23 grudnia 2005

What a lovely, sunny day!

Cieszyła się jak dziecko na ten dzień. Chciała zobaczyć ich wszystkich. Chciała mieć pewność, że jakoś ułożyli sobie życie. Chciała zobaczyć czy się zmienili, czy jeszcze pamiętają te wszystkie szczęśliwe chwile spędzone w kindergarten. Zjazd absolwentów połączony z wigilią od pierwszej chwili buchnął w nią tysiącem ton emocji, uśmiechów, wspomnień, dobrych słów. Jeszcze kilka dni później dźwięczały jej w uszach słowa pana M.: ,,Masz pisać. Kiedyś coś z tego będzie”. Była cudownie zaskoczona, że pamiętał. Że ona, coś, kiedyś tam skrobała. Rozpierała ją duma, że młodsze roczniki patrzą na absolwentów z podziwem. Ją samą zaskoczyła ta wręcz przytłaczająca jedność. Potem razem z tymi, z którymi czuła się najlepiej i z którymi rządziła światem przenieśli się do mieszkania M. Pili herbatę, palili szałwię, leżeli na podłodze, wspominali stare czasy i snuli plany na przyszłość. Nie obyło się bez sesji zdjęciowej, której dowody skrzętnie zniszczono. Przyszedł. Nie wiedzieć czemu wolał zachowywać bezpieczny dystans. Przynajmniej dla niej wyglądało to tak jakby z jednej strony robił im łaskę, że się z nimi spotykał, a drugiej strony, że jemu wydaje się, iż to oni litują się nad nim i ofiarowują mu swoje towarzystwo. A przecież ich przyjaźń była bezwarunkowa. Żadnych tajnych, pisanych małym druczkiem warunków. Żadnych haków. Jeszcze kiedy byli niewinni, młodzi i optymistycznie patrzyli na świat, kiedy Kaczory nie rządziły światem, coś ich łączyło. Coś nieuchwytnego. Ale skończyło się równie szybko jak się zaczęło. Jej problemem było poczucie niższości i ta nieśmiałość, która przybierała postać dziewczynki z ,,Ringu” i wymuszała ucieczkę. Więc uciekła. Nikt nie próbował jej gonić. Jedna myśl tłukła się po głowie jak osa wpuszczona do słoika. Przecież mogła zawrócić.
Nie mierzyła poziomu endorfin w organizmie ale była pewna, że na pewno przekroczył dozwolona normę. Jeżeli tak ma wyglądać euforia to chcę być ciągle na haju- myślała. Tylko jakoś tak trudno było im się dogadać. Ta rozmowa często schodziła na temat narzecza Inuitów. Dwoje z nich zafascynowanych tym dialektem północno- zachodnich Eskimosów poświęciła pół życia na badania antropologiczne i naukę tego trudnego języka, w którym istniało 40 czasów i odmiana rzeczowników przez osoby, liczebniki i garnki. Wiedziała, że to ich życie. Ale czy ona nie poświęciła swojego na karierę dziennikarską? Czy A. nie trudził się by zostać wykwalifikowanym latarnikiem? Czy M. na marne studiowała technologię drewna? Niewidzialna siła nazywana przez niektórych arogancją budowała sobie spokojnie mur między nimi. I ta jego alienacja. Bolało ją to. I nie wiedziała co ma zrobić, żeby ten stan rzeczy naprawić. Kiedy spytali go, czy będzie na ślubie ich wspólnej znajomej odpowiedział po inuicku, że jeszcze nie wie. Tak ma wyglądać policzek?- pomyślała. Ale czemu tak Cię to zabolało? Przecież nic Ci nie obiecywał, nie ma żadnych zobowiązań w stosunku do Ciebie. No właśnie. A jednak trochę ukłuło. I zastanawiała się, co zrobiła źle. Chociaż przecież nikt nie nauczył jej jak postępować w takich sytuacjach. Była Tabula rasa. A może prawda była aż nazbyt brutalna.

Brak komentarzy:

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...