15 stycznia 2006

Handicapped

Czas teraźniejszy przypomina mi koniec semestru w liceum. Multum sprawdzianów(teraz dumnie nazywane kolokwiami), testów zaliczeniowych, prac semestralnych, referatów(które w brew powszechnej opinii nie są dwustronicową pracą pisemną tylko 20 minutowym wystąpieniem na dany temat). Przypominam sobie to samo uczucie niepewności, nieogarnięcia. Wolałabym mieć nad wszystkim kontrolę. Paradoksalnie bardziej mogę polegać na świecie zewnętrznym niż na sobie. Ten pierwszy przynajmniej rządzi się jakimiś lex generalis. Za to funkcjonowanie urządzenia(nazwa fabryczna Anna K.) jest opisane w kilkunastu różnych źródłach. Doszłam do wniosku, że powinnam nic nie mówić tylko pisać bo gdy coś mówię, to zawsze plotę głupoty.

Jak to jest stracić wzrok? Nic nie widzieć. Po omacku robić każdy najdrobniejszy wzrok. Nie widzieć twarzy, gestów, kolorów. Tylko słyszeć i czuć. Jak bardzo te zmysły muszą być wyostrzone. ,,Dobrze znów Pana poczuć, kapitanie”- jak powiedział wczoraj bohater ,,Kontaktu”.
Tracę wzrok każdego dnia po trochu. Moja dziwna wada wzroku- astygmatyzm(niezborność) połączony z krótkowidztwem jest wpisana na stałe w mój kod genetyczny. Mam lekkiego fioła na punkcie okularów. To znaczy, że otaczam je troskliwą opieką. Bo jak się złamią, porysują, znikną, strzaskają, zdematerializują to widzieć będę tylko w połowie. No może w trzech czwartych. Będę widzieć jakbym miała na oczach leciutka zasłonkę z łez. Gdy zdejmę okulary(co czasem robię żeby dać oczom i nosowi odpocząć) to wszystko jest takie nieostre, delikatne, litery mają taki ciekawy cień a światło się załamuje. I czasem to widzenie jest przyjemne. Nie widać szczegółów, tych, których nie chciałabym widzieć. I zawsze mogę powiedzieć, że czegoś nie widzę. W sensie psychologiczno- socjologicznym to zjawisko uprawiamy dosyć często. Bardzo wygodny sposób na życie. Nie widzieć osób obok siebie, delikatnych gestów, słów. W sensie czysto fizycznym tylko okularnicy mogą powiedzieć to z czystym sumieniem.
Trzy wydarzenia kojarzą mi się z moimi własnymi okularami. Pierwsze, że zawsze przynajmniej dwie godziny wybierałam oprawki u znajomej pani optyk nim się na któreś zdecydowałam. Musiały być jak najbardziej niewidoczne. Drugie, kiedy byłam w gimnazjum na wycieczce w górach, pewnego dnia obudziłam się i moje okulary magicznym sposobem zniknęły. Cały dzień chodziłam bez nich. Znalazły się wieczorem- pod łóżkiem. Trzecie, to kilka obrazków podobnych do siebie. Rzut mną w podstawówce- okulary się porysowały. Rzut piłka do koszykówki w moją twarz w gimnazjum- oprawki pękły, rzut piłką do siatkówki w moją twarz w trzeciej liceum- oprawki z lekka się zgięły. Chociaż sprawca może chciał zwrócić na siebie moja uwagę:)
Chciałabym chodzić bez nich. Chciałabym obejść się bez nich. Chciałabym nie musieć patrzeć przez parę kiedy wchodzę z zimna do ciepłego pomieszczenia. Chciałabym nie bać się o ich zmiażdżenie w silnym uścisku czy tłumie. Chciałabym żeby nie osadzały się na nich kropelki deszczu. Chciałabym żeby się nie brudziły. Chciałabym ich nie nosić. Mogłaby to zrobić. Tak naprawdę bym większość widziała. Większość. Czułabym się trochę niepewnie. Byłabym trochę niekompletna. Ale bym sobie poradziła. Tak jak bez wielu rzeczy czy osób.

14 komentarzy:

Tellur pisze...

Bez okularów widzę może w jednej ósmej, ale gdy je mam, to i tak się nie przyglądam niczemu za bardzo... Nie mam czemu, codziennie ta sama droga do Warszawy i te same ścieżki na Kampusie.

Bluegirl pisze...

ja sie przyglądam ludziom w autobusie...każdy jest inny.

Anonimowy pisze...

Bez okularów wszystko byłoby zlane w jedno, jednak pomagają widzieć, chociaż nie ukrywam - bywają upierdliwe, a wrażenie tracenia wzroku - okropne. Jak z koszmaru...

Anonimowy pisze...

Moje okulary są praktycznie częścią mnie samego. Nie pamiętam o nich gdy mam je na nosie, przed wypadkami chronię instynktownie. Bardzo nie lubię ich zdejmować, ponieważ nienawidzę związanego z tym rozmycia. Mam sporą krótkowzroczność i kiedy nie patrzę przez szkła, ludzkie twarze zmieniają się w naleśnikowate plamy z ciemnymi dziurami zamiast oczu i różowym maźnięciem zamiast ust. Litery na kartkach nawet nie silą się na jakiś wzorek – po prostu nikną na tle białego papieru, upodabniając się do smug źle rozprowadzonego grafitu. Odległości też wyglądają inaczej. Jedynym aspektem jaki pozostaje w miarę bez zmian jest kolor. Ludzi odróżniam po kolorze ubrań i długości włosów, przynajmniej dopóki nie zbliżą się na półtora metra. Niemniej zdejmuję okulary od czasu do czasu. Czasem wymaga tego trening krav-magi i mógłbym kupić sobie soczewki na takie okazje. Nie robię tego jednak. Wydaje mi się, że takie spojrzenie, bez ulepszaczy też jest w jakimś sensie potrzebne. Po minucie czy dwóch przyzwyczajam się do tego, jak widzę i wykorzystuję to, co mam. Odkryłem, że to, co nauczę się robić bez okularów mogę powtórzyć w nich – choć nie bez początkowych trudności – jak pisałem, ocena odległości jest odmienna. Lubię mieć dobry wgląd w sytuację i cenię sobie ostrość wzroku w okularach. Poznanie bez nich zdaje się być jednak bardziej pierwotne – mógłbym napisać: zmysłowe, gdyby nie to że zmysłowość ma w sobie wiele aspektów, niektóre zaś wyzwala w pełni tylko dobry wzrok. Nie warto chyba tej pierwotnej esencji tracić z oczu, jakkolwiek to brzmi.

Anonimowy pisze...

Rany... Ale esej, za dużo trudnych słów. No i ta... ewikwo... eikwo... cholera ta, no... ekwokwacja :]

Bluegirl pisze...

wszyscy nosza okulary...na to wychodzi:)

Tellur pisze...

Bluegirl - ludzie w autobusie wcale nie są różni. Wszyscy są tacy sami, zuniformizowani.

Milka pisze...

Ania - zawsze możesz nosić soczewki.

Ja do moich okularów nie mam absolutnie żadnego stosunku. Po prostu zakładam je rano, zdejmuję wieczorem i tyle, przez resztę dnia wcale o nich nie myślę. Na judo nie noszę i wcale mi z tym nie jest źle. Jakbym miała siebie opisać tak pokrótce, to też pewnie bym zapomniała o nich wspomnieć. W mojej świadomości moje okulary NIE ISTNIEJĄ. Kiedyś nienawidziłam nopszenia okularów, chciałam załatwić sobie soczewki, ale różne dziwne panie mówiły różne dziwne rzeczy i w końcu zabrakło mi wytrwałości. A teraz mi wszystko jedno. Może to dziwne, ale tak jest.

Ja się w autobusie nie przyglądam ludziom, bo nie ma czemu, tylko czytam, bo wstyd się przyznać, ale jest to jedyny czas, kiedy mogę czytać. Swoją drogą w "Trupach polskich" jest parę na prawdę dobrych kawałków, dzięki Krzyś. :)

Tellur pisze...

A ja skończyłem wczoraj czytać "Cenę" Waldemara Łysiaka. Jestem ZACHWYCONY!

Anonimowy pisze...

Waldemara Łysiaka - fuj, taki prawicowy Urban, ktory mieni się historykiem...

Tellur pisze...

Przepraszam, ale co to jest prawicowy Urban :-)?

Anonimowy pisze...

Takie plujące nienawiścią na przeciwników politycznych beztalencie, nie mające nic ciekawego do powiedzenia niż stek wyzwisk, które utrzymuje się z tego, że czyta go garstka ludzi i że kierownicy wydawnictw o podobnych poglądach go wydają. :]

Ale i tak jest trochę bardziej inteligentny i przyzwoity od pierwszego sk*** III(IV?) RP - Jana Winieckiego :P

Tellur pisze...

Polecam więc gorąco "Cenę", w której Łysiak przejeżdża się po całej scenie politycznej III RP, w tyn na swojej "ukochanej" prawicy.

Książka ta na pewno jest "czymś ciekawym do powiedzienia".

Anonimowy pisze...

Ale nie jest to ani nic owego, ani nic odkrywczego. Ten pan się powtarza aż do bólu i malkontenci, bo odkrył 30 lat temu, że prawie nikt nie ma takich poglądów jak on, a ze uważa je za najbardziej zajebiste na świecie, jeździ po każdym, kto ma odmienne. Często psiocząc i kłamiąc na granicy pomówienia. :P

Nie - dzięki, takich fotelowych "intelektualistów" nie znoszę. Starczy mi odmóżdżającej lektury paru jego felietonów.

Frustratów w Polsce wielu, ale wyładowanie frustracji na papierze w taki sposób to żadna sztuka i z pewnością nie jest to godne podziwu.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...