Dziś nastąpił koniec świata.
A przynajmniej według różnego rodzaju teorii takowy miał
dziś nastąpić. Jak na razie świat trzyma się dzielnie, mróz trzyma jak trzymał
wczoraj i wreszcie rozpoczął się okres świąteczny. W tym roku tego czasu
oczekiwałam szczególnie z utęsknieniem.
Końców świata jest wiele. Codziennie przeżywamy mniejsze lub
większe tragedie, upadki, wbijane w bok szpilki i sytuacje nieprzewidziane. Najważniejsze
to nie dać się złamać. Wyciągnąć naukę. Bo przecież każdy koniec to w gruncie
rzeczy początek czego nowego.
Z pokorą przyjmuję te ostatnie końce świata, które zsyła mi
los. Na pewno muszę uczyć się na błędach i przyczynach, jakie doprowadziły do
sytuacji trudnych, stresujących, błędnych. Wiem, że muszę ćwiczyć cierpliwość ale i wytrzymałość.
Na szczęście w tym wszystkim nie jest dużo mojej winy a wiele czynników
zewnętrznych i nieprzewidzianych splotów okoliczności. Jak mówi K., kiedyś z
tego wszystkiego będę się śmiać. A on w większości przypadków ma rację.
Wczoraj słuchałam bicia jego serca i głosu, który dochodził
do mnie jakby z oddali. Uczucie jakbym dobiła do dawno wyczekiwanego portu czy spokojnej
przystani. W dalszym ciągu nie mogę się nadziwić, gdzież on był, kiedy go nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz