07 lutego 2011

Cry me a river

Tłumaczę sobie ostatnio, że wszystko się da. Że wszyscy kandydaci na świecie będą znać angielski, że ze wszystkim zdążę do 17 i że odpisze mój francuski fotograf. Że przestanę się w końcu pewnymi rzeczami przejmować ponad normę i że w końcu uwierzę, kiedy ktoś mówi, że zrobiłam coś dobrze. Tłumaczę sobie, że nie można wejść dwa razy do tej samej, skądinąd niezwykle atrakcyjnej, rzeki. Staram się sobie wytłumaczyć, że niektóre rzeczy po prostu nie były ważne. Tylko niestety czuję, że były cholernie ważne. Albo przynajmniej tak mi się wydaje. Rzeka niestety tylko szumi leniwie, nie zajęła żadnego znaczącego stanowiska.

Upijam się sokiem jabłkowym, bo na więcej brak mi odwagi. Z chęcią bym się upaliła, ale czekam na sprzyjające okoliczności. Może w końcu wszyscy na około przestaną postrzegać mnie jako wcielenie cnót wszelakich. Nie, nie należę do żadnego świata. Jestem bezpaństwowcem. Dzielę egzystencję między świat dorosłych ludzi w office dress code a świat pół-studencki. Do żadnego nie należę w 100 %. Do żadnego w 100% należeć nie będę. Zawsze będę balansować na granicy. Tak, zdolności przystosowawcze akurat mam wyrobione ponad normę. Tylko z odpornością gorzej.

Wkurzam się. Nakręcam. Zupełnie niepotrzebnie. Jak to dziś usłyszałam na ulicy: Maska w krainie fantazji.

Brak komentarzy:

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...