Lato w mieście. Wiosna w duszy.
Zostałam dziś przeczytana.
A raczej rok mojego życia został przeczytany. W pewnym sensie
zanalizowany, moja Prada została zalana rwącym potokiem wniosków i refleksji.
Trafnych, pięknych, dobrych. Terytorialnych.
Kiedy jakiś czas temu kilka moich lat wstecz zostały
przeczytane, przez jedną krótką chwilę przeszło mi przez myśl, że może jednak
nie warto było tego bloga prowadzić, że może słowa, wypowiedziane kiedyś, w
emocjach, we łzach czy z bezsilności mogą zostać teraz odebrane inaczej. Że
coś, co się zaczęło, obróci się w popiół. Nie tak jak bym chciała. Może
dlatego, że ludzie, ci tak zwani znaczący inni, przyzwyczaili mnie, że
interpretują moje słowa, tą najbardziej niebezpieczną broń na świecie, dochodząc do zupełnie innych wniosków. Tutaj
tak nie było. Te rany są już dawno zagojone, ale po raz pierwszy w życiu usłyszałam
od kogoś, że to się ciężko czytało. Nie, że ,,trzeba było się wziąć w garść, przestań
o tym myśleć, po co tym piszesz”. Po prostu rzeczy zostały nazwane po imieniu. Zostały
zwerbalizowane. Potrzebowałam tego. Nie prosiłam o to, a dostałam. Dziękuję.
Nie wstydzę się swoich słów tutaj. Wszystkie wypływały
zawsze ze mnie, nigdy nie były kreowaniem, zawsze zostawały odbiciem tego, co
siedzi we mnie i mojej głowie. Były, są i będą katalizatorem.
Przez chwilę jeszcze będę zastanawiać się, dlaczego ja? To
pytanie nie wynika z jakiejś fałszywej skromności. Nie, pytanie po prostu jest,
może żyje trochę własnym życiem, ale jest zupełnie bez podtekstu
socjo-psychologicznego. Znam w sumie swoją wartość. Nie zawsze umiem ją pokazać
i z niej korzystać, ale ją znam. Jednak nie postrzegałam siebie nigdy w
kategoriach wspaniałości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz