02 kwietnia 2006

Uncountable


Do zrobienia w przyszłym roku(równoznaczne z planami dalekosiężnymi na resztę życia):

- Chodzić na lektorat z hindi
- Podszkolić niemiecki
- Zostać Królową
- Stać się rozchwytywaną dziennikarką
- Stać się poczytną pisarką
- Zagrać w filmie bollywoodzkim
- Pojechać do Great Britain


Praktykując dwie pierwsze rzeczy będę mogła rozmawiać z Hindusami po niemiecku:) Pokrętna logika...(zdanie dwuznaczne). Ostatnio słowo logika wywołuje we mnie odruch bezwarunkowy, nieświadomy, niekontrolowany i nie należący do przyjemnych. Mogłabym tu wylać cały swój żal na nauczyciela matematyki w liceum(powstrzymam się i nie wymienię imienia) ale jakby się tak zastanowić(a ostatnio zastawiam się na okrągło) to piętno niechęci do ,,królowej nauk” zostało na mnie odciśnięte już w czwartej klasie podstawówki kiedy to... uwaga ... (werble) ...dostałam dwójkę z klasówki z matmy. Co z tego, że była to jedyna taka ocena jednostkowa w całym roku. Fundament został zbudowany. W piątej i szóstej klasie matematyki zaczęła nas uczyć Postrach Szkoły. Coś jak prof. O. w kobiecej skórze (spróbujcie sobie to wyobrazić- O. jako kobieta bez brody). Nie było miło- szczególnie przy tablicy. Gimnazjum- wychowawczynią mojej klasy została kobieta, która minęła się z nauczycielskim powołaniem i -oczywiście- musiała uczyć nas matmy. Po pierwszej klasie zdjęto ją z katedry (dzięki Bogu- nie zwichrowała już nikomu umysłów). Druga i trzecia klasę pod względem matematyki wspominam bardzo miło. Uczył mnie pan J. który jest strasznie podobny do prof. M. Podobny styl retoryki, powiedzonka, miał w sobie to coś, co nie pozwalało go nie lubić. Myślałam, że pozbyłam się niechęci do tego przedmiotu. A z egzaminu gimnazjalnego miałam więcej punktów z części matematycznej niż z humanistycznej. No więc po gimnazjum nastało liceum...pierwsza klasa...naznaczona właśnie matematyką. Trudno mi o tym pisać bo to może wyglądać tak, że chciałabym się usprawiedliwiać. Że nie dość się starałam. I że to wszystko moja wina, że moje IQ nie dorosło do pewnego poziomu. Ale nie chcę się tutaj wywnętrzać jak to mi było źle w ciągu pierwszych kilku miesięcy w pierwszej klasie liceum. Prawdą jest, że byłam na krawędzi prawdziwej depresji, nie takiej egzystencjalnej, sezonowej ale takiej chorobowej. Fizycznie nie odbyło się to na mnie długotrwale(a wiem, że na niektórych z rocznika tak), psychicznie- myślałam, że to wszystko minęło. Ale to nieprawda. Wszystko został uśpione, a teraz się obudziło chociaż bardzo osłabione i okrojone. Umiem już z tym walczyć. Umiem pokonać przyspieszone bicie serca, drżenie rąk. Jak długo nad czymś posiedzę to nawet coś zrozumiem. Ktoś mi ciągle powtarza, że zawsze wiedział, że zdolna jestem. Może. W końcu ćwierć-inteligenci nie...no właśnie co? Nie zdają matury, nie dostają się na studia, nie piszą, nie umieją rozmawiać...może tak.

W tak pięknych okolicznościach przyrody...i niepowtarzalnych pragnę złożyć wyrazy uznania, że dotrwali Państwo do końca notki:)

I podobno miasto bezwstydnie kąpie się w słońcu:) Piszę ,,podobno” bo mój Mokotów to nie miasto stricte. A na mieście mam swoich agentów. Wszystko mi donoszą:)

3 komentarze:

Milka pisze...

A czy język hindi zapisuje się tym pieknym zawijanym pismem z kreską nad słowami? Jak tak, to ja też chce się go uczyć!

Bluegirl pisze...

coś w tym stylu:)

to idziemy razem? fajnie by było:))

mor pisze...

o, jakie fajne krzaczki, ;)

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...