że z takim rozmarzeniem na mnie patrzył. Może dlatego, że od początku, no prawie początku nie mam wątpliwości. Miałam je wtedy, kiedy do głosu doszedł strach przed odrzuceniem. Kiedy ten zmasowany atak słów, pięknych, cudownych i tych, które słyszałam tylko w marzeniach, przypuścił szturm na moje poczucie własnej wartości. Teraz nie mam żadnych wątpliwości. Wiem, że Szymon jest tym, kim być powinien. Bo miał pojawić się w moim życiu, zatrząść nim w posadach, zburzyć dotychczasowe postrzeganie świata i zbudować je na nowo. Zbudować moje ja od samego początku. Albo lepiej, na podwalinach, na tym, co zostało po dawnej mnie, wykorzystując najlepsze części zbudować mnie na nowo.

9.11.2008
Przekraczam granice, o których istnieniu nawet nie zdawałam sobie sprawy albo nie dopuszczałam możliwości ich istnienia do świadomości.

10.11.2008
Kobieta, która urodziła się dawno temu gdzieś w ciemnych zakamarkach mojej duszy teraz się odrodziła. Wyszła ze zbyt długo budowanego kokonu. Zerwała warstwę ochronną. Nieśmiałość dawno temu zawładnęła kobietą i nie pozwoliła jej być sobą. Nie pozwoliła, bo bała się, że kobieta wcześniej czy później zostanie zraniona, będzie czuć ból porzucenia i poniżenia. Nieśmiałość właściwie troszczyła się o kobietę, bo nie chciała później wyciągać jej z otchłani rozpaczy, w którą kobieta niechybnie by wpadła po utracie czci, godności i wiary w ludzi. Ale teraz nieśmiałość dochodzi do głosu nie niezmiernie rzadko. Chyba zrozumiała, że taka taktyka, chronienia kobiety przed całym światem nic nie zdziała. A kobieta? Kobieta wyprostowała się, przygładziła lśniące w słońcu włosy i przestała przeglądać się w oczach wszystkich ludzi na świecie tylko w tych jednych błyszczących i kochających oczach tego, który spojrzał na kobietę i ujrzał w niej piękno.

11.10.2008
Nie obchodzili mnie wtedy inni pasażerowie, wagon bez przedziałów, ciekawskie spojrzenia innych. Liczył się tylko jego oddech, smak jego pocałunków, dotyk jego dłoni na mojej szyi i pragnienie w jego oczach.

30 października 2008

Angels in the night

Nie minął nawet miesiąc odkąd spojrzałam w oczy S. i zobaczyłam w nich wszystko to, czego szukałam odkąd pamiętam. Próbuję przypomnieć sobie, co zdarzyło się od tamtego wieczora gdy chciał pokazać mi Oriona ale ja zasnęłam jak tylko przytuliłam policzek do poduszki. Potem tak wiele słów zostało wypowiedzianych, tak wiele ważnych i pięknych słów. Przypominam sobie jak S. szedł koło mnie i mówił, to, co czuje. Ja też mówiłam. Potem, gdy już byłam sama zdałam sobie sprawę, że przecież wszystko wiem. I już nic nie trzeba tłumaczyć. Pamiętam jak potem niczym tonący trzymający się ostatniej deski dryfującej po oceanie, powiedziałam, że już wiem. Pamiętam jak bałam się naszego pierwszego spotkania, gdy oboje wiedzieliśmy, co czuje to drugie. Pamiętam jak zobaczyłam S. z tą herbacianą różą i znów wiedziałam. Pamiętam jak S. wyszeptał, ze ma szczęście. A jego usta smakowały jak obietnica. Pamiętam jak spacerowaliśmy i gadaliśmy. O wszystkim i o niczym. O wilku stepowym, ludziach, historii, snach i marzeniach. O kawie. Pamiętam jak powiedział mi dobranoc i jak nie mogłam potem zasnąć w nocy. Pamiętam jak… wszystko pamiętam. Każdy gest, każde słowo i szept. Każdy dotyk i uśmiech. Każde spojrzenie tych niewiarygodnych oczu. Będę pamiętać do końca swojego życia.

Wszystko dzieje się w tak zawrotnym tempie. Trzy miesiące wcześniej dostarczałoby mi to więcej strachu niż radości. Teraz tak bardzo mi się to podoba. Tak bardzo podoba mi się, że się nie boję. Podoba mi się, że rozmawiamy, podoba mi się kiedy milczymy. Podoba mi się obserwowanie jak zmienia się jego kolor oczu, w zależności od nastroju. Powtarzam się, ale znów nastąpił ten moment życia, który uwielbiam. Moment pozytywnej zmiany i rozwoju. Notka robi się ponad miarę patetyczna ale nie umiem z tym nic zrobić. Wiem, że cokolwiek teraz napiszę, może wydać się wydumane, pokraczne i takie hura optymistyczne poza ustaloną normę co nie przystaje do tonu tego bloga. Co spowoduje mentalne wymioty. Ale gdy zakładałam ten dziennik byłam zupełnie inna. Wciąż byłam sobą ale to ja, które świat teraz ogląda musiało pokonać kilka warstw mojej skorupy.

I tylko w głębokich warstwach podświadomości, tam gdzie rodzą się myśli o ostrzejszych krawędziach, czai się refleksja, że to może się kiedyś skończyć. Ale nie chcę w to wierzyć.

Jest ciemno. Ale jutro wstanie słońce, ogrzeje mi policzki i znów narodzi się nadzieja.

19 października 2008

Mr Darcy

Serce mówi tak. Umysł mówi tak. Wszystko we mnie mówi tak. Pewne mechanizmy zachodzą we mnie z prędkością światła, kiedyś potrzebowałam o wiele więcej czasu żeby do swego życia dopasować nowe elementy. Teraz już nie. Teraz w jednej chwili zdałam sobie sprawę, że jeśli to szczęście, wewnętrzny spokój, pewność, zaufanie i radość mam czuć zawsze to wystarczy tylko wyciągnąć rękę. I już jestem tam gdzie jest mi bezpiecznie. W jego oczach czuję się piękna.

Ja nie jestem do kochania i adorowania. Nie potrafię się jeszcze ciągle przyzwyczaić do tej cudownej ilości piękna w moim życiu. Ale Boże, wiem, że masz rację. Zawsze miałeś.
I niech to trwa wiecznie.

12 października 2008

Under her spell

Mam w głowie mętlik. Pomieszanie słów, zdarzeń, spojrzeń i gestów. I nie wiem, co zrobić. Nie wiem, co zrobić by ewentualnie uchronić się przed bólem i upokorzeniem. Mój instynkt przetrwania mówi stanowcze i absolutne nie, ale umysł krzyczy tak.

Boję się. Nie chcę po raz trzeci przeżywać tego dojmującego poczucia beznadziei, upokorzenia, poczucia bycia nikim dla tej osoby, która jeszcze przed chwilą mówiła, że jestem dla niej najważniejsza. Bullshit. Był jeden taki, co twierdził, że jestem dla niego sensem życia a po dwóch miesiącach po prostu przestał się odzywać. Proste. Eleganckie i honorowe jak śmieciarka. Poczucie bycia śmieciem- bezcenne.

Te słowa są zbyt idealne. Zawsze chciałam takie usłyszeć a gdy je słyszę to zaczynam się szczypać żeby się obudzić, bo to wszystko przecież nie może być realne. Książę, który ma przybyć i mnie uratować przecież tak naprawdę nie istnieje. To wszystko jest zbyt piękne. Chociaż jest zupełnie namacalne.

Może ja rzeczywiście taka jestem tylko tego nie widzę. Może rzeczywiście w jego oczach taka jestem. Może taka jestem tylko nie umiem przyjąć tego do świadomości, bo przyzwyczaiłam się do myślenia o sobie jak najgorzej. Chociaż może tego nie widać. Nie widać moich myśli, które przebiegają w tę i z powrotem przez głowę. A myśli mówią: Nawet jeśli ktoś mówi Ci, że jesteś piękna i urocza to wcale nie ma tego na myśli.
Próbuję nie wierzyć ludziom na pierwszy rzut oka. Ale co zrobić, gdy Ci, których spotykam na pierwszy rzut oka wydają się wrażliwi, uroczy, inteligentni i przyjaźni. Więc im ufam. Bezgranicznie. Potem okazuje się, że rzeczywistość została wykreowana na ich potrzeby a oni są egoistami, z wieczną depresją nie do uleczenia i bojący się otworzyć. Może po prostu ja przyciągam ten typ ludzi do siebie.

Mam problem, bo boję się zaufać… A Bóg mi świadkiem, że chciałabym. Tylko to wszystko później tak straszliwie boli.

02 października 2008

Kraftwerk

Te wakacje miały być zupełnie inne. A w końcu również były zupełnie inne tylko w zupełnie inną stronę. Nową. Najpierw jedne praktyki gdzie nauczyłam się wstawać rano, potem drugie praktyki, gdzie nauczyłam się samodzielności i odporności na strach przed popełnieniem błędu, potem P., od którego dowiedziałam się, że mężczyzna może mieć tylko jedną gitarę, którą kocha jak również, że niektórzy robią niewiarygodny masaż karku. Potem praca, która przyszła do mnie sama, bo podobno świetnie się ze mną współpracuje. Po drodze cudowny wyjazd z T. do A. i A. do Berlina gdzie dowiedziałam się, że kilkoro ludzi na tym świecie kocham bezwarunkowo i na zawsze. Potem było jeszcze Zakopane, które moją miłość jeszcze utwierdziło. Kilka esteckich imprez do tego sprawiło, że Estetów będę kochać do końca życia a potem nawiedzać duchem.

Rozpiera mnie energia i radość życia. Chociaż prawem czarnej serii przydałaby się jakaś depresyjna notka, bo na przykład jest zimno albo boli mnie głowa, ale zwyczajnie nie mam o czym pisać bo mnie od pewnego czasu nic nie dołuje. No może, to, że zamykają Lunę albo to, że muszę do poniedziałku czekać na wydanie de luxe Om Shanti Om na DVD. No po prostu nie ma nic takiego, co by mnie wpędziło w depresję. No szczypawka, nic. Mogę sobie coś wymyślić. W sumie przez długi czas tak robiłam. Ale po co?

Ostatnio widzę więcej. I podoba mi się to, co widzę.

15 września 2008

Sexi flexi

Właściwie nie wiem, co mnie w nim urzekło. Może ta zauważalna na kilometr wrodzona niewinność, ta czułość, z jaką obchodził się z gitarą, sposób, w jaki pierwszy raz na mnie spojrzał, to jak mnie dotykał czy to jak potrafił nieprzerwanie mówić o swojej pasji. A może po prostu wszystko razem. Właściwie nie wiem, co go urzekło we mnie. Pewnie już nigdy się tego nie dowiem. Właściwie nie wiem, czym był ten cały sierpień. To również pewnie pozostanie bez odpowiedzi.

Wiem jednak, że choć to trwało taki mały ułamek czasu to utwierdziło mnie w przekonaniu, że jestem coś warta. Że jednak może być normalnie, spokojnie i po prostu. Że chociaż znów musiałam sobie posklejać umysł, duszę i serce również to chyba znów jestem silniejsza, pewniejsza i doroślejsza. Ciekawe tylko jak długo będę tak dorastać. Ciekawe tylko jak długo będę sobie tą pewność siebie budować.

Ćwiczę się w cnocie cierpliwości.

10 września 2008

***

Poradzę sobie. Wszystko będzie dobrze. Nie dam się. Będę silna. Wszystko się ułoży. Wszystko będzie dobrze. Nie dam się złamać. Po prostu nie. Nie rozkleję się. Nie rozpadnę. Skleję się sama. Bo jestem taka kurde, złota rączka. Wszystko będzie dobrze. Nie dam się. Poradzę sobie i już. To wcale tak nie boli. Zaraz przestanie. Wszystko się ułoży i będzie dobrze. Będzie dobrze. Będzie bardzo dobrze. Bardzo, bardzo dobrze. Poradzę sobie. Jak zawsze. Czy kiedykolwiek sobie nie poradziłam? I te łzy są naprawdę bezcelowe. Zupełnie. Poradzę sobie i z tym. Ja sobie zawsze radzę. I teraz też sobie poradzę bo tak. Wszystko będzie dobrze bo musi być dobrze.

A może nie?

09 września 2008

One Art by Elizabeth Bishop


The art of losing isn't hard to master;
so many things seem filled with the intent
to be lost that their loss is no disaster,

Lose something every day. Accept the fluster
of lost door keys, the hour badly spent.
The art of losing isn't hard to master.

Then practice losing farther, losing faster:
places, and names, and where it was you meant
to travel. None of these will bring disaster.

I lost my mother's watch. And look! my last, or
next-to-last, of three beloved houses went.
The art of losing isn't hard to master.

I lost two cities, lovely ones. And, vaster,
some realms I owned, two rivers, a continent.
I miss them, but it wasn't a disaster.

-- Even losing you (the joking voice, a gesture
I love) I shan't have lied. It's evident
the art of losing's not too hard to master
though it may look like (Write it!) a disaster.

03 września 2008

**

Chyba duszę się we własnym domu. Czy to oznacza, że powinnam się wyprowadzić? Chyba duszę się we własnym ciele. Czy to oznacza, że powinnam się z niego wynieść? Własny pokój codziennie się zmniejsza, zmniejsza przestrzeń życiową, brakuje miejsca żeby spokojnie pomyśleć. Chciałabym dostać własny kawałek podłogi, który bym sama od początku urządziła.

Wkurza mnie Lew Gruzji, ciało odmawia współpracy, niekompetencja niektórych możnych i niemożnych tego świata. Do jasnej cholery, o co chodzi?

Bezmiar. Bezkres. Bezsilność. Zabierz mnie. Zrób coś żeby to się skończyło. Żeby ten pokręcony surrealizm zamienił się chociaż w krakowską awangardę. Oni ćpali ale przynajmniej coś z tego wynikało.

Ciekawe jak długo tak mogę. Jak długo wytrzymam. Wskaźnik oporu jest nieznany.

16 sierpnia 2008

Raindrops

Jest pierwsza w nocy. To dziwna godzina. Taka niepasująca do pozostałych. Pierwsza godzina nowego dnia ale zwykle przychodzi niepostrzeżenie i zwykle nie zauważamy, że już zmieniła się cyfra w kalendarzu. Niektórzy od kilku godzin już śpią, inni zasypiają, inni być może dopiero zaczynają dzień. Pierwsza w nocy to dobra godzina. Jest już na tyle cicho, że można wsłuchać się co mówi noc, psy nie szczekają, tramwaje już nie jeżdżą, może tylko gitarzyści korzystają z tej błogosławionej ciszy i właśnie teraz próbują uchwycić drżenie strun i nadać im ten jeden, niepowtarzalny szlif.
Pada deszcz. Kilka godzin wcześniej lało tak jakby ktoś w niebie umarł. A błyskawice były takie rozjuszone. Dostojne. Jak werble.
Próbuję wsłuchać się w te krople deszczu, które spadają na mój parapet. Mój niebieski pokój, który niebieskim jest już tylko z definicji, bo nie wiedzieć czemu postanowił zostać mulatem, utopił się w ciemności i tylko nad łóżkiem widać takie jasne, świetlne rysunki jakby wyrysowane dłutem. Jest cicho. W oddali słychać tylko odgłosy muzyki. Ale to na pewno nie gitarzyści. Jak chcą to mogą sprawić, że gitara brzmi jak harfa. Mają tez takie gitary, które brzmią jak sitar albo mandolina. To jest fascynujące. Gitarzyści też są fascynujący. No, może nie wszyscy ale kilku bardzo fascynujących by się znalazło. Znam też takiego bardzo bardzo fascynującego.
Ta notka nie ma właściwie sensu. Ale co zrobić skoro te słowa piszą się same. Fakt, uderzam własnym palcami o klawiaturę ale same słowa idą gdzieś z głębi, gdzieś z nadświadomości. Jeżeli taka istnieje.

W tej chwili po głowie plączą mi się dwa cytaty. Jeden z Simona: ,,Can you imagine us years from today, sharing the park bench quietly. How terribly strange is to be seventy”. A drugi, z Karin Stanek. Chodzi za mną toto i chodzi od jakiegoś miesiąca;) ,, Chłopiec z gitarą byłby dla mnie parą.” Jakby co, to puszczam do was oko:)

12 sierpnia 2008

Tranquility


Jestem szczęśliwa. Jest cudownie. Jest cudownie bo jest normalnie. Jest normalnie tak jak nie było nigdy. Może i mam coś w sobie z emo ale emo uwielbiają pławić się w swojej depresji i jest im z tym dobrze. Mnie nie. Dlatego teraz jestem szczęśliwa. Cholernie. Aż nieprzyzwoicie. Chociaż może nie widać.

Cóż Boże, jednak znów miałeś rację. 1:0 dla Ciebie :) I oby tak było zawsze.

I cóż dwa, nie wiem czy można uzależnić się od Broken Wing. Postaram się tę przyjemność dozować;)

To zdjęcie zrobiłam w niedzielę. Siedziałam w ogrodzie z bolącym okiem i tak się jakoś zrobiło. Pasuje do tego spokoju.

27 lipca 2008

Berlin, eins

,,Żyć trzeba dać”- by Apsalar.

Tellur kazał mi napisać, że w Berlinie nic się nie działo. Fakt, bomba na nas nie spadła, nie zaatakowali nas neonaziści ani nikt nie wmawiał nam, że jesteśmy odpowiedzialni za Holokaust. Ale zacznijmy od samego początku. Po usadowieniu się w pociągu relacji Warszawa-Berlin i usłyszeniu jak pani z głośników mówi po polskiemu zaczęliśmy naszą grosse Reise nach Berlin czyli pojechaliśmy do Aps i Arlety. Podróż tę odbyłam z Tellurem, który okazał się jak zwykle świetnym towarzyszem rozmów, żartów i tym podobnych sentymentalnych stuff. I przepraszam, że śmieszą mnie Twoje głupie teksty:). Kiedy nie gadaliśmy o naszych uczuciowych long stores tudzież o losie naszego wspólnego dziecka (no oczywiście, że Forum Wyrafinowanych Estetów) na wirtualnej emigracji, tellur zarabiał na kieliszek chleba tłumacząc grafomaństwo niejakiej Miss Agathy Christie. Droga o dziwo upłynęła nam zadziwiająco szybko. Nawet nie zauważyliśmy a byliśmy w Deutchland (ach to Schengen:) ), które to przywitały nas do białości czystym dworcem oraz widokiem schick&stylish Aps i Arlety w bliźniaczo podobnych płaszczykach. Po burzliwej dyskusji, które bilety kupić, wsiedliśmy w kolejkę i po 15 minutach znaleźliśmy się pod czerwonym chipsem(albo językiem), minęliśmy hinduską knajpę i poszliśmy do mieszkania dziewczyn. Generalnie zaraz mieliśmy iść spać bo przecież trzeba rano wyruszyć podbijać Berlin ale musieliśmy omówić wiele ważkich spraw jak nowa dziewczyna Jasia, dylematy życiowe oraz intymne życie Estetów. Zrobiła się z tego 3 w nocy więc po zjedzeniu wina, wypiciu herbaty, sera, chleba orkiszowego, szynki własnej roboty i senfu ekologicznego poszliśmy spać. Tellur ma wyjątkowo spokojny sen, dobrze mi się spało u jego boku;). Rano dziewczyny poszły na ruski a ja i Tellur zdobywać Berlin. Jest fajny. Berlin znaczy się. Tellur też ale do tego się większość z nas już przyzwyczaiła. W Berlinie najważniejsze zabytki są na głównej ulicy Unter den Linden i chyba tylko zagubiony mógłby się tam zgubić;). Tak więc wspólnymi siłami przy udziale naszych foreing language skills i powtarzając coś takiego: ,,Zapytaj się tego, powiedz Hande hoch! Gdzie jest Aleksander Platz?” zaliczyliśmy: Unter den Linden Strasse, Brandenburger Tor, Reichstag, Berliner Dom, Mauer, 5 sklepów z takimi samymi pamiątkami, pomnik ofiar Holokaustu, Fernsehturm z zewnątrz i Aleksander Platz z czego zdaliśmy sobie sprawę później. Następnie zjedliśmy lody w Sybolu kapitalizmu czyli McDonalds (Na Marien Kirche jest reklama MD, spytajcie Tellura :) ). Następnie dołączyliśmy do Arlety i Aps na Uniwersytecie Humboldta, gdzie na wejściu wita nas cytat z Marksa ,,Do tej pory filozofowie tylko opisywali świat, idzie o to by świat zmieniać”. Zjedliśmy obiad i wyruszyliśmy na spacer na ulicę- świątynię konsumpcji czyli Kurfurstendamm Strasse. Gucci, Pucci, Dolce i Gabana oraz Lacoste. Oraz Aishwarya Rai reklamująca burżujskie zegarki no i clu programu- Kaufhaus Des Westens czyli tak wygląda kobiecy raj. Naprzeciwko jest Gedachtnis Kirche każący pamiętać o wojnie i tak dalej ale KaDeWe jest fajniejszy do zwiedzania. Taki londyński Harrods. Wstąpiliśmy jeszcze do ichniejszego Traffica czyli Dussmana gdzie nabyłam drogą kupna Umrao Jaan(bollywodzka opowieść o kurtyzanie) a Tellur dwupłytowe wydanie Shillera. Następnie stwierdziliśmy, że wracamy do domu. Po zapchaniu się pysznym ciastem śliwkowym Arlety zrobiliśmy małe pidżama party i rozmawialiśmy o fryzurach intymnych gdzie Tellur dowiedział się czym jest pas startowy oraz obgadaliśmy połowę tego o czym można gadać. Znów zrobiła się 3, Aps jak sama powiedziała się wstawiła, więc Morfeusz niezwykle chętnie przyjął nas w swoje ramiona.

C.d.n. …

26 lipca 2008

bliss

Miało być o Berlinie ale z tego rozkojarzenia nie mogę zebrać myśli. O Berlinie będzie jutro. Dziś nie mogę skupić się na najprostszych czynnościach więc nie wymagajcie super elokwentnej notki o naszych wojażach w Deutchland:)

No zakochałam się. I chyba od pierwszego wejrzenia. I to jest tak dziwne, że aż nieprawdopodobne. Bo podobno coś takiego nie istnieje a nawet jeśli istnieje to lepiej w to nie wierzyć bo się nie spełni i tak dalej. Ale jednak istnieje. I jest zupełnie namacalne.

I boję się zrobić coś dalej bo boję się, że to wszystko zaraz się rozwali jak długo budowany domek z kart. Chociaż pewne kroki robią się same. Ale skoro Boże uwierzyłam Ci kiedyś, że Ty dobrze wiesz, co robisz to i teraz Ci zaufam.

06 lipca 2008

Kabhi hai

Hindusi mają jedną zasadniczą wadę- są Hindusami. Więc komunikacyjnie jest z nimi trudno. Chociaż znajomość polskiego jeszcze nie gwarantuje łatwości komunikacyjnej to ten mały szczegół zwykle pomaga. Jednak dla podbudowania poczucia własnej wartości, które u mnie zwykle leży i się obija zamiast mi służyć, należy pozwolić im się adorować. A Hindusi robią to w zadziwiająco szybki i skuteczny sposób. Po jednej piosence się do Ciebie kleją, po drugiej pokazują na swoje i twoje serce oraz patrzą głęboko w oczy, a po trzeciej wyznają miłość lub proponują małżeństwo. Aha, w międzyczasie szepczą coś tam do ucha, całują po karku i mówią ,,Jesteś piękna”. Nie wiem na 100% czy ten schemat powtarza się w każdym przypadku i z każdymi Hindusami, ale w przypadku moim zdarza się to za każdym razem. I cóż, żeby nie było- muszę przyznać, że nie rzucają się na każdą białą laskę, która pokaże dekolt tylko jakieś tam kryteria doboru mają. I tak słodko się gniewają, kiedy mówię, że muszę już iść. Cóż polecam każdej dziewczynie, która myśli, że jest nic nie warta albo bardzo mało warta. Hindusi przywracają wiarę w siebie. I nieźle całują po karku.

Na imprezy Bollywoodzkich zwykle dwie rzeczy zawsze są pewne: dużo świetnej, porywającej muzyki do tańczenia oraz dużo przystojnych Hindusów, bardzo często avatarów Aamira Khana czy innego Hrithika. Generalnie miło jest poczuć na sobie wzrok mężczyzn, którzy z chęcią nie poprzestaliby jedynie na całowaniu w kark właśnie Ciebie.

27 czerwca 2008

Pink glass

Oł Dżizas. Im dalej w las tym ciemniej ale mam przynajmniej maczetę, latarkę i podręczny zestaw do survivalu. W sensie- uwielbiam swoje wybory życiowe bo oprócz jednego to jak na razie wszystko układa się dobrze i zmierza do tego celu, który sobie wyznaczyłam. Jesli jeszcze ktoś nie obrał takiej strategii to serdecznie polecam. BTW, ostatnio ,,serdecznie" to moje ulubione słowo. Na zmianę z ,,rozumiem". Słowa ,,rozumiem" można użyć w funkcji kropki, przecinka, zdania oraz wypełniacza wypowiedzi.
Aktualnie wcielam się w rolę ,,Praktykantka w firmie doradczej X". Sama ją sobie wybrałam tak jak wszystkie (oprócz jednej), które pełnię. Zakres moich obowiązków będzie wyglądał w moim bogatym już CV bardzo estetycznie. Cała organizacja, miejsce położenia firmy i inne komponenty są bardzo estetyczne. I kurczę, aż się boje stwierdzić, że takie miejsce i organizacja mi szalenie odpowiada. Czuję, że to polubię.
Firma X podzielona jest na kilka działów. Mamy więc dział rekrutacji na wyższe stanowiska menedżerskie, informatyczne, produkcyjne. Następnie jest dział outsourcingu kadrowo- płacowego oraz dział organizacji szkoleń zewnętrznych. I najfajniejsze jest to, że już kilka razy mogłam zabłysnąć moją teoretyczną wiedzą z zakresu HR a nawet jakiejś teorii z komunikacji interpersonalnej. I jeszcze fajniejsze jest to, że w firmie X pracuje absolwentka ISNS. No to mamy niekończący się temat do rozmów. Jak to mówią: operujemy tymi samymi kanałami komunikacyjnymi.
Urządzenia, które nie mają dla mnie praktycznie żadnych tajemnic: ksero, faks, bindownica, dziurkownica, nożyczki, telefon, system wysyłania przesyłek, system działania Poczty, system markowania pracy, system organizacji pracy by wyjść o 17, system 20 wind(coś jak w CUBE).

I najlepsze: Dzięki Ci Boże za soczewki kontaktowe;)

22 czerwca 2008

***

Moja pierwsza miłość- chodzący kompleks wyższości. Moja druga miłość- gej (do których nic nie mam). Moja trzecia miłość- a most peculiar man i smutny człowiek (do których mam aż za dużo). I najgorsze jest to a może po prostu żałosne, że ta trzecia miłość nie chce odejść. A Bóg mi świadkiem, że chciałabym ją z siebie wyrwać z korzeniami, bo przynosi tylko ból. Wolałabym przenieść to uczucie na kogoś innego, kto byłby tego wart. Każda dziewczynka marzy o swoim księciu na białym koniu a ja aktualnie marzę o tym by ten aktualny książę zabrał wszystkie swoje manele, razem z pustymi słowami i wyprowadził się z mojego serca. Wstydzę się tego uczucia. Nie chcę go. Luksus przywiązania, na jaki sobie pozwoliłam teraz domaga się zapłaty.

04 czerwca 2008

Dress code

Dziś miałam kolejne spotkanie w sprawie praktyk. Oxford Tower w samym centrum Warszawy, 30 pięter, 10 wind, styl, wdzięk i elegancja. Oraz krawaciarze. I jak tam weszłam to ani na trochę nie straciłam na pewności siebie. Nawet jak jakiś dyrektor czy inny prezes uśmiechnął się do mnie w windzie gdzieś pomiędzy 15 a dwudziestym piętrem. Chyba nawet puścił do mnie oko ale nie jestem pewna. Pani z firmy X potraktowała chyba rozmowę jako formalność chcąc sprawdzić osławioną już ,,komunikatywność" czyli czy kandydat potrafi wydukać z siebie kilkanaście zdań po polsku i odpowiadać na pytania adwersarza. Potrafiłam. Nawet ze dwa razy rzuciłam jakiś żart. Do końca rozmowy miałam wrażenie jakbym już te praktyki miała zacząć od jutra. Jak wychodziłam, Pani powiedziała ,,do zobaczenia". To chyba dobrze, nie? Tak oto zaczynam moją wielką karierę na szczyt w branży HR. I komu to zawdzięczam? Tylko i wyłącznie sobie.
Więc muszę zrobić lifting szafy. To znaczy dress code w firmach z okolic centrum i ronda ONZ mają specjalny. Tak pomiędzy casual city a schic evening zachaczając o classical elegance. Wychodzi z tego chybryda lnianych spodni, krótkich spódnic, satynowych bluzek, bieli, czerni, szarości, gładkich tkanin i delikatnej biżuterii. I często źle dobranych butów. Zgroza! Gdzieniegdzie przebija czerwony i zielony akcent. Czasem widzę też kobiety ubrane tak jakby dopiero wyszły spod igły krawieckiej. Tylko problem w tym, że len się gniecie niemiłosiernie a ja nie lubię czarnego. Czarny kojarzy mi się z żałobą i t-shirtami z kretem. Chociaż w końcu do wszystkiego można się przyzwyczaić. Czerń w odcieniu węgla to jest myśl. I dzięki Bogu mamy klimatyzację.

Rozśmieszyła mnie dziś cisza. Była tak strasznie żałosna, że aż cały dzień się z niej śmiałam.

A biała róża w mojej skrzynce na listy była pięknym akcentem kończący ten dziwny ale fascynujący dzień. Który trwa nieprzerwanie od dwóch miesięcy.

17 maja 2008

Subhan Allah

Święci Pańscy, Święta Anno, Judo Tadeuszu i Święte Boże! Do czego to doszło. Ludzie się za mną oglądają na ulicy. P. mówi, że to mój wewnętrzny blask. Czy coś o promieniowaniu było:) Ale P. zwykle ma rację więc może coś w tym jest. A w PSZK dziewczyny mnie co i raz chwalą, że tak dobrze wykonuję swoją robotę. Nie wiem czy to taka HRowa strategia czy to rzeczywiście prawda.

Z ostatnich odkryć kulturalnych: Najnowszy film z Shahrukhiem Khanem w Polsce! ,,Om shanti om” obejrzałyśmy z Alą i jej koleżanką przy rozhisteryzowanym pisku gimnazjalistek z zapartym tchem. Nie wiem jak Ala ale ja po raz kolejny zafascynowałam się tym człowiekiem. Jak on potrafi patrzeć na kobietę:) A sam film- cud, miód i dużo Shahruka w koszulce przylepiającej mu się do klatki piersiowej. I dużo Shahrukha bez koszulki. Tylko w spodenkach. A Deepika, aktorka od głównej roli kobiecej jest śliczna. Szczególnie ucharakteryzowana na gwiazdę z przed trzydziestu lat. No i Shahrukh- wersja seksowny robotnik rządzi. Shahrukh, zreperuj mi kran:)
Drugie odkrycie to Feel. Ten zespół taki. Jej, rośnie nam godny następca Robbiego Williamsa. Przynajmniej dla mnie. Ten głos, taki wibrujący, wysoki. Nawet nie potrzebuje syntezatora żeby osiągnąć taki przejmujący efekt. Ten głos kojarzy mi się z łąką pełną kolorowych kwiatów albo z cichym wieczorem kiedy już zaszło słońce ale jeszcze nie zrobiło się ciemno.
Po trzecie szafiarki. Szafiarki to taka społeczność internetowa dziewczyn, które opisują na swoich blogach w co się ubierają a nawet robią temu zdjęcie. I w większości przypadków dobrze się ubierają. I robią temu dobre zdjęcia. Zerknijcie na Szafę Sztywniary i Lookbook. Podziwiam dziewczyny za ich inwencję, charyzmę, wyczucie stylu. One po prostu uwielbiają bawić się ubraniami, stylami. Łączą to co aktualnie modne z ponadczasowymi wzorami i tworzą własny, niepowtarzalny image. Też bym tak chciała. Bo aktualnie poluję na buty na obcasie i jak na razie bez skutku. Ale ja wytrwała i uparta jestem.

A tako rzecze mistrz Weird Al Yankovic:
My life is brilliant
Your life’s a joke
You’re just pathetic
You’re always broke
Your homemade Star Trek Uniform
Really ain’t impressin me
You’re sufferin from delusions of adequacy.

09 maja 2008

Kabhi Alvida naa Kehna

,,Twój tatuś na tym weselu jak ze mną pierwszy raz tańczył to powiedział, że mnie kocha i zawsze będę jego. To mu się zaśmiałam w twarz.”

Moja mama poznała mojego tatę na weselu znajomych. Ona była świadkiem panny młodej a on świadkiem pana młodego. Ona- lat 20, on 24 lata. Po trzech latach ślub a po kolejnych trzech latach pojawiłam się na świecie ja. I niezmiennie odkąd jestem świadoma siebie i świata, odkąd sięgam pamięcią zachwyca mnie precyzja z jaką wszystko w ich życiu się dzieje. Idealne dopasowanie, idealny wiek, idealne relacje, idealne wpasowanie się w role społeczne, rodzinne. Podobno nie ma ideału ale oni akurat od tego ideału są niezwykle blisko.

Dostałam obuchem w łeb ale się otrzepałam i wstałam. I do końca życia będę pamiętać te dwa lata przez pryzmat ich zakończenia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że można mieć tak mało odwagi, stylu i honoru. A może wiedziałam tylko nie chciałam widzieć. Smutne. Kłamać mnie i sobie przez dwa lata. Chciałoby się zawyć z rozpaczy. Chociaż może należałoby współczuć.

I zadziwiające jak wiele może się zmienić przez miesiąc czasu. Jak wiele może się zmienić w moim postrzeganiu siebie, w moim zachowaniu, nawet w wyglądzie.

I dopisek uprzedzający fakty: nie piszę tego by przekonać siebie czy innych do czegoś. Nie piszę tego z zamiarem wylewania żalu i goryczy bo po prostu nie warto. Nie piszę tego w celach strategicznych bo też nie będę zniżać się do pewnych poziomów. Piszę bo lubię pisać. Piszę bo jestem niedoskonała. Piszę bo jestem. Zawsze będę. Piszę bo chcę.

16 lutego 2008

Czyż nie zabija się koni?

Każda dziewczyna, na prawie każda marzy o księciu na białym koniu, o pięknej, atłasowej lub jedwabnej sukience a najlepiej 27 sukienkach, o słowach ,,Czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi i zostaniesz moją żoną”, o połyskującym pierścionku z brylantem lub chociaż z cyrkonią, o ślubie i weselu, które powinno być stylowe, z klasą i na którym zaśpiewa Robbie Williams lub jakiś jego awatar lub inne wcielenie.

Potem prawie każda dziewczyna marzy o funkcjonalnej pralce, energooszczędnej zmywarce, mocnej w vaty mikrofalówce, ciśnieniowym ekspresie do kawy. Oprócz tego marzy jej się brak plam z wina, jagód i trawy na białych koszulach męża(tego samego od pierścionka), o tym by mąż posiadł wcześniej umiejętność prasowania owych swoich koszul oraz by Winiary cały czas poszerzały swoją ofertę produktu ,,Pomysł na”.
I wszystko byłoby w porządku, w jako takim porządku, gdzie wymiana między systemami przebiegałaby sprawnie ale. Zawsze jest jakieś ale. Mianowicie gdy zobaczyłam sylabus do zajęć ,,Mechanizmy zaburzeń psychicznych” Tematy są następujące: anoreksja, depresja, psychopatia, różne Jungi i Freudy oraz homoseksualizm. Nie wiem, może ja jestem jakaś inna ale z tego co mi mówi mój mały rozumek to jak można przyrównywać homoseksualizm do psychopatii? Jak można omawiać coś, co tak naprawdę jest normalne, tylko na mniejszą skalę. Może stąd etykietka zaburzenia, zboczenia, dewiacji i tak dalej. Cóż, moja wiedza w tym temacie jest czysto teoretyczna.

Każdy chce się wyróżnić z tłumu. Nawet jeśli twierdzi, że nie. Już samym tym stwierdzeniem się wyróżnia bo inni tak nie mówią. A więc tworzymy własną legendę, skrzętnie lub nie profilujemy się na forach, gronach, naszych-klasach, dobieramy otoczenie i kontekst społeczny. Tylko jaki to ma sens? Może taki, że grając rolę przyzwyczajamy się do niej i rola staje się naszą osobowością. Podobno rola społeczna nie jest jedna na całe życie. Przybieramy ich wiele. Tak twierdzi Florian Znaniecki. Ale czy nie ma czegoś takiego jak wspólny punkt tych wszystkich ról w którym te pozostałe się zawierają?

A więc o czym marzycie, wy mniejszość? Śmiem twierdzić, że o tym samym tylko w innej konfiguracji płciowej.

02 lutego 2008

Vergesellshaftung

Chyba znowu zacznę zapuszczać włosy. W sumie nieźle wyglądały jak były długie. Generalnie sprawiały dobre wrażenie. Jak i całość też. Całość sprawiała dobre wrażenie. To tak jak 233 znajomych na naszej-klasie.pl. To taki pierwszy test na autopromocję. Kto będzie miał więcej znajomych. No więc zapraszamy wszystkich jak leci. Znajomych królika, cioci Zdzisi z Lubawy i Sorokina też, bo przecież czytaliśmy jeden jego tekst.

Dziś denerwuje mnie dwóch panów. Pierwszy to niejaki Talcot Parsons przez złośliwych nazywany tym, którego nie da się zrozumieć bo pisał jak po spożyciu. Talcot Parsons bredził coś o czterech systemach, które łączą się w jeden generalny system wszystkiego. Ale to nie takie proste. Parsons jest gupi i tyle. Taką teoryjkę to i ja mogę wykminić. Chociaż lepszy jest Pareto, który sztandarowego pojęcia swojej teorii- rezyduów- nigdy nie wytłumaczył bo albo zapomniał albo mu się nie chciało. A domyślcie się- myślał sobie Federico i dalej pisał o recyklingu elit.

Kolejnym, który mi podpadł to Dawkins Richard, który uważa, że jest taki super ironiczny i erudycyjny w tym, że wyjmuje zdania z kontekstu tak aby pasowały do jego tez. Używa cytatów kompletnie nie przystających do tego co potem pisze a na dodatek wszystko to obraca się nie wokół istnienia/nieistnienia Boga a raczej (nad)używania religii do swoich celów przez polityków i innych hipokrytów oraz do szeroko pojętej walki o wpływy. Po przeczytaniu 90% tego wiekopomnego dzieła z satysfakcją stwierdzam, że Dawkins nie odkrywa Ameryki a na dodatek niektórych procesów po prostu nie rozumie.

Podobno mam niskie ciśnienie. To znaczy, że krew w moich żyłach krąży wolniej i coraz wolniej aż kiedyś zupełnie zakrzepnie. Fajnie. Jest to jakiś punkt odniesienia. O wiele lepszy niż Gemeinshaft.

20 stycznia 2008

De facto

Wystarczy sklecić kilka mało sensownych zdań aby otrzymać kilka komentarzy. Czy ta prostą zależność można jakoś wykorzystać? Czy wykorzystując zależność, nawet tak bezsensowną, możemy coś na tym zyskać?
Prowadzicie bilans zysków i strat? Taki prywatny bilans płatniczy. I czy w ogólnym rozrachunku jesteście wypłacalni?

Będę dziś pielęgnować w sobie dziewczynkę. Taką co ma dziesięć lat a wygląda na dwadzieścia dwa. Taka dziewczynka uwielbia zapach lawendowo-waniliowy. Uwielbia czasem poużalać się nad sobą. I lubi kiedy ktoś zauważy, że tym chce zwrócić na siebie uwagę. Małe dziewczynki takie jak ta uwielbiają patrzeć na szybę kiedy pada deszcz. Tylko czasem nie mogą spać.

Małe dziewczynki nienawidzą, kiedy ktoś robi sobie z nich żarty. Żarty zupełnie w złym guście. Bo małe dziewczynki absolutnie nie wierzą w cichych wielbicieli. Małe dziewczynki już dawno obudziły się ze snu. Małe dziewczynki mają tylko jednego księcia z bajki. Mała dziewczynka, która uwielbia jak ktoś jej mówi, że jest jego księżniczką, nienawidzi jak wszyscy dookoła sprawiają, że czuje się jeszcze bardziej żałosna niż jest.

Nie wiem co by było gdyby mnie tu w ogóle nie było. Gdybym w ogóle nie istniała. Jak wyglądałby ten skrawek Ziemi gdybym tutaj się w ogóle nie pojawiła? Czy na moje miejsce pojawiłby się ktoś inny? I jak bardzo podobny by był do mnie?

07 stycznia 2008

Mulltutenmauer

Znam dużo trudnych słów. Ostatnio moje cielesne i ziemskie bytowanie tu kręci się wokół Pareta, budżetu państwa na 2008 roku, ilości funduszy celowych, centrów doradztwa personalnego, kontrasygnaty, Aktu o następstwie tronu, społecznej strukturze korporacji, skali 1-5 gdzie 1 oznacza zdecydowanie się nie zgadzam a 5, zdecydowanie się zgadzam, fenyloalaniny, endorfin, tetracyklin, erytromycyny, nieproliferacji siebie.

Chcę wygrać konkurs na najdłuższe zdanie, choć niedościgłym wzorem w tym względzie jest niejaki H. Blumer zamieszkały w: Szacki Jerzy ,,Elementy teorii socjologicznych".

Lubię dziś dźwięk słowa żałosny i hipokryzja.

Z odkryć: Można na ośmiu stronach streścić historię brytyjskiej monarchii, dorzucić nieco socjologicznego bełkotu, nie zwariować z nadmiaru szczęścia, ze coś się jednak w tym temacie wie i wykminic stajlową prackę. I wolę oksfordzki system przypisów.

Śmieszne, śmieszne to. Bo miało być. Miało być ociekające żartem, ironią i podtekstami wszelkiej natury. I takie jest bo mi się to przyśniło. A wierzę ostatnio w sny. Więc jak wierzę to nie dyskutować. Tylko wierzyć.

Ta notka robi się zbyt głupia. Nie wolno śmiać się z niepełnosprawnych kotów.

Pytanie do refleksji przed zaśnięciem: WTF?

:) ciepło i serdecznie życzę wam miłych snów. I nic dziś nie brałam. Słowo Harcerza. Ale nie tego, o którym myślicie.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...