09 czerwca 2005

Some literature

Dziś nie będę mówiła ja(jakoś to przeżyjecie, I hope so) tylko Wirginia Woolf. Czyli Pani Dalloway i jej strumień świadomości. Mistrzostwo słowa.

I will write something in english soon so that other bloggers could understand it too.


Przypięła do sukni koronkowy kołnierzyk. Włożyła nowy kapelusz, ale on nie zauważył i jest szczęśliwy bez niej. Ona nigdy nie jest szczęśliwa bez niego! Nigdy! Septimus jest egoistą. Wszyscy mężczyźni są tacy. Bo on nie jest chory. Doktor Holmes powiedział, że nic mu nie jest. Podniosła dłoń. Ach! Schudła tak bardzo, że obrączka zsuwa jej się z palca. To ona cierpi, tylko że nie ma komu o tym powiedzieć.

Doskonale wiedziała, czego chce. Jej uczuciowość była powierzchowna. Głębiej Klarysa Dalloway była bardzo przenikliwa, dużo lepiej znała się na ludziach niż Sally, a przy tym wszystkim miała mnóstwo kobiecości. Miała ów szczególny, właściwy kobietom dar tworzenia własnego świata wszędzie tam, gdzie się przypadkiem znalazła. Wchodziła do pokoju, stawała na progu, otoczona mnóstwem osób. Ale pamiętało się tylko Klarysę. Nie znaczy to, że jej uroda była uderzająca, Klarysa nie była piękna, nie była efektowna, nie mówiła nigdy nic specjalnie błyskotliwego. Ale stała tam na progu, była.

Nie, nie, nie! Nie kocha jej i już! Tyle tylko, że po tym dzisiejszym spotkaniu, po tym, jak ją widział tego ranka, z nożyczkami i jedwabiem na kolanach, przygotowującą się na wieczorne przyjęcie, nie może przestać o niej myśleć, ona wraca wciąż do niego, jak pasażer uśpiony na ławce wagonu, poszturchujący sąsiada. Co naturalnie nie jest miłością. Po prostu myśli o niej, usiłuję ją zrozumieć.

Mogło się zdawać, że ten dzień, ten londyński dzień, dopiero się zaczyna. Jak kobieta, która zrzuciła perkalową suknię i biały fartuch, żeby się przystroić w błękitne jedwabie i perły, dzień zmieniał się, odrzucał ciężkie suknie, ubierał się w tiule, przystrajał na wieczór i z tym samym westchnieniem radosnej ulgi, z którym kobieta zrzuca na podłogę bieliznę, pozbywał się kurzu, upału, barw. Ruch na ulicach był teraz mniejszy, samochody mknące szybko, z warkotem, zajęły miejsce ciężko dudniących wozów, a tu i tam pośród gęstego listowia skwerów wisiało jaskrawe światło. Abdykuję, zdawał się mówić dzień, blednąc i niknąc nad kopułami i wieżycami, nad płaskimi dachami i szczytami hoteli, kamienic mieszkalnych i domów towarowych. Ustepuję, zaczął mówić dzień, znikam, ale Londyn nie chciał o tym nawet słyszeć i wzniósłszy swe bagnety w niebo, przytrzymał dzień, zmusił do uczestniczenia w wieczornych hulankach.

4 komentarze:

Eriol pisze...

Ahoj,
I wish I could read Polish but I am only a dumb American.

Bluegirl pisze...

I sometimes qrite in english so keep in touch with my blog!

Milka pisze...

Ostatni akapit - genialne jak dla mnie.

Bluegirl pisze...

Tak, mnie sie podoba bo wirginia uzywa słó abdykuję i ustepuję(ach ten monarchizm) :)

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...