Ostatnie tygodnie to taka ostra, emocjonalna jazda bez trzymanki z zamkniętymi oczami. Ciężko mi się zasypiało. Ciężko wstawało. Głód zniknął, jedzenie smakowało czasem jak papier.
Nie lubię w sobie tego, że wszystkie emocje duszę w sobie, nie umiem ich wykrzyczeć, nawet chyba wypłakać. A przynajmniej tych związanych z moimi umiejętnościami, poczuciem własnej wartości. Nie żałuję żadnej ze swoich decyzji dotyczących drogi zawodowej, wszystkie te doświadczenia budują mnie i uczą zupełnie innych aspektów. Nie zatrzymywać się na beznadziejnych decyzjach, z którymi nie mogę walczyć, nie pochylać się i nie rozpamiętywać potknięć tylko pamiętać o nich by nigdy więcej się tak nie przewrócić. Jednak mam wrażenie, że na poziomie emocjonalnym nie radzę sobie z problemami. Rozpamiętuję, myślę, nie mogę przestać, zafiksowuję się. One siedzą gdzieś głęboko i dają o sobie znać w najmniej pożądanym momencie.
Ostatnie tygodnie nauczyły mnie jednak, że umiem się podnieść. Z rysami, siniakami, ale mogę się podnieść.
Chcę się zwinąć w kłębek, gdzieś głęboko pod kocem i nie czuć. To czasem tak bardzo boli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz