25 września 2011

Back in town

Jestem zwierzęciem wielkomiejskim. Czasem nawet bardzo. Masochistycznie uwielbiam mieszać się z falą tłumu, przeglądać w wieczornych światłach ulicy. Uśmiechać się do mrugających latarni i otulać porannym chłodem. Następnie na koniec dnia zatrząsnąć drzwi mieszkania i z oddali nasłuchiwać odgłosów zasypiającego olbrzyma.

W środę wyruszyłam i wróciłam z dużego miasta na Śląsku. Przytłoczył mnie szarością. Uroczymi, ale zbyt rustykalnymi straganami z kwiatami. Niską zabudową i bliżej nieokreślonym poczuciem zrezygnowania. Dworcem kolejowym ciągle w budowie, na którym tylko cudem udało mi się odnaleźć nieistniejący peron.

To dziewięciogodzinne doświadczenie upewniło mnie w przekonaniu, że kocham mieszkać w dużym mieście. Z jego korkami, awariami i tłokiem. Wysokimi wieżowcami. Dźwiękiem metra wjeżdżającego na peron. Przeglądaniem się w witrynach sklepowych. Bliskością ważnych wydarzeń. Różnorodnością przejawiającą się w strojach, dodatkach, wyznawanych religiach.

Lubię tygiel. W pewnych granicach rozsądku oczywiście. Ale zbyt dużo spokoju, nicości i otwartej przestrzeni w pewnym momencie mnie przytłacza.

Brak komentarzy:

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...