Mam w głowie ostatnio tak wiele urywków myśli. Powinnam stale mieć przy sobie kajecik, żeby je wszystkie skrzętnie zapisywać.
Już zapomniałam jaka to niezwykła przyjemność - pisać. Tak totalnie wolna od wszystkiego czynność, piszę co chcę, kiedy chcę i jak. Nie ogranicza mnie nic, jedynie granice mojej wyobraźni.
Kiedyś zaczęłam pisać opowiadanie. Inspiracją było kilka paskudnych wydarzeń, których stałam się głównym aktorem. Z biegiem czasu uważam, że wszystko potoczyło się tak, jak miało się potoczyć, a ja otrzymałam wenę twórczą jako bonus. Zaczyna się tak:
Najdroższa Lauro,Nie mam nawet pewności, że przeczytasz ten list. To już rok. Trzysta sześćdziesiąt pięć dni odkąd widziałem Cię po raz ostatni. Miałaś wtedy na sobie tę prostą, jedwabną sukienkę w kolorze szmaragdu, która tak cudownie podkreślała Twoje oczy. Płakałaś. Całe Twoje policzki były zalane łzami a oczy nie były już jasno zielone a granatowe.Chciałbym, żebyś mi wybaczyła. Mimo wszystko.
Błagam Cię o wybaczenie.
WillTe kilka słów, te kilka zdań tak nieporadnie napisanych jego ręką. Tak przesłodzone. Tak jakby nic się nie stało a jakby ten list miał wszystko załatwić. Czy istnieją granice wybaczania? Czy po tym wszystkim można tak po prostu napisać list? Pożółkły kawałek papieru leżał na kolanach Laury i ciążył jej niemiłosiernie, mimo że właściwie nic nie ważył.
Zdążyłam napisać jeszcze kilka stron i zajęłam się rozwijaniem mojej wielkiej zawodowej kariery :) Jednak taki dobry aczkolwiek wymagający doszlifowania tekst, nie może się zmarnować. Czuję w kościach, że powstanie z tego powieść.