Czas teraźniejszy przypomina mi koniec semestru w liceum. Multum sprawdzianów(teraz dumnie nazywane kolokwiami), testów zaliczeniowych, prac semestralnych, referatów(które w brew powszechnej opinii nie są dwustronicową pracą pisemną tylko 20 minutowym wystąpieniem na dany temat). Przypominam sobie to samo uczucie niepewności, nieogarnięcia. Wolałabym mieć nad wszystkim kontrolę. Paradoksalnie bardziej mogę polegać na świecie zewnętrznym niż na sobie. Ten pierwszy przynajmniej rządzi się jakimiś lex generalis. Za to funkcjonowanie urządzenia(nazwa fabryczna Anna K.) jest opisane w kilkunastu różnych źródłach. Doszłam do wniosku, że powinnam nic nie mówić tylko pisać bo gdy coś mówię, to zawsze plotę głupoty.
Jak to jest stracić wzrok? Nic nie widzieć. Po omacku robić każdy najdrobniejszy wzrok. Nie widzieć twarzy, gestów, kolorów. Tylko słyszeć i czuć. Jak bardzo te zmysły muszą być wyostrzone. ,,Dobrze znów Pana poczuć, kapitanie”- jak powiedział wczoraj bohater ,,Kontaktu”.
Tracę wzrok każdego dnia po trochu. Moja dziwna wada wzroku- astygmatyzm(niezborność) połączony z krótkowidztwem jest wpisana na stałe w mój kod genetyczny. Mam lekkiego fioła na punkcie okularów. To znaczy, że otaczam je troskliwą opieką. Bo jak się złamią, porysują, znikną, strzaskają, zdematerializują to widzieć będę tylko w połowie. No może w trzech czwartych. Będę widzieć jakbym miała na oczach leciutka zasłonkę z łez. Gdy zdejmę okulary(co czasem robię żeby dać oczom i nosowi odpocząć) to wszystko jest takie nieostre, delikatne, litery mają taki ciekawy cień a światło się załamuje. I czasem to widzenie jest przyjemne. Nie widać szczegółów, tych, których nie chciałabym widzieć. I zawsze mogę powiedzieć, że czegoś nie widzę. W sensie psychologiczno- socjologicznym to zjawisko uprawiamy dosyć często. Bardzo wygodny sposób na życie. Nie widzieć osób obok siebie, delikatnych gestów, słów. W sensie czysto fizycznym tylko okularnicy mogą powiedzieć to z czystym sumieniem.
Trzy wydarzenia kojarzą mi się z moimi własnymi okularami. Pierwsze, że zawsze przynajmniej dwie godziny wybierałam oprawki u znajomej pani optyk nim się na któreś zdecydowałam. Musiały być jak najbardziej niewidoczne. Drugie, kiedy byłam w gimnazjum na wycieczce w górach, pewnego dnia obudziłam się i moje okulary magicznym sposobem zniknęły. Cały dzień chodziłam bez nich. Znalazły się wieczorem- pod łóżkiem. Trzecie, to kilka obrazków podobnych do siebie. Rzut mną w podstawówce- okulary się porysowały. Rzut piłka do koszykówki w moją twarz w gimnazjum- oprawki pękły, rzut piłką do siatkówki w moją twarz w trzeciej liceum- oprawki z lekka się zgięły. Chociaż sprawca może chciał zwrócić na siebie moja uwagę:)
Chciałabym chodzić bez nich. Chciałabym obejść się bez nich. Chciałabym nie musieć patrzeć przez parę kiedy wchodzę z zimna do ciepłego pomieszczenia. Chciałabym nie bać się o ich zmiażdżenie w silnym uścisku czy tłumie. Chciałabym żeby nie osadzały się na nich kropelki deszczu. Chciałabym żeby się nie brudziły. Chciałabym ich nie nosić. Mogłaby to zrobić. Tak naprawdę bym większość widziała. Większość. Czułabym się trochę niepewnie. Byłabym trochę niekompletna. Ale bym sobie poradziła. Tak jak bez wielu rzeczy czy osób.