11 kwietnia 2005

Darkness... within...

"Wynurzając się z ciemności, wiem, że czeka mnie jeszcze większa ciemność. Odległy księżycu, ześlij mi światło znad górskich szczytów"
- Izumi Shikibu

Dziś angielski kubek zaszczyca aromatyczna kawa z cynamonem. Przynajmniej kubek jest szczęśliwy, że może mieścić tak wyrafinowany napitek. Bo mnie wszystko wydaje się szare i nawet to piękne, błękitne niebo mnie nie cieszy. Dlaczego? Bo nie mam kontroli nad moim losem. I gdybym mogła zamieścić tu jakieś odgłosy to znalazłby się tu mój gorzki płacz, którego chyba jeszcze nikt z was nie widział i taki prosty acz głęboki w swej prostocie jęk. Może na co dzień nie widać, że chętnie zrzuciłabym się z mostu, bo jakoś próbuję to ukryć. Bo nie mam kotwicy, która by mnie trzymała na krawędzi i nie pozwalała spaść w dół. I serce mi krwawi kiedy widzę, że M. jest smutna a K. ma weltshmerz. I czuję bezsilność, bo nie mogę pomóc O. A bardzo bym chciała. I nie mówcie, że życie jest piękne albo życiowe, bo życie jest gówniane i dupne. Płacz przeplata się z zazdrością, a złość z rozpaczą. I boli mnie, że niektórzy nie zauważają jak nieświadomie można kogoś zranić. Dobre, ciepłe słowa też się skończyły. Wraz z nastaniem wiosny w życiu czuję pustkę i zimę w sercu. Wiem, że to nudne. Kilka notek pod rząd o płaczu. Ale łzy mnie fascynują. Bo później robi się lżej. I za każdym razem inaczej smakują. Raz są słone a raz gorzkie albo zaprawione ulotnymi nadziejami. I chociaż mam ochotę zatopić się w niebycie i choć raz być komuś potrzebną to te marzenia leżą sobie cichutko gdzieś tam na samym dnie mojej dziwnej i nieprzebytej jak puszcza amazońska duszy i czekają. Czekają, aż przyjedzie rycerz w lśniącej zbroi, na białym koniu i je uwolni. I sprawi, że noce nie będą już tak straszne, a dnie rozświetli słońce. Chociaż ludzie mnie lekceważą i nie zadają sobie trudu by mnie naprawdę poznać to chcę mieć tą nadzieję, ze może kiedyś... Tak, wszystko będę odkładać na kiedyś. To magiczne słowo sprawia, ze wszystko staje się łatwiejsze. I złudne.

Na placu Zbawiciela pomarszczone kwiaciarki sprzedają różnobarwne, kolorowe tulipany, irysy, róże, nasturcje, bratki. To znak, że wiosna na dobre zagościła w parkach i na ulicach. I tylko ten widok czyni tę moją szarą rzeczywistość trochę barwniejszą. Chciałabym kiedyś dostać taki pęk czerwonych róż albo różowych czy żółtych tulipanów. Patetyczne, ograne, powiecie? Wcale nie. Kwiaty wyrażają czasem więcej niż się wydaje.

Boże, tak bardzo brakuje mi zrozumienia. Czy mogę Cię prosić, żebyś mi zesłał kogoś, kto mnie zrozumie?

4 komentarze:

Tellur pisze...

Jest ktoś, kto mi może pomóc. I w końcu pomoże, bo ma dobre serduszko.

Coś mi się skojarzyło.

Darkness... Within...
Intel... Inside! :-)

Anonimowy pisze...

Tellur jak zawsze masz trafne skojarzenia:))

Milka pisze...

Łzy Cię fascynują... rozumiem. Mnie poniekąd też. Kiedy płaczę. Lubię płakać. Nie lubię wszystkiego, co temu towarzyszy, okoliczności, powodów, ulitowania innych, ale samo płakanie lubię.

A co do marzeń... Dopóki nie oddałam mamie kurtki do prania, przez długi czas nosiłam w kieszeni ulotkę jakiegoś banku czy czegoś z napisem: "Marzeń nie warto odkładać na później". Traktowałam to jak mantrę. Mi w chwilach zwatpienia pomagają moje ulubione mysli wielkich ludzi, które powtarzam jak ostatnie nici łączące mnie z tym światem. Cos w tym jest.

Tellur pisze...

Ja marzenia odkładam na "po maturze". Zresztą... złapałem się na tym, że chyba żadnych nie mam.

Time

Czas jest bezwzględny dla wszystkich bez wyjątku i po równo traktujący każdego. Płynie swoim trybem, stale ustalonym tempem. Sekundy, minuty...