21 sierpnia 2011

Paris – Barcelona – Tossa De Mar

Todo de pasa – wszystko przemija. Tym patetycznym ale jednocześnie prostym zdaniem rozpoczęłam zapiski z podróży po Barcelonie. Tym zdaniem pewnie je zakończę. Ale maniana zawsze wszystko można zacząć od początku.

W te wakacje byłam w trzech krajach. A właściwie w dwóch i pół, bo Luksemburg (a raczej Wielkie Księstwo Luksemburga) jest maleńkie, wielkości Pruszkowa i można zwiedzić go w dwie godziny. Ale jest, jest urokliwe i jest księstwem czyli ma Wielkiego Księcia, którego z tego miejsca serdecznie pozdrawiam.

Cóż, Paryż jest dumny. Dumny z samego faktu bycia Paryżem i bycia miastem francuskim. A jako, że jest we Francji to z definicji podobno jest najwyższej jakości. Pomijając ten fakt, moje estetyczne ja zaspokoiło swoje pragnienia oglądania rzeczy ładnych, symetrycznych, pięknych, uroczych i luksusowych. Nakarmiło się widokami Paryża z góry Wieży Eiffel’a (a raczej zespołu współpracowników Inżyniera Eiffel’a), z góry Łuku Triumfalnego, z placu Vendome pod hotelem Ritz i butikiem Chanel (niestety Karl był nieobecny, szkoda). Legendarny paryski szyk naprawdę istnieje i widać go na każdym kroku, na większości paryskich kobiet. Nocami śniły mi się rogaliki z truskawkową marmoladą.

Francuzi odmawiają używania jedynego słusznego moim zdaniem języka czyli angielskiego. Ich problem, ich wybór, ja się francuskiego uczyć nie będę.

Hiszpanie żyją inaczej. Bawią się w obserwowanie ludzi siedząc w barach tapas i popijając sangrię. W ciągu dnia na jakieś dwie, trzy godziny zamykają się w chłodnych czterech ścianach i za pełnym społecznym przyzwoleniem nie robią nic.
Barcelona jest tropikalna. I wakacyjna. Wrzący tygiel kultur, miliony turystów wszelkich nacji od Norwegii po Goa, upał no i oczywiście Gaudi. Zastanawiam się, co brał, że jego wyobraźnia płodziła takie cuda architektury. Może po prostu dużo sypiał i pomysły rodziły mu się w objęciach Morfeusza. Barcelona ponadto jest bardzo user-friendly: wszędzie dojdziesz na piechotę lub podjedziesz metrem i wreszcie wszędzie dogadasz się po angielsku ! Bardzo miło.

Dzięki W. nie gubię się w przepastnych korytarzach i kierunkach metra oraz nie muszę orientować się w mapie, co nigdy moją dobrą stroną nie było. Dzięki jego obecności czuję się bezpiecznie zwiedzając miasto. Chociaż dla niego ten wyjazd zaczął się bardzo mało szczęśliwie.

Wystawiamy twarze do słońca a raczej do cienia, bo słońce tutaj dobrze przypieka. Koczujemy na skałach niczym jaskiniowcy i gawędzimy z polskim kelnerem, który skończył prawo we Francji. Pod koniec pobytu nieco się nudzimy. Do tego stopnia, że W. przeczytał zarówno Telvę (po hiszpańsku !) jak i polskie Zwierciadło (ominął artykuł o historii marki Nivea ale zainteresował go felieton o fryzjerstwie).

Przed chwilą przy naszym prowizorycznym plażowym legowisku zjawiła się najprawdziwsza hinduska rodzina z okrzykiem ,,This rock rocks!”. Paplają w mieszaninie hindi-english, co daje mi możliwość powrócić wspomnieniami do Hindusów spotykanych w Polsce. ,,Sorry to disturbing your peace” – powiedziała z błędem i wyraźnym akcentem matka całej tej zgrai a jej uśmiech na chwilę stopił mi serce. Jak widać, matka ma trzech synów. Jeden, jakby wyjęty ze Slumdoga. Drugi, wypowiadający się czystą angielszczyzną z tym seksownym brytyjskim akcentem, prawdopodobnie większość czasu spędza w fancy szkole z internatem. Trzeci jest jakby mieszanką dwóch pozostałych. Ojciec rodziny prawdopodobnie piastuje wysokie stanowisko kierownicze w TATA lub Arcelorze i nosi Rolexa. Z tego względu to nie jest typowa hinduska rodzina. To jest rodzina od stóp do głów markowa. Dolce, GAP, Ralph Lauren, Tiffany’s towarzyszą im od rana do wieczora jak wierni towarzysze podróży.

Todo de pasa.

Brak komentarzy:

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...