13 sierpnia 2012

I see your point

Zaczynam tracić serce do mojej pracy. Może nie do wszystkich obowiązków, ale zaczyna mi się niebezpiecznie przestawać chcieć. To chyba nie jest kryzys tylko chwilowe zmęczenie materiału.

Mam głupie i naiwne poczucie misji. To mi przyświecało już kilka lat temu kiedy zaczynałam w branży rekrutacyjnej. Chciałam zawsze mieć na względzie dobro kandydata. Oczywiście nadal tak jest, ale niebezpiecznie i coraz bardziej muszę traktować go jak przedmiot, jak środek do wystawienia faktury. Oczywiście jak długo pracować będę w consultingu, tak długo tak będzie. Ale zaczynając, myślałam, że może jednak niejako będę mogła rozbić system od środka.

Kandydaci wkurzają i frustrują. Nie stawiają się na spotkania z klientem/potencjalnym pracodawcą, nie informując o tym nikogo. Udają, że są zainteresowani zmianą pracy a w momencie złożenia oferty pracy, rezygnują z udziału w projekcie. Podnoszą swoje oczekiwania finansowe na spotkaniu z pracodawcą. 

Na etapie poszukiwań w danym projekcie też nie jest różowo. Notorycznie bankowcy aplikują na stanowiska przedstawicieli medycznych a dyrektorzy marketingu na dyrektorów produkcji. Wmawiają Ci, że angielski nie jest potrzebny na stanowisku obejmującym całą Europę, bo przecież można dogadać się na migi i mową ciała. Szybko nauczą się zarządzania ludźmi, obsługi Teta, SAP czy norm Fidica. Oczywiście, że się nauczą bo wszyscy są kreatywni, otwarci, łatwo nawiązują kontakty, dobrze pracują zarówno indywidualnie jak i w zespole oraz stale poszukują nowych wyzwań.

W pewnym momencie przestałam czytać listy motywacyjne, bo w praktycznie każdym jest to samo. Przeglądam je w przerwie na kawę. Dla funu. I tak prawie nigdy ich nie wymagam a i tak kandydaci je przysyłają.

Klient/potencjalny pracodawca czasem oczekiwania co do potencjalnego kandydata ma z kosmosu. Znajdźcie mi mobilnego, młodego, z pięcioletnim doświadczeniem, znajomością niemieckiego i angielskiego za pensję rzędu 3 tysięcy PLN. Oczywiście, Panie Dyrektorze.

To nie jest łatwa branża, nie dla każdego. Trzeba mieć skórę słonia, nerwy na wodzy i niestety umieć kłamać. Albo przynajmniej nie mówić całej prawdy, posługiwać się okrągłymi określeniami, które w sumie nic nie mówią. Trzeba przewidywać ryzyka i bawić się stale w statystykę, bo w trakcie prowadzenia rekrutacji na każdym etapie pula kandydatów się wykrusza. 

Największą satysfakcję jednak ta praca przynosi wtedy, kiedy kandydat za moim pośrednictwem jest autentycznie zadowolony z nowych obowiązków, osobiście, mailowo, przez telefon czy nawet listownie (bo to też mi się parę razy zdarzyło) dziękuje za pomoc, szansę i rekomendację. Wtedy czujesz sens całego tej całej, często zwariowanej machiny, karuzeli, na której finalnie kręci się tylko jeden wybrany a reszta spada w otchłań starych zawodowych obowiązków lub co gorsza bezrobocia.

Czasem przywiązuję się do historii tych ludzi. Bo przecież za każdym z nich stoi osobne, unikalne story.

Brak komentarzy:

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...